Chcesz być bogaty, mieć uznanie, wpływać na politykę i dobrze się bawić, musisz być świnią, cynikiem, oportunistą, koniunkturalistą i łajzą.
Treść bajdurzenia Jerzego Urbana w długaśnej rozmowie w „Gazecie Wyborczej” nie ma większego znaczenia. Istotne są zadania, jakie ta rozmowa ma spełniać. A tych zadań (funkcji) jest całkiem sporo. Pierwsze i podstawowe polega na tym, że Urban oraz komuna w wersji Jaruzelskiego, Kiszczaka i Rakowskiego, której służył, są integralną, ważną i wartościową częścią współczesnej Polski. Dlatego Jaruzelski jest politycznym geniuszem, którego Urban słusznie podziwia, bo mu się należy. Nic dziwnego, że Urban stał się wyborcą Platformy Obywatelskiej oraz Rafała Trzaskowskiego (już wcześniej zresztą Bronisława Komorowskiego).
Urban i jego „Nie” to część Polski demokratycznej, do której należy też „Gazeta Wyborcza” (od początku swego istnienia kierowana przez jego przyjaciela Adama Michnika), podczas gdy PiS i telewizja publiczna to oczywiści wrogowie demokracji. W tej wersji Urban jest właściwie twórcą wolnej telewizji – jako przewodniczący Radiokomitetu przez kilka miesięcy w 1989 r. (m.in. podczas wyborów 4 czerwca 1989 r.). Jako szczery demokrata nie dał rady telewizyjnym klikom i układom.
Urban całym sobą (i całą tą rozmową w „GW”) demonstruje, iż zło popłaca. A nawet, że zło jest nagradzane. Przecież Urban stał się milionerem (stać go nawet na dopłacanie do deficytowego obecnie „Nie”), dożył już 87 lat, świetnie mu się żyje (poza ograniczeniami wynikającymi z wieku), wciąż pracuje, wciąż się wydurnia i jest dumny z tego, że stał się idolem młodzieży. Wniosek: zło popłaca i konserwuje, a panświnizm jest najlepszą filozofią życiową i polityczną. Tylko dranie mają fajne życie, zaś uczciwi głupcy – biedę i ideowość w garnku.
Prowadzący miłą pogawędkę z Urbanem (i wtrącającą się co rusz jego żoną Małgorzatą Daniszewską) Grzegorz Wysocki raczej tylko dla jaj czasem pyta, czy Urban potępia się za to, co robił w latach 80. i trochę w 90., ale miły rozmówca oczywiście nie ma żadnych powodów do kajania się czy nawet tłumaczenia. Historycznie miał rację, podobnie jak późna komuna. A teraz jest po prostu kolegą ludzi „Gazety Wyborczej” broniącym demokracji. A nawet nie kolegą, a towarzyszem walki o te same cele. Zasłużonym. Urban jest nawet pionierem i terndsetterem w stosunku do „Gazety Wyborczej”: jako pierwszy słusznie atakował kler (Kościół) i jego grzechy, jako pierwszy doceniał i bronił LGBT, był genderowcem pełną gębą, w dodatku łącząc to z przyjemnościami w stylu Hugha Hefnera. To Urban był wzorcem z Sevres opozycyjności totalnej i przemysłu pogardy w służbie polityki. To Urban zrewolucjonizował język, czego ciamajdy z „Gazety Wyborczej” zawsze się bały, skrępowane poprawnością. Ale od czego jest kolega Adama – Jurek, jak nie od przełamywania barier i ograniczeń.
Wszystko, co Urban robił w życiu, od fascynacji stalinizmem po służbę juncie Jaruzelskiego służyło demokracji. Raz w takiej wersji, że się od czegoś ze swego życiorysu odcinał (stalinizmu), a przez to wiele uczył, innym razem służąc historycznie właściwej sprawie. Czyli bycie oportunistyczną i koniunkturalną łajzą jest ważne i wartościowe, gdy się zrozumie własne motywacje. Co sobie zresztą Urban równoważył zadzieraniem z Władysławem Gomułką, którego grzech polegał na tym, że był komunistycznym purytaninem, a Jurek to człowiek zabawy i uciech.
Dlaczego Urban kłamał?
Na czas służby u Jaruzelskiego w części oficjalnej Urban przywdział maskę powagi, ale prywatnie i pod pseudonimami był tym samym luzackim Jurkiem, nie stroniącym od uciech. A dlaczego kłamał na swoich konferencjach w roli rzecznika rządu? Takie dostawał informacje od resortów i służb, a przecież nie mógł przypuszczać, że będą one oszukiwać i łgać. A sam tego nie weryfikował, bo przecież ludzie Jaruzelskiego zasługiwali na zaufanie.
Osiem lat służby u Jaruzelskiego to tylko wstęp do zasług, jakie ma Urban dla polskiej demokracji po 1989 r. Co potwierdza choćby fakt, że po latach „Gazeta Wyborcza” robi to samo, co on 30 lat wcześniej. Nic zatem dziwnego, że 87-letni wprawdzie, ale wciąż aktywny i pełen wigoru (może nie seksualnego, ale to da się zrekompensować gawędziarstwem) Jurek dostał mnóstwo miejsca w weekendowej „Gazecie Wyborczej”. To przecież od dawna jego naturalne miejsce, nawet uwzględniając świntuszenie, zresztą obecnie już mocno stonowane.
Jakimś czyściochom wydaje się, że Urban jest niesalonowy, skoro sam się uważa za świnię. Nic bardziej błędnego: Urban tylko gra świnię, żeby łatwiej osiągać cele, które ludziom „Gazety Wyborczej” (Agory), grzecznie trzymającym rączki na kołdrze, przychodzą do głowy, ale nie mają dość odwagi, by je odpowiednim językiem wyrazić na łamach i w eterze. Urban robi to za nich, ku ich satysfakcji i w poczuciu realizowania wspólnych, ważnych interesów, przede wszystkim obrony demokracji. A jeszcze udowadnia, jak fajnie być świnią, skoro nawet małolaty to kupują, i to u 87-letniego starca.
Przesłanie Urbana zaprezentowane na łamach „Gazety Wyborczej” jest mniej więcej takie: chcesz być bogaty, mieć uznanie (choć i być przedmiotem wkalkulowanej w to nienawiści, co też sprawia przyjemność), wpływać na politykę i jednocześnie się dobrze bawić, nie narzucając sobie żadnych moralnych i obyczajowych ograniczeń, musisz być świnią, cynikiem, oportunistą, koniunkturalistą, łajzą, a wręcz sk… To jest bowiem po prostu brutalniejsza wersja gendero-queeryzmu. Ale zasadnicza linia postępu jest zachowana.
Absolutnie nie dziwi to, że Jerzy Urban znajduje swoje miejsce na łamach „Gazety Wyborczej”. On tam znakomicie pasuje – jako rabelaisowskie alter ego Adama Michnika (sam Michnik też bywał zresztą rabelaisowski). A te wszystkie zgrywusowskie numery oraz starcze świntuszenie są tylko zasłoną dymną. Alibi dla redaktorów z Czerskiej, że przecież zawsze warto porozmawiać z ciekawym człowiekiem, a przynajmniej bardzo barwnym. Kto by tam staruszkowi pamiętał jego wredną przeszłość, np. szczucie na księdza Jerzego Popiełuszkę. Można w pytaniach o tym wspomnieć, ale przecież z góry wiadomo, że Jurek nie czuje się winny, bo reagował tylko na rzeczywistość.
Żenujące i pretensjonale
Rozmowa z Urbanem jest żenująca, pretensjonalna, lansiarska i błazeńska, ale nie o to chodzi. Istotne jest przesłanie, że tacy jak Urban są pełnoprawnymi elementami demokracji. Że mają o wiele mocniejszą legitymację w dziele walki o demokrację niż kiedyś opozycyjni wobec komuny, a obecnie najwięksi wrogowie demokracji z PiS. I można mieć te wszystkie prawa oraz legitymacje prowadząc jednocześnie dostatnie, wygodne życie. Bycie świnią i elementem totalitarnego systemu nie skreśla, gdy stoi za tym współczesne zaangażowanie po stronie demokracji. A jeszcze można poświntuszyć i posłużyć się brzydkim słownictwem. W końcu chodzi o samych swoich, bo przecież przyjaźń Jurka i Adama ani nie jest udawana, ani wymuszona.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/516422-urban-na-lamach-gw-jest-absolutnie-na-swoim-miejscu