Członkostwo w Unii przynosi nam korzyści, ale Unia ewoluując zaczyna nam wystawiać za nie coraz większy rachunek w formie politycznego i kulturowego podporządkowania. Jeżeli Polacy tego nie zrozumieją, to raczej przegramy w tej walce. Albowiem pierwszym warunkiem skutecznej obrony, jest dobre rozpoznanie sytuacji — mówi portalowi wPolityce.pl prof. Zdzisław Krasnodębski, eurodeputowany PiS.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Szefowa Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia w PE zapowiedziała, że UE zobowiąże Polskę do przyjęcia zawartości konwencji stambulskiej poprzez zmianę jej w unijne prawo. Czy istnieje taki mechanizm przewidziany traktatami międzynarodowymi, który by na to pozwalał?
Prof. Zdzisław Krasnodębski: Parlament Europejski wielokrotnie wzywał w swoich rezolucjach wszystkie państwa członkowskie do ratyfikacji konwencji. Oprócz tego zarówno PE, jak i KE postulują, żeby UE jako całość przystąpiła do tego konwencji, ale to jest blokowane również w Radzie. Pojawiają się jednak pomysły, by obejść tę blokadę przez wpisanie postanowień konwencji do prawa unijnego, ale to także będzie musiało zaakceptowane przez Radę.
Tak więc zapowiedź przewodniczącej Komisji FEMM prawdopodobnie okaże się czczą pogróżką – chyba, że udałoby się przełamać opór w Radzie. Akurat ta komisja jest komisją bardzo radykalną w ogólnie radykalnym Parlamencie Europejskim, ale na razie nie widzę możliwości realizacji tej zapowiedzi. Jednak nie należy lekceważyć kreatywności unijnych prawników oraz możliwości wywierania politycznego nacisku na państwa członkowskie. Na razie jest to tylko groźba polityczna austriackiej socjalistki.
Czyli świadczy jedynie o nerwowości, która się wkradła w środowiska PE i w ogóle UE w związku ze skierowaniem konwencji stambulskiej przez premiera Mateusza Morawieckiego do Trybunału Konstytucyjnego?
Nerwowość wywołało w ogóle pojęcie tego tematu w Polsce. A zaczęło się, jak wiemy, od wypowiedzi pana ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Wszystko, co dzieje się Polsce jest bacznie obserwowane i wywołuje bardzo emocjonalne reakcje. Nawet projekty ustawodawcze zgłaszane z inicjatywy obywatelskiej traktowane jako potwierdzenie reakcyjności dyktatury in spe, która rzekomo panuje w Polsce i zniewala obywateli, łamiąc ich fundamentalne prawa. Nasi przeciwnicy tak już są sformatowani i emocjonalnie pobudzeni, że czekają tylko na pretekst, by dolewać oliwy do ognia, jeżeli chodzi o postulaty powiązania funduszy z praworządnością i w ogóle piętnowania i dyscyplinowania Polski. Przypuszczam więc, że sprawa ta pojawi się na kolejnej sesji Parlamentu Europejskiego. Już słyszę ten krzyk. To moralne i polityczne wzburzenia wzbudzane jest przez wszelki przejaw obrony tradycyjnych wartości - czy to chodzi o kwestię zaostrzenia prawa aborcyjnego, czy tzw. strefy wolne od LGBT, czy o wypowiedź prezydenta w trakcie kampanii, o wychowanie seksualne itd. Ale także takie sprawy jak dekoncentracja mediów, nadzór nad organizacjami pozarządowymi czy nawet ordynacja wyborcza. Natychmiast nakręcona zostaje cała kampania. Zazwyczaj towarzyszy temu dezinformacja służąca mobilizacji opinii publicznej. Na przykład teraz nie mówi się o prawdziwych motywach, które prowadzą do pewnych wątpliwości co do konwencji stambulskiej, twierdząc demagogicznie, że chcemy po prostu usankcjonować poddaństwo kobiet, uczynić możliwą bezkarną przemoc wobec kobiet. A ta przemoc wobec kobiet jest szeroko rozumiana.
Szeroko rozumiana na tyle, że - zgodnie z konwencją stambulską - nawet obejmuje zakaz aborcji… Jest to też temat bardzo nośny, więc łatwo z jego pomocą dokonywać manipulacji. Zastanawia mnie jedno… To jest kolejna próba narzucenia Polsce tej liberalno-lewicowej agendy, uderzającej bardzo mocno w rodzinę. Czy należy się w najbliższym czasie spodziewać intensyfikacji tych ataków? Wypowiedzi chociażby komisarz Dalli to by sugerowały…
Konwencja stambulska zawiera wiele zapisów, z którymi się zgadzamy. Trudno także kwestionować, że rozumienie społecznych ról kobiet i mężczyzn zmieniają się historycznie. Ale to nie znaczy, że są one zupełnie dowolne i oderwane od biologii człowieka, co twierdzą hunwejbini tej nowej rewolucji kulturalnej. Nie wiem, czy siła ataków może się jeszcze zwiększyć. Już są wystarczająco silne. Nie powinniśmy mieć żadnych złudzeń co do tego, jaka dziś dominuje w instytucjach unijnych ideologia. To jest oczywiście pewna radykalna interpretacja wartości europejskich i praw człowieka, która nadaje im zupełnie inny sens niż ten, który my bronimy. Te siły, które ideologicznie obecnie dominują w Europie, nie spoczną w walce o realizacje swoich celów. A Polska jest dla nich przeszkodą. To nie jest więc tak, że w tej kwestii w cudowny sposób nastąpi nagle porozumienie, zawieszenie broni. Bądźmy wreszcie realistami. Musimy sobie z tego zdawać sprawę oraz mieć świadomość, jakie mamy narzędzia obrony. Na szczęście część z tych wojowniczych deklaracji przeciw Polsce ma charakter czysto symboliczny. Jak długo jeszcze jesteśmy chronieni przez traktaty, przez ich twarde zapisy, które też są oczywiście rozmywane i naginane, jak długo jest jeszcze zasada jednomyślności, tak długo możemy skutecznie bronić się przeciw tej ideologicznej ofensywie, przeciwko tej hunwejbińskiej inwazji.
Ale przypomnę, że po ostatnim szczycie Rady Europejskiej od razu podniosły się głosy, że jego przebieg pokazuje, że trzeba przede wszystkim znieść zasadę jednomyślności w UE. Jeżeli zostanie przyjęta zasada większości, to wówczas będziemy musieli się de facto poddać dyktatowi. No, ale skoro Polacy chcą dostać do 2027 roku te 170 mld euro, to muszą sobie zdawać sprawę, że dostają to od instytucji unijnych, w których tego rodzaju ideologia jest dominująca - i którą chce się uczynić obowiązującą.
Owszem dostają fundusze z instytucji unijnych, ale pieniądze w tych instytucjach pochodzą z naszych składek i mamy prawo czegoś oczekiwać w tym momencie.
Mamy prawo, ale nie mamy większości. Płacimy składki, ale dostajemy więcej niż płacimy. System wychowania, sprawy wartości, sprawy kulturowe nie są w kompetencjach instytucji unijnych, jeżeli bierzemy traktaty literalnie, natomiast realnie, politycznie coraz bardziej staje się ich kompetencją.
I tak się interpretuje to, czym jest demokracja, że nawet jeżeli Prawo i Sprawiedliwość wygrało siedem razy wybory demokratyczne, to i tak uważa się, że rząd nie ma prawdziwej legitymizacji demokratycznej, a przynajmniej się tą legitymizację podważa.
Trzeba dodać, że PE jest obecnie najbardziej radykalną instytucją wśród instytucji unijnych, niemalże całkowicie opanowaną przez siły liberalno-lewicowe – przez Zielonych, przez feministki itd., które narzucają „innym” posłom, nominalnie chadekom centrowym konserwatystom czy konserwatywnym liberałom, ten sposób myślenia. Tragedią współczesnej Europy jest ideowy upadek chadecji. Na szczęście KE jest nieco bardziej realistyczna i ostrożna, we wszystkim, bo musi trochę ważyć interesy. Jest jeszcze Rada Europejska, która się składa z państw i jest to instytucja ciągle oparta na zachowaniu równowagi między państwami, w sprawach zasadniczych decydują wszystkie państwa, zwłaszcza wtedy, kiedy obowiązuje zasada jednomyślności. Ale trend kulturowy i polityczny jest w Unii bardzo nam niesprzyjający.
Już od 2015 roku oskarża nas się o łamanie praworządności, praw człowieka, praw kobiet… Ostatnio dziennikarz „Der Spiegel” napisał, że jeżeli nie będzie żadnej unijnej reakcji na to, co dzieje się w Polsce, to Polska upodobni się od względem wolności obywatelskich do Turcji. Oczywiście za tego rodzaju opiniami zawsze pojawia się postulat, żeby nas zmusić do polityki, którą dominujące w UE siły uważają za właściwą. A jak można to wymusić? Prawne środki – jak np. art. 7 oraz inne do tej pory stosowane procedury, jak chociażby skarga do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości – nie wydają się tym siłom zbyt efektywne, dlatego domagają się użycia najważniejszej broni, jaką dysponuje Unia – funduszy - i powiązania ich z zasadą „praworządności”. Tego rodzaju bezpośrednie powiązanie, jak wiemy, na szczycie nie zostało uchwalone, stąd jest wielka frustracja. Ale to nie znaczy, że tamta strona złożyła broń – czeka tylko na pretekst do kolejnego ataku. Sprawa ewentualnego wypowiedzenia konwencji stambulskiej jest dobrą okazją, żeby na nowo zmobilizować się do walki z Polską.
A jeżeli my chcemy zachować prawo do decyzji, jakie konwencje międzynarodowe obowiązują w Polsce, wymaga to od nas również wielkiej mobilizacji, jedności politycznej, energicznych działań, budowy sojuszy w Europie, wspieraniu środowisk konserwatywnych w innych krajach itd.
Na ile realne jest zagrożenie, że środowiskom lewicowym w UE uda się doprowadzić do zniesienia tej zasady jednomyślności?
Na szczęście po to, żeby znieść zasadę jednomyślności, trzeba jednomyślności i zmiany traktatów. Ale zasada jednomyślności obowiązuje teraz tylko w niektórych, najbardziej strategicznych kwestiach. Natomiast obecny sposób głosowania większościowego, przyjęty w wyniku traktatu lizbońskiego, zmniejszył bardzo siłę naszego głosu. Co więcej w wyniku brexitu nastąpiło jeszcze obniżenie naszych możliwości tworzenia mniejszości blokującej. Poszerzanie podejmowania decyzji drogą kwalifikowanej większości jest bardzo niebezpieczną tendencją. W dodatku np. w mechanizmie praworządności proponowanym przez KE miano by stosować zasadę odwróconej większości – a więc potrzebna byłaby większość do zablokowania stwierdzenia naruszenia praworządności, a nie do jego zablokowania.
A praworządność coraz mnie ma wspólnego z formalnym przestrzeganiem prawa. W związku z nieprzyznaniem środków polskim samorządom, które rzekomo wprowadziły strefy wolne od LGBT – tak to się interpretuje - cytowana była wypowiedź przewodniczącej KE, która powiedziała, że „wszyscy są równi, dla wszystkich jest miejsce w Europie”. Czy jest jednak już w nich miejsce dla katolików? Dla tych, którzy bronią tradycyjnych norm? Otóż okazuje się, że z punktu widzenia radykalnie rozumianej równości, nie ma dla miejsca w Europie. A przy tym jeszcze sugeruje się, że przekonanie, iż istnieją naturalne różnice między kobietą a mężczyzną, prowadzi do aprobaty dla stosowania przemocy domowej wobec kobiet i ich ucisku.
Absurd goni absurd. Pytanie tylko, jak się bronić? Środki prawne jak na razie zawodzą.
Bronić można się tylko wtedy, kiedy ma się siłę, ponieważ w polityce ostatecznie rozstrzyga siła. Siła w UE nie jest klasyczną siłą, twardą, jak kiedyś była za dawnych czasów, kiedy polityka europejska toczyła się w ostatecznej instancji środkami militarnymi, lecz siła miękka - możliwość tworzenia koalicji, siła gospodarcza i ideowa, spoistość wewnętrzna społeczeństwa. My akurat jesteśmy bardzo podzieleni, co nas oczywiście osłabia i zachęca do ataków. Też nie jesteśmy najsilniejszym państwem pod względem gospodarczym. Ideowo mało jesteśmy ekspansywni i jesteśmy w mniejszości. Nec Hercules contra plures. Taka jest realność geopolityczna współczesnej Europy.
Przepraszam, że dokonam pewnego porównania, które wywoła na pewno oburzenie naszych euroentuzjastów. Gdy do 1989 r byliśmy peryferiami imperium sowieckiego, to też musieliśmy chcąc nie chcąc akceptować jego ideologię, choć w ramach liberalizacji pozwolono nam od 1956 r na „polską drogę do socjalizmu”, a potem powoli poszerzaliśmy zakres naszych wolności, naszej suwerenności. Teraz na naszych oczach kształtuje się w Europie pewien rodzaj ponadnarodowego tworu politycznego, który oczywiście jest nieporównywalnie lepszy od tamtego brutalnego imperium. Jest tworem miękkim, liberalnym, ciągle jeszcze wewnątrz spluralizowanym, ale coraz bardziej przypominającym imperium. I jak każde imperium ma on swoją misję, ideologię, swoje zasady ustrojowe, które narzuca swoim peryferiom, choć jednocześnie pozwala się im - przynajmniej niektórym z nich – rozwijać gospodarczo, choć chroni także wspólne interesy i nie jest pozbawione poczucia solidarności. Członkostwo w Unii przynosi nam korzyści, ale Unia ewoluując zaczyna nam wystawiać za nie coraz większy rachunek w formie politycznego i kulturowego podporządkowania. Jeżeli Polacy tego nie zrozumieją, to raczej przegramy w tej walce. Albowiem pierwszym warunkiem skutecznej obrony jest dobre rozpoznanie sytuacji.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/511702-prof-krasnodebski-ue-jako-imperium-narzuca-swoja-ideologie