„Gazeta Wyborcza” (odpowiednik „Prawdy”) nie może być mdło socjaldemokratyczna, kiedy wieje wiatr historii.
Mamy wolność słowa, ale gdy ktoś zbłądzi, trzeba go wyprostować, gdyż myślozbrodnia jest jednak ciężkim przestępstwem. Demokracja jest wprawdzie liberalna, ale nie dla wrogów liberalnej demokracji. Mało tego, współczesna odmiana liberalnej demokracji nie dopuszcza możliwości stania z boku. A jeśli można wciąż o czymś powiedzieć błądząc, to tylko dlatego, żeby potem tego kogoś reedukować. I pokazać innym, na czym polega błąd. To wszystko znajdziemy w przezabawnej, ale i przerażającej polemice dwóch autorów „Gazety Wyborczej” – Witolda Gadomskiego i Wojciecha Maziarskiego.
Wzór prostowania myślozbrodni i reedukacji został dobrze opracowany, choć akurat nie w kanonie liberalnej demokracji. Ale to drobiazg, tym bardziej że współczesna wersja liberalnej demokracji coraz bardziej przypomina to, co wypracował niejaki Lenin. Ale gdy zaczął wprowadzać to w życie, ideały poszły się czochrać. Schemat zastosowany w „Gazecie Wyborczej” jest dobrze znany, np. z dzieł owego Lenina „Co robić?” (z 1901 r.), „Materializm a empiriokrytycyzm” (z 1908 r.), „Rewolucja proletariacka a renegat Kautsky” (z 1919 r.) albo w bardzo przystępnej i zwięzłej formie z artykułu na łamach „Prawdy” (z 20 czerwca 1917 r.).
W polemice w „Gazecie Wyborczej” w roli Lenina wystąpił Wojciech Maziarski, zaś Witolda Gadomskiego obsadzono w roli Aleksandra Bogdanowa (naprawdę Malinowskiego z Sokółki). Ewentualnie Gieorgija Plechanowa czy Karla Kautsky’ego. Zdaje się, że Gadomski mógł napisać swoje tylko pod warunkiem, że równocześnie ukaże się naprostowująca polemika Maziarskiego. W końcu Bogdanow i Lenin też byli razem w partii bolszewików, ale gdy Bogdanow zbłądził, został schlastany we wspomnianym już dziele Lenina „Materializm a empiriokrytycyzm”. A w 1923 r. został nawet na krótko aresztowany przez OGPU (Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny), ale wypuścił go dobroduszny Feliks Dzierżyński. Gadomski ma więc pewne szanse, nawet gdyby sprawy przyjęły zły obrót.
Witold Gadomski nie jest bynajmniej konserwatystą. Dla bezpieczeństwa umościł się w roli symetrysty. Dla niego „zmiany obyczajowe – szerzej: kulturowe - w ostatnich kilkudziesięciu latach wynikały z procesów naturalnych, z otwarcia Polski na świat, a także z akcji podejmowanych przez środowiska, które czuły się dyskryminowane: feministki, działacze LGBT”. Niestety Polskę objęła wojna kulturowa, której „podłożem jest stosunek do zmian obyczajowych. Po jednej stronie są aktywiści uważający, że zmiany te są jednoznacznie pozytywne, tyle że zachodzą za wolno i trzeba je przyspieszyć, z drugiej - konserwatyści obawiający się zmian i chcący je zahamować”.
Konserwatyści i progresiści
W opisie wojny kulturowej nie ma jeszcze myślozbrodni, ale w aksjologicznych konkluzjach już jak najbardziej. Napisał bowiem Gadomski, że „obie strony [progresiści i konserwatyści] są równie agresywne, nietolerancyjne, a co najgorsze – irracjonalne. Bo ani jedna, ani druga nie ma szans na zrealizowanie swojego programu”. Konserwatyści oczywiście nie mają do tego prawa, ale progresiści? A jeszcze ta wycieczka Gadomskiego w stronę Radia Nowy (Wspaniały?) Świat: „O nietolerancji progresistów świadczy wymuszona rezygnacja Piotra Jedlińskiego z funkcji prezesa spółki Ratujmy Trójkę, właściciela internetowego Radia Nowy Świat. Pozostali udziałowcy radia, w tym ikony walki o radio bez cenzury: Magda Jethon i Wojciech Mann, odcięli się od słów Jedlińskiego, który bronił używania na antenie męskiej formy wobec Margot. Złożyli samokrytykę”.
Gadomski, jak Bogdanow w czasach Lenina, nie dostrzega historycznej racji, która przesądza wszystko. Dlatego naiwnie zauważa, że wojna kulturowa „wprowadza w społeczeństwie podziały trudne do zasypania”. Bo przecież „spory o idee są niemożliwe do wygrania, chyba że sięgnie się po środki takie, jakie stosowali komuniści lub naziści”. No i tu już Bogdanow „Gazety Wyborczej” przegiął, dlatego musiał go naprostować Lenin tejże „GW” (jeszcze z okresu teoretycznego), czyli Wojciech Maziarski.
Gadomski (Bogdanow) jest w absolutnie mylnym błędzie i Maziarski (Lenin) słusznie go za to gromi. „Gazeta Wyborcza” (w tej konwencji odpowiednik „Prawdy”) nie może być mdło socjaldemokratyczna, kiedy wieje wiatr historii. Przecież, zauważa Maziarski – Lenin, „to, co obserwujemy w Polsce, nie jest już symetryczną wojną kulturową, lecz zinstytucjonalizowaną przemocą państwową, w której aparat przymusu - policja, prokuratura – występuje w roli sojusznika, patrona i mecenasa jednej ze stron”. Mało tego, „obóz konserwatywny demonstruje pod opieką służb państwowych, zaś jego progresywni oponenci są szykanowani, bezpodstawnie legitymowani i spisywani, ciągani po komisariatach, stawiani przed sądem, ostatnio nawet aresztowani”. Mamy więc wersję Łukaszenki: „Funkcjonariusze stosują wobec nich [progresistów]fizyczną przemoc, a państwowe media i przedstawiciele władz – przemoc psychiczną i propagandową”. Maziarskiego – Lenina nie zajmują takie drobiazgi jak łamanie prawa (napad, pobicie, niszczenie mienia, czynne uniemożliwienie wykonywania działań zgodnych z przepisami), bo gdy wieje bolszewicki wiatr historii wszystkie instytucje państwa, z policją i prokuraturą na czele, są tylko narzędziem nagiej przemocy wobec wyzwolicieli spod różnych form opresji i zniewolenia. Dlatego solidne manto fizyczne to najłagodniejsza rzecz, jaka im się należy. To oczywista oczywistość.
Prześladowani neobolszewicy
Nie ma miejsca na dzielenie włosa na czworo, gdy neobolszewicy (jedynie słuszny podmiot postępu i historii) są prześladowani. Gdy wieje wiatr historii, to, co z punktu widzenia drobnomieszczaństwa czy burżuazji jest łamaniem prawa, okazuje się po prostu prześladowaniem. Dlatego, jak tłumaczy Maziarski – Lenin, w rzeczywistości „łamanie praw obywatelskich, wykluczanie, bicie, upokarzanie, zmuszanie do życia w strachu”. Awangarda postępu absolutnie na nie zasługuje, a nawet ma prawo bronić` się wszelkimi możliwymi sposobami i środkami. Wobec tego obojętny nie może być ani Lenin, ani Bogdanow. Maziarski – Lenin tłumaczy tę oczywistość Gadomskiemu – Bogdanowowi: „To, co się działo na Krakowskim Przedmieściu, to była także nasza wojna, Witoldzie – twoja i moja”. Zapewne tak rozmawiał w 1923 r. Feliks Dzierżyński z Aleksandrem Bogdanowem (Malinowskim).
Z punktu widzenia procesu rewolucyjnego nie ma żadnego problemu Radia Nowy Świat. Forma męskoosobowa „on” (wobec „Margot”) została przecież użyta „przez niedopatrzenie”, czyli „nieintencjonalny błąd”. A prezes radia Piotr Jedliński, zamiast zauważyć owo niedopatrzenie, „wdał się w dyskusję, pisząc, że broni wolności słowa”. Słusznie więc „redaktorzy poprosili go, by zamilkł”. Jedliński jednak „kontynuował spór”, zatem musiał się podać do dymisji. Nikt go nie wyrzucał. Wystarczyły samoświadomość i samokrytyka – najwspanialsze narzędzia reedukacji, jakie wypracowała partia bolszewicka. Tym bardziej że „każda redakcja może określać swoją linię ideową i programową i może wymagać, by jej ludzie – a już zwłaszcza eksponowani szefowie zarządów – powstrzymali się od publicznego głoszenia poglądów sprzecznych z tą linią”. To oczywista oczywistość.
W konkluzji Maziarski – Lenin jasno wykłada Gadomskiemu – Bogdanowowi, że w konfrontacji „fanatyzmu i oszołomstwa”, z samoobroną „obozu progresywnego” oczywiście „żadnej symetrii nie ma”. Jest nawet gorzej: symetryzm staje się obroną „fanatyzmu i oszołomstwa” chronionych przez „zinstytucjonalizowaną przemoc państwową”. I wszystko w tym sporze byłoby na swoim miejscu, gdyby nie drobiazg. Jakim prawem Maziarski chce być jedynym Leninem „Gazety Wyborczej”, skoro dorobkiem nie dorasta do pięt takim Leninom, jak Adam Michnik, Jarosław Kurski, Wojciech Czuchnowski, Piotr Stasiński, Bartosz Wieliński czy Roman Imielski? Ta zniewaga krwi wymaga.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/513603-maziarski-slusznie-zglanowal-gadomskiego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.