Rozrzewniający jest artykuł redaktora Jakuba Wencla, napisany dla „Newsweeka” o mediach Fratrii, czyli tygodniku „Sieci”, portalu wPolityce.pl, oraz telewizji wPolsce.pl.
To że artykuł nieżyczliwy, to oczywiście nic złego, zdaje się, że my mamy o gazecie Tomasza Lisa gorsze zdanie, więc wzajemna krytyka czy polemika może demokracji jedynie służyć. Że artykuł wybiórczy, analizujący kilka nagłówków portalu, wywiad z „Sieci” i losowe programy z naszej telewizji - to też nie problem, wnikliwość nie jest mocną stroną ludzi o lewicowo-liberalnym światopoglądzie, którym wystarcza motto Ryszarda Petru, że „wszyscy wszystko wiedzą”, ale też i zestaw etykiet jakoby prawica była zbieraniną półanalfabetów ledwie wyprowadzających się z jaskiń ciemnogrodu. A jednak jedna rzecz zdumiewa zupełnie - otóż autor tekstu był kilkukrotnie zapraszany do programów telewizji wPolsce.pl., a więc swój artykuł miał szansę oprzeć na własnym doświadczeniu: poznałby perspektywę uczestnika, gościa, porozmawiałby z reżyserką, a więc może wyłapałby jakieś nieścisłości, wpadki, a może dał się zaskoczyć życzliwością i profesjonalizmem? Nie skorzystał pan redaktor ani razu, zlekceważył zaproszenie, ale nie o zaproszenie tu chodzi, ale o szansę - wpychającą się w ręce - poznania bliżej tematu, o którym się pisze. I z tego zrezygnować? Z informacji o temacie, o którym się pisze?!! Nie pojmuję!
Tak jak do dziś nie pojmuję zachowania redaktora Matta Steinglassa z „The Economist”, którego w lutym 2019 roku poznałem w jednej z bardziej eleganckich kawiarni stolicy Mołdawii - Kiszyniowa. Odbywały się wtedy wybory parlamentarne, które oligarchowie - z pomocą Rosjan - zamierzali sfałszować, co zresztą bez problemu uczynili.
Dziennikarze, zwłaszcza mołdawscy, ale i ja także, jeździliśmy po wioskach przy granicy z separatystycznym Naddniestrzem, gdzie zapchane po sufit autobusy przywoziły wyborców, którzy za 20 dolarów głosowali wedle wytycznych Vlada Plahotniuca lub Igora Dodona. Było bezpiecznie, choć wtedy nie mogliśmy o tym wiedzieć, skoro dwa dni wcześniej Rosjanie porwali trzech członków komisji wyborczej ze wsi Varnița, wkrótce zresztą wypuszczonych, choć okradzionych z elektroniki: laptopa i telefonów.
Na mój widok, ubabranego do połowy ud w błocie wiosek, które trzeba było odwiedzić dla obserwacji wyborów, obsługa kiszyniowskiej kawiarni zwinęła dywany, by łatwiej zmyć ślady zagranicznego gościa, ale - jak to w Mołdawii - spotkała mnie wszelka życzliwość. Słysząc rozmowę z moim informatorem, dziennikarz The Economist, wspomniany redaktor Steinglass, dosiadł się do naszego stolika i przyłączył się do słuchania - nawet specjalnie dla niego przeszliśmy na język angielski, bo nie rozumiał ani po rosyjsku, ani rumuńsku (mołdawsku). I ze zdumieniem odnotowaliśmy, że cały dzień gorących wyborów, fałszowanych przy Dniestrze, fałszowanych w Orgiejowie, w komisjach wyborczych Kiszyniowa, redaktor szacowanego pisma, przesiedział w kawiarni, na Twitterze! Zaproponowaliśmy mu nazajutrz oprowadzanie po Kiszyniowie, żeby biedak wyściubił nosa zza filiżanek znakomitej kawy, ale odpowiedział, że leci nazajutrz do Estonii, by i tam „obserwować” wybory. Powstał zresztą z tego taki oto tekst: The ECONOMIST o wyborach w Mołdawii i w Estonii, ale bez informacji z miejsc, gdzie się to wszystko naprawdę rozgrywało.
„The Economist” to jeden z najbardziej prestiżowych tygodników na świecie. Być może „Newsweek” do takich standardów właśnie zmierza. A my, konserwatyści, jesteśmy jak niezrozumiała dzicz i bieda za oknem eleganckiej kawiarni, która gdzieś coś tam robi, o czymś rozmawia, ale „białemu człowiekowi” wydaje się to jedynie gwarem plemiennego Safari. Autor z „Newsweeka”, po tym ciężkim doświadczeniu, pisze:
Było trochę żenująco, a trochę przerażająco.
Nadzieja w tym, że chociaż sojowe latte dobrze smakowało.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/512739-newsweek-straszy-prawicowymi-mediami-troche-przerazajaco