Z jednej strony, można cytować Elżbietę Bieńkowską, że 6 tys. zarabia złodziej, albo idiota. Z drugiej można śmiało dodać: albo patriota, któremu nie chodzi o pieniądze, a służbę państwu. Przy dyskusji o wynagrodzeniach dla polityków nigdy nie braknie emocji. I nie ma dobrego czasu. Gdzie leży złoty środek?
Jest opinia, że chcąc pełnić funkcję publiczną, trzeba sobie najpierw odłożyć na to pieniądze. I że do polityki nie idzie się po pieniądze. Tylko czy rzeczywiście państwo polskie powinno słabo, oczywiście względem sektora prywatnego, wynagradzać swoich przedstawicieli? Oburzenie opinii publicznej wysokimi zarobkami polityków jest duże dziś, było duże dwa lata temu, kiedy Jarosław Kaczyński kazał uposażenia obniżyć. I to się nie zmieni.
Fakt, że w dobie pandemii, kiedy to dla dobra nas wszystkich ograniczono wielu Polakom możliwość zarabiania pieniędzy, a kraj jeszcze co najmniej przez kilka dobrych miesięcy będzie zmagał się ze skutkami pełnego zamrożenia gospodarki, parlamentarzyści przyznają sobie podwyżki, można śmiało nazwać złym ruchem politycznym. Ta dyskusja zawsze będzie jednak okupiona ogromnym bagażem emocjonalnym.
Koronny argument polityków, mówiący o tym, że ministrowie zarabiają zbyt mało w porównaniu z wynagrodzeniami specjalistów na rynku, a to rodzi ryzyko korupcji, delikatnie mówiąc, może do Polaków nie trafić. To prawda, że średnio wynagrodzenia rosną, a pensja minimalna jest sukcesywnie zwiększana, ala osławione 6 tys., które zarabia wiceminister na rękę to dla wielu Polaków nadal bardzo dużo pieniędzy.
Z drugiej strony najważniejsze osoby w państwie nie zarabiają dużo w porównaniu z prezesami dużych spółek państwowych, czy firm prywatnych. Mają jednak całe fundusze reprezentacyjne, darmowe przeloty, delegacje, kierowców, ochronę.
Są także parlamentarzyści, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, nie starcza im do pierwszego i członkowie parlamentarnych komisji, za których państwo nie odprowadzało składek zdrowotnych. I to jest realny wgląd w dziadostwo państwa.
Zdaniem Marka Jakubiaka i Marcina Ociepy, dobrym pomysłem jest uzależnienie zarobków polityków od średniego wynagrodzenia Polaków. I taki przelicznik mógłby dawać realne pojęcie o sytuacji gospodarczej w kraju i pozwolił zarobić więcej politykom, którzy dla kraju pracują.
A gdzieś w tle jest jeszcze czysta polityka, czyli opozycyjna zgoda na podwyżki wedle partyjnej dyscypliny, co przyznała Iwona Hartwich z Platformy Obywatelskiej, a po zarzucie nieudolności, ugięcie się i zmiana zdania o 180 stopni. Solennie tłumaczona wsłuchiwaniem się w głos obywateli.
Jaki będzie ostateczny kształt projektu? Warto się przyglądać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/513726-politycy-sluza-panstwu-dobrego-momentu-na-podwyzki-nie-ma