Środowiska związane z III RP dużo dziś zrobiły, by efektownie owinąć się sztandarem „Solidarności”. Ale ten hałas, ten krzyk, nie zagłuszy kilku podstawowych prawd o tym, gdzie naprawdę jest dziś dziedzictwo „Solidarności”.
Bo ono naprawdę nie jest tam, gdzie daje się przyzwolenie na bezczeszczenie chrześcijańskich symboli i szczucie na księży i zakonnice. Jak słusznie zauważył przewodniczący Piotr Duda: Jeśli podpisuje się kartę LGBT, jeśli chodzi się na marsze LGBT, to trzeba się zdecydować. To nie są wartości „S”
Bo ono nie jest przy tych, którzy historię Polski uważają za powód do wstydu, a Polaków za materiał do reedukacji w duchu pedagogiki wstydu, którzy patriotyzm i miłość Ojczyzny automatycznie równają z nacjonalizmem.
Bo ono nie jest szydzeniem z ludzi ciężkiej pracy, dla których 500 złotych dodatku na dziecko to naprawdę dużo, a podniesienie pensji minimalnej i godzinowej oznacza przywrócenie godności.
Bo ono nie daje mandatu do wychwalania tych, którzy się uwłaszczyli dzięki wpływom w aparacie komunistycznym, którzy pobudowali medialne imperia dzięki koncesjom innym niedostępny. Tak się stało, ale nie wmawiajcie nam, że tacy po prostu byli genialni i sprawni.
Bo ono nie było dążeniem do monopolu medialnego dla wyłącznie jednego obozu politycznego, przez organizowanie monopoli i stygmatyzowanie tych, którzy się na to nie zgadzają.
Bo ono nie polega na polityce wyprzedawania każdego kawałka istotnej własności polskiej, w tym mediów, w obce ręce.
Bo ono nie jest powtarzaniem „ja,ja,ja”, ale obowiązkiem pamiętania o drugim człowieku i szacunku dla zaimka „my”.
Bo ono nie daje prawa do prób rozbijania integralności Polski i składania hołdów berlińskich.
Bo ona nie pozwala na kumplowanie się z Urbanem, wynoszenie Kiszczaka, obronę zbrodniarzy komunistycznych.
Ale przede wszystkim, odczytywane dzisiaj dziedzictwo „Solidarności” oznacza wierność ideałom i prawdzie także wtedy, kiedy cały świat ci mówi, że zaborcza, totalna ideologia jest niepowstrzymywana, skazana historycznie na sukces, że nie możesz ruszyć się o milimetr, bo cię zgniotą.
Dzisiaj taką właśnie mamy sytuację. Dławienie wolności słowa, duszenie swobody intelektualnej, równanie wszystkich na takie same barwy tęczy, przymusowe zachwyty, eliminacja niepokornych. To przeciw temu zbuntowali się Polacy w roku 1980, to dlatego powstał ten ruch, a potem przetrwał - w ogromnej mierze dzięki Kościołowi.
Na pytanie, moje i Piotra Zaremby („Alfabet Kaczyńskich”, Wydawnictwo M, 2006 rok) o to, czy był zmęczony długim okresem podziemnej działalności po stanie wojennym, śp. Lech Kaczyński odpowiedział:
Wierzyło się, bo się wierzyło. Trwa walka z komuną, jak nie brać w niej udziału?
Bo „Solidarność” nie szła pod sztandarem zaborczej ideologii, ale właśnie przeciw niej, była wyborem sumienia i prawdy przeciw ówczesnej komunie. Nie była propozycją, by wskoczyć do czerwonej czy wielokolorowej rzeki, bo przecież i tak nas porwie, ale powiedzeniem, że to my zdecydujemy, czy tak musi być.
Tej prawdy, siły tego znaku, nikt nie zdoła zakłamać, także współczesna neokomuna.
Dziedzictwo „Solidarności” jest dziś w Polsce wdrażane, poziom zadowolenia egoistycznych grup uprzywilejowanych nie jest już jedynym kryterium rządów w Polsce. I dzieje się tak właśnie dlatego, że w 2015 roku zmieniła się w Polsce władza. I dzieje się przy szaleńczym wręcz sprzeciwie obozu III RP. To szaleństwo bierze się zaś właśnie z upokorzenia jakim było dla tych ludzi pokazanie, że inna polityka jest możliwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/515641-solidarnosc-nie-szla-pod-sztandarem-zaborczej-ideologii