Cała grupa dawnych komunistów, którzy w każdym prawdziwe demokratycznym kraju od kilku dekad zniknęliby całkowicie ze świata polityki, w Polsce dzięki okrągłemu stołowi i tajnym umowom w Magdalence dziś wysoko podnosi głowy. I działają na szkodę własnego państwa. Podobnie jak robili to wczasach PRL. Z tą różnicą, że dawniej działali z pozycji siły, będąc faktycznymi władcami państwa polskiego i jego obywateli, zniewolonych przez aparat militarnego przymusu, siejącego terror psychiczny i fizyczny.
Zawodowi partyjniacy posługiwali się manipulacją i kłamstwem jako podstawowymi narzędziami oszukiwania społeczeństwa. Najbardziej znamiennym przykładem tego oszustwa była korona administracyjno-biurokratyczna ówczesnego systemu – nosząca nazwę Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. W jej szeregach kierujących państwem aparatczyków wszystkich szczebli, na stu działaczy czasami być może znalazł się jakiś pojedynczy robotnik. Kiedy w Komitecie Centralnym Partii, liczącym ponad 250 osób, w latach 80 znalazł się jeden robotnik (Albin Siwak), jego nazwisko przeszło do języka potocznego.
Maski demokratów
W naszych czasach ci dawni oszuści – którzy zawsze byli koniunkturalistami i pospolitymi karierowiczami – założyli maski nowoczesnych demokratów, które pod płaszczykiem działalności politycznej pozwalają im kontynuować ukrywane role zaradnych dorobkiewiczów, dbających wyłącznie o wzrost materialnego bogacenia się.
Jednakże kierunek polityki społecznej i gospodarczej prowadzony przez rządzący obóz Zjednoczonej Prawicy, stanowi realne zagrożenie dla cieplarnianych warunków, jakie stworzyła III RP, a w jakich do tej pory żyła i działała dawna nomenklatura postkomunistyczna. Zrozumiałe, że każdy kto zakłóca sielankową egzystencję „czerwonej nomenklatury”, stanowi choćby potencjalne niebezpieczeństwo dla jej środowiska, jest wystawiony na jej ostrzał. Na ataki ludzi, którzy dzięki zmianie kostiumu ideowego, uznawani są za pełnoprawnych uczestników życia politycznego i debaty publicznej.
Korzystają z tego cynicznie, bez żadnych zahamowań, z pełną butą i bezczelnością, zapominając, że wielu Polaków pamięta ich przeszłość, a spora część młodego pokolenia zdążyła ją poznać.
Kilka dni temu, przy innej okazji, opisałem hipokryzję Dariusza Rosatiego, który przy okazji ataku jaki przypuścił na obecną władzę za rzekome bezprawne działania rządu i brutalne postępowanie policji wobec awanturującej się młodzieży ze środowiska LGTB, próbował wykreować siebie na ofiarę sił ZOMO w 1968 roku, podczas tłumienia protestów studentów. Internauci szybko mu przypomnieli, że w 1968 roku już od dwóch lat należał do PZPR. To właśnie w imieniu partii ZOMO pałowało studentów, domagających poszerzenia praw wolnego gromadzenia i manifestacji oraz w obronie relegowanych z uczelni kolegów.
Wtedy też wspomniałem, jak inny „bezkompromisowy demokrata” , Leszek Miller zbojkotował przed tygodniem zaprzysiężenie prezydenta Andrzeja Dudy. Swój pełen buntu krok uzasadniał tym, że jako obrońca przestrzegania konstytucji, nie może akceptować prezydenta, który systematycznie łamał konstytucję. Przypomnę tylko jeden epizod z biografii tego tak szlachetnie reagującego człowieka. Kiedy w 1982 roku czołgi Jaruzelskiego i Kiszczaka wyjechały na ulice polskich miast, kiedy pięć tysięcy działaczy „Solidarności” znalazło się w obozach dla internowanych, Leszek Miller, młody wówczas, świetnie się zapowiadający działacz polskiej partii komunistycznej, został członkiem Komitetu Wykonawczego Rady Krajowej Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, mającego za zadanie propagować powszechne, społeczne poparcie Polaków wprowadzenia stanu wojennego. Dziś powszechnie uznanego za bezprawny.
Do największego nadużycia, które moim zdaniem powinno być karalne, posunął się Włodzimierz Cimoszewicz. Ten odpychający polityk popełnił szalbierstwo na niespotykaną skalę. Używam słowa odpychający, myśląc o nim jako o człowieku. Bo tak kwalifikuję jego ucieczkę z miejsca wypadku po potrąceniu jadącej rowerem kobiety. I to na przejściu dla pieszych. Potrącona kobieta doznała rozległych obrażeń, skutkujących rozstrojem zdrowia na okres powyżej siedmiu dni.
Nie powiadamiając natychmiast pogotowia i policji o zdarzeniu, nie mógł przecież wiedzieć, jakiego rodzaju uszkodzeń w zdrowiu doznała kobieta. Trzeba założyć, że człowiek o jego sprawności intelektualnej, zdawał sobie sprawę, że robi to tylko dlatego, aby uniknąć odpowiedzialności, która w tamtym czasie - a było to w środku kampanii wyborczej do euro parlamentu - mogła przekreślić jego szanse jako kandydata. Ocenę tego zdarzenia pozostawmy jednak do decyzji sądu.
Postkomuniści nie znają granic
Nadużycie, o którym powiedziałem na początku, polega na tym, co odkrywczego stwierdził Włodzimierz Cimoszewicz, komentując obecne wydarzenia na Białorusi. Otóż powiedział tak.- Premier Mateusz Morawiecki nie ma moralnego prawa zgłaszania apelu do władz europejskich o zwołanie nadzwyczajnego szczytu Rady Europejskiej w sprawie sytuacji na Białorusi. A to dlatego - uzasadnił – że jako premier odpowiada za dopuszczenia do podobnego jak Białorusi sfałszowania wyborów prezydenckich w Polsce.
Nie wierzyłem własnym uszom, że tak daleko można posunąć się w kłamstwie. Postkomuniści nie znają granic. Nie mają umiaru.
Najdziwniejsze było dla mnie było to, że dziennikarce prowadzącej z Cimoszewiczem rozmowę, nie drgnęła powieka. Nie mówiąc już o próbie, choćby jednozdaniowej polemiki. Przyjęła jego opinię jako coś oczywistego.
Muszę powiedzieć, że nawet ja bym zaprotestował, gdyby na antenie mój rozmówca powiedział np. - Wszystkie informacje jakie przekazuje TVN są fałszywe. Oni we wszystkim kłamią.
Powiedziałbym: - Czy pan nie przesadza?
Przynajmniej tyle się spodziewałem.
A może w TVN obowiązuje zasada, że nie podważa się opinii gości, na których przyjściu w przyszłości stacji zależy?
Ale na takim ekspercie? – dziwne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/513039-wyrocznie-czesci-mediow-wlodzimierz-cimoszewicz-i-inni