W sprawie unijnego szczytu - rekordowo długiego, zaciętego niczym średniowieczna bitwa - ważne są ogromne pieniądze, ale z punktu widzenia Polski ważniejsze jest co innego: kwestia praworządności. Jeśli powiązano by owe miliardy euro z kwestią, którą zachód traktuje jako bat na Europę centralną, byłby to w sumie kiepski biznes. Oznaczałoby to finalnie redukcję statusu Polski do poziomu województwa, które nie może już prowadzić samodzielnej polityki zagranicznej. Również z politycznego punktu widzenia, lepiej byłoby nie mieć tych pieniędzy, niż patrzeć, jak zabierają po dziesięć miliardów pod byle pretekstem, za każdym razem wywołując w Polsce kryzys polityczny, skazując obecną ekipę rządzącą na powolne konwulsje, które skończyłyby się poważną klęską.
Taka była stawka tego boju. Z jednej strony pieniądze, które mogą dać nam kolejny impuls rozwojowy, z drugiej próba założenia Polsce - i Węgrom - ciasnych kajdanek. Bardzo ciasnych, takich samozaciskających się.
Z konferencji premierów Morawieckiego i Orbana dowiedzieliśmy się, że nie ma bezpośredniego połączenia pomiędzy praworządnością a środkami budżetowymi. To sedno sprawy.
Premier Mateusz Morawiecki:
„Co więcej, jak uzgodniliśmy to ze służbami prawnymi, ten mechanizm, który ma być wypracowany, będzie jednocześnie podlegał walidacji Rady Europejskiej. Rada Europejska - jest to tam wyraźnie napisane - to jednomyślność. Bez zgody Węgier, bez zgody Polski, bez zgody Grupy Wyszehradzkiej nic się tutaj nie zadzieje”.
Premier Orban:
To, o czym teraz mówimy, to nie była modyfikacja już istniejących procedur, instrumentów i przedsięwzięć. Ich celem było to, aby stworzyć nowy reżim, nowy mechanizm, który mógłby połączyć politykę i pieniądze. My to zatrzymaliśmy. Nie ma szans, by stworzyć taki reżim. Tej szansy już po prostu nie ma. Każda decyzja na poziomie Rady Europejskiej musi zapaść jednogłośnie.
Kluczem jest więc - z tego co wiemy - z jednej strony zapisanie, że Komisja Europejska przedstawi narzędzia oceny i kryteria praworządności, a z drugiej usunięcie zapisu, który zakładał podejmowanie w tej sprawie wyłącznie większością kwalifikowaną. Taki zapis był we wcześniejszych wersjach dokumentu.
Zgodnie z tym, co ogłosili premierzy Polski i Węgier, gdy sprawa wróci na kolejnym unijnym szczycie, oba kraje będą miały prawa weta.
Dlaczego więc przywódcy zachodu też ogłaszają sukces w tej sprawie? Bo jednak zapisali powiązanie praworządności z funduszami. Uważają, że to precedens, który będą mogli rozciągać, naginać, reinterpretować, przywoływać. Warszawa i Budapeszt zgodziły się na ten słowny trybut, ale pilnowały, by nie mógł zostać on przekuty w realne narzędzie szantażu. Bo gdyby takie rozwiązanie weszło, Bruksela bardzo szybko zaczęłaby ingerować we wszystko: w kształt medialny, w ochronę życia, w system edukacji. Dziś dla lewicy „prawem człowieka” jest każdy punkt programu lewicy.
Polska i Węgry, premierzy Morawiecki i Orban, grali w grze o olbrzymią stawkę. Można powiedzieć, że rzadko kiedy politycy w czasie jednego spotkania rozstrzygają sprawy o tak wielkim historycznym zdarzeniu. Jeśli Unia nie sięgnie po sztuczki prawne, jeśli nie oszukała, jeśli rzeczywiście o kryteriach praworządności rozstrzygać będzie Rada Europejska JEDNOMYŚLNIE, to obaj szefowie rządów mają wielki powód do dumy. Wracają z tarczą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/510184-nie-udalo-sie-nalozyc-polsce-i-wegrom-ciasnych-kajdanek