Co jest z tym miastem, że ludzie są wspaniali, zabytki olśniewające, a gdy dotykamy szczebla urzędniczego, tak często wychodzi gangrena?
Jechałem kiedyś Uberem, kierowcą był obcokrajowiec zza wschodniej granicy. Był bardzo rozmowny. Przez całą drogę słuchałem, jak bardzo podoba mu się w Warszawie. Że podoba mu się w stolicy w zasadzie wszystko. Że jest tutaj od niedawna, ale zmiana jest kolosalna. Pytam więc, gdzie był wcześniej. Mówi, że w Gdańsku.
Z tym miastem jest coś nie tak, proszę pana
— dodał po chwili ze szczerym zmartwieniem w głosie.
Przytaczam tę historyjkę nie po to by gdańszczan pognębić, by im dokuczyć. Kochani, naprawdę lubię wasze miasto. Bywam w nim i zawsze wyjeżdżam zauroczony ludźmi, historią i miejskim krajobrazem. Ale rozpatrując sprawę po dziennikarsku, odkrywając działanie lokalnych polityków i wielu instytucji muszę się podpisać pod słowami sympatycznego kierowcy: z tym miastem jest coś nie tak.
Pewnie znów narazimy się na gromy ze strony tych, którzy zechcą zarzucić nam zajmowanie się majątkiem człowieka, który nie żyje. Powtórzę więc słowa z naszego tekstu:
To było tragiczne wydarzenie. Nie można nie potępiać sprawcy, który w styczniu ubiegłego roku wtargnął z nożem na scenę WOŚP na Targu Węglowym w Gdańsku, by zadać Pawłowi Adamowiczowi cios. Ale nawet śmierć, i to w tak dramatycznych okolicznościach, nie zwalnia organów ścigania z obowiązku wyjaśnienia spraw, które ciążyły na prezydencie, jego najbliższych oraz współpracownikach i partnerach biznesowych.
CZYTAJ TAKŻE: W nowym numerze tygodnika „Sieci”: Układ gdański zdemaskowany. Śmierć Pawła Adamowicza nie zatrzymała śledztwa
Nie po raz pierwszy piszemy z Markiem Pyzą w tygodniku „Sieci” o niejasnym pochodzeniu majątku rodziny Adamowiczów. I znów włos jeży się na głowie, gdy odkrywamy elementy układu, który stworzył wokół siebie człowiek rządzący miastem przez ponad dwie dekady.
Zarzuty, które właśnie stawia prokuratura, a które opisujemy, dotyczą pięciu osób, m. in. Magdaleny Adamowicz, wdowy po prezydencie i jej matki, obrotnej pośredniczki ubezpieczeniowej. Gdyby Paweł Adamowicz żył, też znalazłby się w akcie oskarżenia.
Przypominając pytania o setki tysięcy nieudokumentowanych dochodów, niezrozumiałe rabaty przy zakupie mieszkań, preferencyjne warunki współpracy miasta z deweloperami, zachowanie podwładnych Adamowicza w ratuszu oraz zaskakująco łagodne traktowanie rodziny prezydenta przez sądy i prokuraturę mimo udowodnionych nieprawidłowości i fałszerstw, mówimy otwarcie o „układzie gdańskim”. Jak on działał? Proponuję fragment dotyczący tego, jak osoby bezpośrednio zależne od prezydenta miasta włączały się w budowanie ściemy na temat jego majątku.
Gdy w 2017 roku gorąco zrobiło się wokół kolejnych niewytłumaczalnych wpłat, pojawiły się zaskakujące deklaracje. Darowizny dla młodszej córki (ur. 2010 rok) miały być wpłacane m.in. przez… pracowników Urzędu Miejskiego w Gdańsku. Nie do końca chyba rozumieliśmy, co miał na myśli prezydent Adamowicz, wielokrotnie opowiadając o niemal rodzinnej atmosferze w pracy. Akurat te osoby ubezpieczały się u Janiny Abramskiej. Danuta Janczarek - sekretarz UM: darowizna 1500 zł w 2010 r. i 1200 zł w 2011 r.; Teresa Blacharska - skarbnik UM: 1500 zł w 2010 roku; Lilla Żuchowska - pracownica jednego z wydziałów (rzeczywiście kuzynka prezydenta): 1700 zł w 2010 roku i 1200 zł w 2011. Do wpłat na dzieci Adamowiczów przyznała się także Maria Orlińska, której mąż od lat 90. do 2016 roku sprzedawał bilety lotnicze gdańskiemu Urzędowi Miasta.
Ilu z was, szanowni czytelnicy przekazało jakąkolwiek darowiznę na rzecz dzieci swojego szefa? A może jeszcze prościej: ilu z was słyszało o takiej sytuacji? Pytanie jest retoryczne, ale zaznaczę, że nie dotyczy Gdańska, bo z nim, wiadomo, jest coś nie tak.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/513765-w-gdansku-bez-zmian-czyli-wszystko-na-glowie