Na Gruzję mogli najechać. Na Ukrainę mogli napaść, podpalić, mordować, zagarnąć Krym. Świadomie, by świat zrozumiał sygnał, mogli truć Litwinienkę, Skripala, Nawalnego.
Teraz, w sprawie Białorusi, też podobno są zdolni do wszystkiego.
Tak - media nie mają wątpliwości, eksperci są pewni. A im bardziej liberalni, postępowi, tym pewniejsi.
Michnik nawet modli się za Nawalnego - otrutego przez wiadomo kogo.
Powtarzają każdego dnia, że nie wiecie, ale ONI są zdolni do wszystkiego, absolutnie wszystkiego.
A w Smoleńsku w 2010 roku? Byli zdolni do wszystkiego czy nie? Mogli czy nie mogli to zrobić?
„O, to już inny temat” - wołają.
Na pewno? W sprawie Nawalnego chodzi podobno o zastraszenie, jasny sygnał dla wszystkich, którzy też by się poważyli.
A w Smoleńsku?
Jakim sygnałem dla regionu miała być taka śmierć takiego prezydenta i tak wielu wspierających go ludzi, którzy rzucili im wyzwanie w roku 2008 w Gruzji i w wielu innych momentach?
Pamiętajmy: to wtedy zadziałało. Zastraszyło wielu. W naszej Ojczyźnie też. Cele wtedy osiągnięto, polska polityka na kilka lat zmieniła kurs. Tarcza antyrakietowa zniknęła, region opuściliśmy, zamilkliśmy. No i Gaz - Waldek przepłacił słono, ale podpisał, co trzeba było.
Rzekomy separatyzm na Ukrainie wygląda jak najazd sąsiada, choroba Nawalnego wygląda jak zatrucie, a Smoleńsk wygląda jak zamach.
Na pewno to inny temat?
Jak z dzisiejszej perspektywy możemy nazwać postawę ówczesnych polskich władz i jej propagandowego przemysłu, który zakrzykiwał i prześladował tych, którzy stawiali oczywiste dzisiaj dla wszystkich pytania?
Zdrada? Głupota? Hańba?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/514393-na-ukraine-mogli-najechac-nawalnego-otruc-a-w-smolensku