„Na ten moment konwencję podpisało 45 państw, a ratyfikowały, czyli przyjęły do swojego porządku prawnego, 34 państwa. W takich wypadkach postępowanie musi być roztropne. Trzeba przemyśleć konsekwencje międzynarodowe i przyjąć aksjologicznie spójny i możliwy do zrozumienia przez inne państwa sposób działania. Każdą umowę międzynarodową można wypowiedzieć, ale lepszym rozwiązaniem byłoby przy tej okazji wyjście z pozytywną propozycją” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Bartłomiej Wróblewski, poseł Prawa i Sprawiedliwości.
wPolityce.pl: Jak pan ocenia Konwencję stambulską z prawnego punktu widzenia, czy są tam przepisy, których należy się obawiać?
Bartłomiej Wróblewski: Warto na wstępie przypomnieć, że ta konwencja od początku budziła wątpliwości prawne. Nawet w środowisku Platformy Obywatelskiej, która ostatecznie ten dokument przyjęła. Bardziej tradycyjnie czy zdroworozsądkowo zorientowani eksperci, jak np. prof. Andrzej Zoll, zwracali uwagę na ryzyka związane z ratyfikacją tego dokumentu i jego stosowaniem. One do dziś nie ustały, a wręcz przeciwnie raczej się potwierdzają. Te zagrożenia związane są z tym, że jakkolwiek sam cel – walka z przemocą w środowisku domowym – nie budzi wątpliwości i jest godny pochwały, to jednocześnie konwencja, poprzez ogólnie ujęte cele, ale również niektóre konkretne regulacje, użytą tam terminologię, bywa postrzegana jako instrument, który służy przemodelowaniu naszego systemu prawnego i społeczeństwa w duchu filozofii gender, a więc innym niż stanowi to polska konstytucja.
O jakie konkretnie tematy chodzi?
Zasadniczym problemem jest to, że konwencja ostatecznie kwestionuje tradycyjny model rodziny. W tym zakresie promuje ideologiczne zmiany w programach edukacyjnych, wychowawczych czy kulturalnych, a także podważa tradycyjne rozumienie męskości i kobiecości, które traktowane są jako stereotypy. Celem jest więc forsowanie przekonania, że wszystko jest kwestią wychowania, że uwarunkowania biologiczne są drugorzędne. To może brzmieć abstrakcyjne, ale dla wszystkich staje się zrozumiałe, kiedy chłopcom każe się bawić lalkami czy przebierać w dziewczęce stroje, czy kiedy w szkołach pojawiają się edukatorzy seksualni z pomysłami nie do zaakceptowania dla rodziców. W tych momentach nawet osoby, które mają przekonania lewicowe czy liberalne zaczynają się zastanawiać, czy są to dobrze przemyślane propozycje ideowe i wychowawcze, także dla ich dzieci.
Ale konwencja sama w sobie ma raczej charakter deklaratywny, nie niesie ze sobą żadnych konkretnych zapisów, które trzeba wprowadzić do prawodawstwa, tak?
Państwa-strony Konwencji zobowiązują się do realizacji celów określonych w tej umowie, co więcej konwencja ustanawia mechanizm monitorowania postępów. Gdyby było jak sugeruje postawione przez Pana pytanie, należałoby zapytać, czy ta konwencja jest w ogóle potrzebna. Tym bardziej, że w Polsce mamy rygorystyczne przepisy, wprowadzone chociażby ostatnią ustawą antyprzemocową z kwietnia 2020 r., której celem jest ochrona ofiar przemocy domowej. Deklarowany cel konwencji jest więc realizowany w polskim porządku prawnym. Obawa jest przed tą warstwą ideologiczną, przed jej konsekwencjami. Można oczywiście powiedzieć, że dopóki te przepisy interpretowane są zgodnie z wartościami i zasadami Konstytucji RP z 1997 r., w duchu konserwatywnym, dopóki rządzi Prawo i Sprawiedliwość, to ten problem nie jest tak poważny. Taka interpretacja niweluje istniejące zagrożenia. Natomiast nawet w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy zagrożenia takie istnieją, co widzimy w działaniach najbardziej liberalnych samorządów w Poznaniu czy Warszawie. Tu niestety konwencja jest traktowana jako zachęta do wprowadzania konkretnych instrumentów inżynierii społecznej, jako uzasadnienie dla konkretnych polityk w sferze edukacji, wychowania i kultury.
Jaka jest ścieżka ewentualnego wypowiedzenia tej konwencji, czy jest to jednostronna decyzja?
Zasadniczy problem polega na tym, że w przypadku konwencji stambulskiej mamy do czynienia z umową międzynarodową, która wiąże wiele państw. Na ten moment konwencję podpisało 45 państw, a ratyfikowały, czyli przyjęły do swojego porządku prawnego, 34 państwa. W takich wypadkach postępowanie musi być roztropne. Trzeba przemyśleć konsekwencje międzynarodowe i przyjąć aksjologicznie spójny i możliwy do zrozumienia przez inne państwa sposób działania. Każdą umowę międzynarodową można wypowiedzieć, ale lepszym rozwiązaniem byłoby przy tej okazji wyjście z pozytywną propozycją. Uważam za dobry pomysł przyjęcie w miejsce konwencji stambulskiej Międzynarodowej Konwencji o Prawach Rodziny. Ten pomysł jest już znany od kilku lat, był propagowany m.in. przez Marka Jurka. Taka Konwencja zawierałaby oczywiście także przepisy zapobiegające przemocy domowej. Nikt nie mógłby wtedy zarzucić, że lekceważy się problem przemocy wobec kobiet czy dzieci. Natomiast kontekst takich regulacji byłby jednak inny, bo w konwencji stambulskiej to rodzina staje się głównym problemem, miejscem gdzie rodzi się przemoc i kształtują fatalne stereotypy. Konwencja o Prawach Rodziny stwarzałaby inną perspektywę, pokazywała wartość rodziny, przypominała jej prawa, a jednocześnie wskazywała, że przemoc domowa należy do czynników ją osłabiających i przewidywała konkretne propozycje zwalczania tego zjawiska. Byłaby to konserwatywna, ale jednocześnie pozytywna odpowiedź w tej sytuacji.
Not. kb
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/511061-wywiad-wroblewski-wprowadzmy-konwencje-o-prawach-rodziny