Telewizje komercyjne jakoś nie zaspokajają potrzeb gigantów celebryctwa, choćby mieli oni tam karty stałego klienta.
Z jakiego powodu robią z siebie pajaców? Co właściwie chcą ukryć pod stekiem obelg i żalów do wszystkich i wszystkiego, wyrafinowanych niczym żużlowy pustak? Skala histerii niektórych celebrytów, np. Zbigniewa Hołdysa, Manueli Gretkowskiej czy Marii Nurowskiej jest już taka, że to w ogóle nie oburza, a jedynie bawi. Bo w gruncie rzeczy oni rozprawiają się z samymi sobą. Są wściekli na siebie za to wszystko, co im nie wychodzi, za rozmienienie na jakieś drewniane grosze różnych rzeczywistych i mniemanych osiągnięć z przeszłości. Oni przede wszystkim nie lubią siebie, choć oczywiście obsobaczają innych. To taki krzyk rozpaczy: spieprzyliśmy wszystko, co było do spieprzenia i co my, biedni, mamy teraz zrobić?
Najzabawniejsze, bo ekstremalne (a ekstremizmy impotentnych demonów i demiurgów najbardziej śmieszą) są bluzgi Zbigniewa Hołdysa. Na przykład te o „świniach”, które „zrównały się z komunistycznymi ubekami, wyganiającymi Żydów w 1968”. O „szmaciarzach wyganiających wybitnych, utalentowanych, starych i młodych Polaków, gnojących ich publicznie, poniżających, gardzących nimi, nakłaniających ociemniałą resztę do pisania na murach faszystowskich zniewag, do bicia gejów, jako tych nieludzi z LGBT, do takiego ich poniżania, by się wieszali i skakali z mostów”.
Wiemy, wiemy, Hołdys to ten wybitny i utalentowany. Bo trzeba mieć talent, gdy jakimiś glutami z otchłani własnego organizmu pisze się o „szczujących do bicia ciemnoskórych i mówiących w obcych językach”, czego nie było w Polsce nigdy, nawet za komunizmu”. Mówię w kilku obcych językach i jakoś nigdy nie doświadczyłem szczucia. Nigdy, także mówiąc na ulicy po niemiecku czy rosyjsku. Nie wiem też, kto komu „macha na pożegnanie z ubeckim rechotem”, nie znam bowiem oryginału „ubeckiego rechotu”. Hołdys zapewne zna, to wie, o czym pisze.
Równie zabawna jak Zbigniew Hołdys jest Manuela Gretkowska, gdy sięga po reductio ad Hitlerum w kontekście polskich wyborów. Oto bowiem „hitlerowcy, gdy wykorzystali demokratyczne wybory do niedemokratycznego przejęcia władzy zorganizowali wystawę sztuki zdegenerowanej. Pokazano na niej dzieła nowoczesnych artystów niepasujących gustom autorytarnych, prostackich faszystów”. A oczywiście obecnie to „PiS urządza pokazy artystów zdegenerowanych”. Tym zgrabnym ruchem Gretkowska postawiła się obok Vincenta van Gogha, Pabla Picassa, Henri Matisse’a, Marca Chagalla, Jamesa Ensora, Maxa Ernsta, Paula Klee, Emila Noldego, Otto Dixa, Maxa Beckmanna, Fernanda Légera, Joana Miró, Salvadora Dalego, Georga Grosza czy Oskara Kokoschki. No i zglanowała „gusta prostackich faszystów” rezydujące na tym samym rykowisku, co jeleń z kuchennych makatek i sypialnianych oleodruków.
Najpierw Gretkowska opowiada o swoim wielkim męczeństwie motywującym do wyjazdu, by potem się dziwić, o co cały ten jazgot. Przecież „nie wyjeżdża formacja, instytucja, ważna osoba publiczna. Wyjeżdża pisarka, która od wielu lat żyje indywidualnie, tworzy na własne konto. Reprezentuję tylko siebie. Nikt za mną nie stoi, żadna redakcja, formacja, pieniądze. (…) Nikogo nie powinno obrażać, wk….ać ani dziwić, że chcę żyć po swojemu i tam, gdzie chcę”. To po co było drzeć japusię, że to wszystko przez wybory, czyli przez głupich polskich kmiotów, którzy nawet nie wiedzą, na kogo głosować? Faktycznie każdy może mieszkać gdzie chce i za to chcenie nie płaci się żadnej specjalnej ceny, chyba że wynikającą z różnic cen na rynku nieruchomości. No, ale aura męczeństwa uszlachetnia.
Teraz można już się zająć odpowiedzią na pytanie o powody tego całego zawracania gitary. Zasadnicze powody są dwa. „Nasi” nie rządzą oraz „nasi” nie mają TVP. Nasi nie rządzą, więc nie traktują zwiędłych i zakurzonych celebrytów jak bogów, nie załatwiają im fuch, nie składają zamówień, nie oddają hołdów, nie zapraszają, nie odznaczają, nie chcą mieć za konsultantów, guru, mistrzów i drogowskazy. Koniec świata, żeby różne wybitne jednostki tak leżały odłogiem i marnowały swój atomowy potencjał. Ale atom jak atom – wybucha, tyle że do środka. Nasi nie mają TVP, więc tego wszystkiego co powyżej nie mogą robić dla wybitnych w wybitności głównie za jej pomocą. A telewizje komercyjne jakoś nie zaspokajają potrzeb, choćby ci wybitni mieli tam karty stałego klienta.
Jedna rzecz jest straszna. Otóż najwybitniejsi w najwybitniejszości nie bardzo sobie radzą w rynkowej rzeczywistości. Gdy rządzą nasi i nasi mają TVP, wszystko ślizga się jak po maśle. Gdy nie ma tego mecenatu i tych anten dostępnych o każdej porze dnia i nocy – jak po grudzie. A przecież takie talenty powinny sobie radzić nawet na małej, skalistej planetoidzie, gdyby tam był oczywiście jakiś rynek i jakaś kultura. A tu ni chu, chu – bez wsparcia przyjaciół nie idzie i już. Albo idzie tak jak innym, czyli zgodnie z rynkową wartością. I to jest straszne, gdyż tak wielkie osobowości powinny mieć dożywotnio układ z władzą i z TVP. A że nie mają, muszą drzeć japusie, przy okazji robiąc z siebie pajaców. Ale kto nadętemu (od wielkości) zabroni?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/511143-cierpienie-celebrytow-gdy-nasi-nie-rzadza-i-nie-maja-tvp