Najpierw skandaliczne teksty w Onecie i Newsweeku na stulecie Bitwy Warszawskiej, teraz okładkowa rozmowa z Jerzym Urbanem w tygodniku Tomasza Lisa. „Newsweek” postanowił zająć się promocją byłego rzecznika komunistycznego rządu.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Komunizm. Praca w mediach
Tekst „Newsweeka” przypomina życiorys Jerzego Urbana, w kontekście jego dzisiejszej popularności w internecie.
Byłem gorliwym stalinowcem
— przyznaje.
Co oczywiście nie oznaczało, że aprobowałem zbrodnie
— dodaje.
Urban twierdzi, że jego poglądy ewoluowały, kiedy mając 17 lat przyjechał z Łodzi do Warszawy.
Uważałem, że uległem fanatyzmowi. Przeszedłem drogą od janczara do wygłupów. W 1955 roku zacząłem pracować w „Po prostu” i od tej pory byłem ideowym demokratą i liberałem
— stwierdza.
Urban wskazuje, że w redakcji „Po prostu” linią podziału był stosunek do rządów Gomułki. Urban był wobec niego krytyczny.
Jeździłem wtedy po kraju i byłem witany jak bohater narodowy. Za krytycyzm wobec antydemokratycznej drogi Gomułki
— przekonuje. W tamtym okresie Urban dwukrotnie stracił prawo wykonywania zawodu. Później przyszły rzecznik rządu kierował działem krajowym „Polityki”.
Rzecznik rządu
Z „Polityki” odszedł, kiedy otrzymał od I sekretarza KC PZPR Stanisława Kani propozycję objęcia stanowiska rzecznika rządu. Funkcję sprawował przez osiem lat, od sierpnia 1981 r. Zyskał miano „Goebbelsa stanu wojennego”.
Był wtedy całkowicie sekowany towarzysko, koledzy i koleżanki z dawnych czasów zerwali z nim stosunki. Ludzie go oglądali po to, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że mają rację: ten reżim jest nieludzki
— twierdzi Daniel Passent, przyjaciel Urbana.
„Newsweek” przypomina, że jako rzecznik rządu Urban słynął z arogancji i „wściekle atakował księdza Jerzego Popiełuszkę”. Sam Urban podkreśla, że od początku nie podobała mu się „Solidarność”.
Ostentacyjna religijność, populizm, zagrażanie gospodarce. To, co dzisiaj razi w PiS, wtedy raziło w Solidarności. W którymś momencie my byliśmy bardziej liberalni niż oni
— przekonuje.
To, co prezentowałem, było całkowitym odwróceniem postaw dominujących w aparacie PZPR. Wszyscy tam publicznie przemawiali jako gołąbki pokoju, a na konwentyklach krzyczeli: „Dopieprzyć tym sku…”
— dodaje, odpowiadając na pytanie o swoje zaciekłe ataki na demokratyczną opozycję.
Po przemianach 1989 roku Jerzy Urban prowadził tygodnik „Nie”, którego nakład w szczytowym momencie przekroczył pół miliona egzemplarzy. Kontrowersyjne, często bulwersujące treści pozwoliły stać się Urbanowi milionerem. Zyskał miano „jednego z naczelnych skandalistów III RP” - czytamy w „Newsweeku”. Wielokrotnie wytaczano mu procesy – m.in. za obrazę uczuć religijnych, atakowanie Jana Pawła II czy publikowanie pornograficznych zdjęć.
Gwiazda internetu
Dziś Jerzy Urban to nie tylko były rzecznik komunistycznego rządu, ale również 87-letni „król internetów”.
Profil tygodnika „Nie” na Facebooku (którego Urban nie prowadzi, ale którego bywa bohaterem) śledzi prawie ćwierć miliona osób. Internetowe filmiki z Urbanem oglądają setki tysięcy ludzi
— czytamy w tygodniku Lisa.
Ja się nie czuję królem ani nawet baronem. Na internecie się w ogóle nie znam, choć muszę przyznać, że rzeczywiście znów stałem się rozpoznawalny
— mówi sam Urban.
„Newsweek” w tekście cytuje wypowiedzi młodych ludzi, dla których Urban to „Uszaty” z internetu.
Okres przed 1989 rokiem to dla młodych prehistoria. Rzecznik stanu wojennego odszedł w zapomnienie. Narodził się „Uszaty”, który jest gwiazdą internetu
— przekonuje jeden z nich.
Sam Urban twierdzi, że ze swojego życiorysu wstydzi się tylko kursu tygodnika „Nie”, który „obrzydzał” wszystko, co robiła władza.
Zbliża się czas, w którym zdechnę. (…) Przychodzi taki moment, w którym się człowiek przyzwyczaja traktować siebie jako osobę niemającą przyszłości
— kończy Urban.
xyz/”Newsweek”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/513722-czemu-ma-to-sluzyc-okladka-newsweeka-z-urbanem