Od kilku lat w obozie centroprawicy trwa spór, czy angażować się w „wojnę kulturową”, czy też pozostawić sprawy światopoglądowe na boku i skupić się na budowie solidarnego i sprawiedliwego państwa. Za tą drugą opcją ma przemawiać fakt, że Polacy nie lubią awantur ideologicznych i cenią sobie nade wszystko spokój.
Wojna o dusze młodzieży
Problem polega jednak na tym, że żadnego spokoju nie będzie, bo wojna już została przez drugą stronę wypowiedziana. Po ostatnich wyborach prezydenckich obserwujemy jedynie otwarcie nowego frontu oraz nową gwałtowną ofensywę.
Tym razem oddziałami szturmowymi osłanianymi ogniem zaporowym przez polityków Platformy Obywatelskiej i Sojuszu Lewicy Demokratycznej są ideolodzy i bojówkarze ruchu LGBTQ. Ich zadaniem jest zdobywanie kolejnych przyczółków zarówno w przestrzeni symbolicznej, jak i społecznej.
Politycy opozycji nieprzypadkowo postawili na sojusz z agresywnym aktywem ideologicznego ruchu. Ich kalkulacja wynika m.in. z analizy struktury wiekowej elektoratu podczas ostatnich wyborów. Rezultatem jest konstatacja (podzielana zresztą także przez przedstawicieli rządzącej prawicy), że o wyniku przyszłej elekcji zadecydują głosy młodego pokolenia.
Dlatego od pierwszej chwili po wyborach politycy opozycji zaangażowali się w wojnę kulturową, która ma być zarazem wojną o duszę młodzieży. Nadzieję na zwycięstwo widzą w połączeniu sił ze środowiskami genderowymi. Dlatego zakładają na twarz tęczowe maseczki, powiewają flagami LGBTQ, bronią aktów profanacji czy stają po stronie agresywnych bojówkarzy.
Młodzież jako taran rewolucji
W dzisiejszym numerze tygodnika „Sieci” znajduje się mój tekst opisujący zjawisko wykorzystywania przez XX-wieczne totalitaryzmy młodzieży jako tarana rewolucji. Analogiczny mechanizm pojawia się w odniesieniu do ideologii gender. Dzisiejsza opozycja chce jak surfer wskoczyć na falę stworzoną przez ruch LGBTQ i użyć młodzieży jako tarana, który wyniesie ją do władzy.
Na czym opiera ona swoją nadzieję? Na zmianach cywilizacyjnych i kulturowych, które sprawiają, że młodzież oddala się od ideałów ogniskujących programy ugrupowań konserwatywnych, prawicowych i chrześcijańskich. Największy wpływ na młodych ma dziś socjalizacja przez kulturę masową, media i edukację, w tym także uniwersytety, gdzie dominują środowiska oraz idee lewicowo-liberalne. Opozycja może liczyć też na presję środowisk międzynarodowych, łącznie z instytucjami oenzetowskimi i unijnymi, które nie cofną się przed możliwością zastosowania szantażu finansowego.
Trend nie jest korzystny dla obozu władzy. Wystarczy spojrzeć na liczby: o ile w 2015 roku w drugiej rundzie wyborów prezydenckich na Andrzeja Dudę głosowało około 60 proc. osób wieku 18-29 lat, o tyle w 2020 roku było ich już tylko 35 proc. A wszystko w sytuacji, gdy to właśnie ta grupa wiekowa została przez obecną ekipę rządzącą obdarzona bezprecedensową ulgą, czyli całkowitym zwolnieniem z podatku dochodowego przed 26. rokiem życia. Nie było to jednak wystarczającym magnesem, by zagłosować na Andrzeja Dudę. Ważniejsze okazały się inne argumenty. Nie ekonomiczne, lecz kulturowe. Na skutek rosnącego ogólnie dobrobytu coraz częściej młodzież jest tak zasobna i rodzinnie ustabilizowana w strukturach społecznych, że względy środowiskowe i światopoglądowe są ważniejsze od finansowych.
Badania przeprowadzone w ciągu ostatnich ośmiu lat przez renomowany ośrodek Pew Center Research w 108 krajach świata pokazały, że Polska jest globalnym liderem w spadku religijności wśród młodzieży (a także w osobistych deklaracjach przywiązania do wiary i uznania jej za ważny element życia). Rozziew między uczestnictwem w Mszach świętych pomiędzy pokoleniem rodziców a pokoleniem dzieci wynosi u nas aż 29 proc. O ile co niedzielę praktykuje swoją wiarę ok. 55 proc. osób powyżej czterdziestego roku życia, o tyle wśród nastolatków odsetek ten wynosi już tylko 26 proc.
Kluczowe w bitwie o duszę młodzieży będzie więc starcie w sferze kultury. Dziś obóz centroprawicowy tę bitwę przegrywa w większości krajów Zachodu. W Polsce trendy są również podobne. Strona lewicowo-liberalna nie ukrywa, że posiada więcej atutów, które odwołują się do aspiracji młodzieży, stanowiąc mechanizm dystrybucji prestiżu i kształtując jej wyobraźnię („my mamy Nobla i Oscara, a wy co macie?… disco polo?”).
Trzy drogi. Którą wybierze polska prawica?
Polska prawica ma przed sobą trzy drogi. Pierwsza polega na pogodzeniu się z rewolucją kulturową i przystosowaniu do niej swojego programu. To ścieżka zachodnich chadecji, które zaakceptowały lewicową agendę światopoglądową, a ich prawicowość ogranicza się głównie do sfery ekonomicznej, zwłaszcza podatkowej. Efekt jest taki, że niektóre partie chrześcijańsko-demokratyczne ochoczo popierają tam aborcję, eutanazję, czy adopcję dzieci przez pary homoseksualne. W naszym kraju oznaczałoby to odpływ dużej części elektoratu, dla której takie rozwiązanie byłoby zdradą własnej tożsamości ideowej.
Drugi kierunek to uchylenie się od udziału w wojnie kulturowej i skoncentrowanie na innych sferach, głównie socjalnej i gospodarczej, w nadziei, że wyborcy dostrzegą sukcesy w tych dziedzinach i docenią to przy urnach podczas głosowania. Problem polega na tym, że ten mechanizm nie sprawdził się nigdzie na Zachodzie, dlatego że w międzyczasie następowało stałe przesuwanie się istniejącego konsensusu społecznego na lewo. Było to wynikiem zmian dokonujących się w mentalności elektoratu kształtowanego nieustannie przez ośrodki opiniotwórcze jednej tylko strony ideowego konfliktu.
Jest wreszcie trzecie wyjście, które jako jedyne daje szanse na przekonanie większości Polaków, że utopijne programy inżynierii społecznej w duchu neomarksistowskim są niebezpieczne dla nas, zarówno na poziomie indywidualnym, jak i wspólnotowym, przede wszystkim jako zamach na naszą wolność. Kto chce się przeciwstawić ideologicznym projektom w rodzaju gender, ma po swojej stronie naukę, logikę, prawo naturalne i zdrowy rozsądek. Po tamtej stronie jest odmowa dyskusji na racjonalne argumenty i gra na emocjach; są próby wymuszania, zastraszania, szantażowania i karania za poglądy. Agresywni ideolodzy i bojówkarze, dążący do destrukcji fundamentów życia społecznego, przedstawiani są jako bezbronne ofiary uciskane przez system.
Żeby się tej ofensywie przeciwstawić, trzeba mieć narzędzia docierania do ludzi i uświadamiania ich, z czym naprawdę mamy do czynienia. Chodzi jednak o coś więcej niż publicystyczna polemika. Skoro za tamtą stroną stoi określony projekt kontrkulturowy, który jest w atrakcyjny sposób przekazywany młodzieży, to trzeba mieć instrumenty, by móc zaprezentować jako alternatywę swój własny projekt kulturowy. Bez podjęcia tego wyzwania Polskę czeka droga katolickich niegdyś Hiszpanii, Irlandii czy Malty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/512814-spokoju-nie-bedzie-jestesmy-na-froncie-wojny-kulturowej