Kto by pomyślał, że bunkier może tak odmienić ludzi? Gdyby to było wiadomo w kwietniu 1945 r., jakże inny mógł być świat…
Nie ma nic zabawniejszego i smutniejszego zarazem, niż gdy ktoś zamyka się w bunkrze sądząc, że wychodzi na świat. Tyle że wizja tego świata jest absolutnie z najgłębszego bunkra, jak w kwietniu 1945 r. w Berlinie. A mentalnie przypomina to, co było udziałem Komitetu Ocalenia Publicznego w czasie rewolucji francuskiej. Żeby bunkier uczynić otwartym światem, wystarczy prosty zabieg – niedostrzeganie żelbetowych ścian i stropów. I wmówienie sobie, że to inni są w bunkrze. Tak właśnie robi Rafał Trzaskowski w pierwszym po wyborczej porażce dużym wywiadzie prasowym (w „Gazecie Wyborczej”). I mamy sceny jak z filmu „Upadek” Olivera Hirschbiegela. A najwięcej mamy dialogów z tego filmu, o co zadbały dziennikarki gazety.
Tak jak w „Upadku”, przyczyną porażki nie jest to, że najpierw się było pod Moskwą, Pirenejami, w Afryce i nad Morzem Barentsa (w obronie najbardziej żywotnych interesów i dla powszechnego dobra), tylko że teraz siedzi się głęboko pod ziemią przy Wilhelmstraße 77 i Voßstraße 6. Oczywiście siedzi się w bunkrze z powodu agresji – zupełnie niezrozumiałej i zaskakującej. W filmie Hirschbiegela rozmowy na ten temat to były najbardziej groteskowe dialogi. Współczesny i polski „bunkier” groteski nie usunął, choć poszedł też w Fiodora Dostojewskiego z jego „Skrzywdzonych i poniżonych”, bo potrzeba było łez i współczucia, czyli melodramatu.
Nagle, nie wiedzieć czemu Rafał Trzaskowski i Platforma Obywatelska znalazły się w bunkrze, otoczeni przez potężnego wroga: „walec państwa, cały rząd zaangażowany, służby, propaganda TVP, miliardy na kampanię”, a jeszcze „alert RCB, wysyłanie gazet Pocztą Polską”. A przeciwko temu stanęły nie żadne doborowe dywizje, tylko wolontariusze i dzieciaki. A właściwie „dzieci kwiaty” odpowiadające miłością na ataki agresji i nienawiści. I mimo że „dzieci kwiatów” było morze („miliony ludzi się zaangażowało w robienie filmów internetowych, oczywiście wszystko pro bono. (…) Przychodzili moi przyjaciele, ludzie z przeróżnych etapów mojego życia, i każdy dokładał jakiś fragment swojej wiedzy. (…) Moja żona zorganizowała stu naszych znajomych jako grupę internetową i każdy miał za zadanie skrzyknąć kolejnych, i to się rozrosło do tysięcy ludzi, którzy roznosili nasz przekaz w internecie”), nie poradzili zorganizowanej, karnej armii.
Obraz altruistycznych „dzieci kwiatów” sypie się niestety w opowieści Rafała Trzaskowskiego, gdy mówi on, że wspierali go „stratedzy, badacze rynku, socjologowie”. Gdy opowiada, że „decydującą rolę w kampanii odegrali samorządowcy, którzy w całej Polsce stanęli koło mnie – od prezydentów, przez burmistrzów, po wójtów”. Trzaskowski nic nie mówi o nieocenionej pomocy TVN i TVN 24, Onetu, Interii, Wirtualnej Polski, „Faktu”, „Newsweeka”, „Gazety Wyborczej”, „Polityki”, Tok FM i ich portali, OKO.Press, lokalnych mediów należących do niemieckich wydawców, o armii botów.
Nie mówiąc o Lewiatanie Rafał Trzaskowski musi fantazjować, by pokazać, jak potężny i wszechobecny jest wróg, a szczególnie Telewizja Polska. Bajdurzy więc o tym, jak TVP „bije” go „kamerami po głowie od trzech lat, od rana do wieczora”. Jak robi „ze wszystkich kierowców warszawskich autobusów narkomanów” (nie ze wszystkich, tylko z dwóch faktycznie naćpanych i odpowiedzialnych za groźne wypadki z ofiarami). Jak robi „z ulewy – armagedon” (nie TVP robi, tylko w „świetnie” zarządzanym przez świetnego prezydenta mieście powstaje armagedon przy pierwszej lepszej ulewie). Jak robi sensację z „ministerialnego wyjazdu do Brazylii sprzed pięciu lat”, a przecież nigdzie na świecie nie byłby sensacją sześciodniowy pobyt w luksusach i w odpowiednio uroczej asyście, żeby wygłosić mowę trwającą 3 minuty i 20 sekund.
Jakby mało było strasznego ataku za nieoceniony i żywotnie niezbędny Polsce pobyt w Brazylii, zdarzały się „takie prowokacje, że ktoś podchodzi i mówi do mnie po angielsku, udaje cudzoziemca, obok jest akurat kamera TVP”. Zapewne ta sama ekipa podesłała Trzaskowskiemu w ramach prowokacji Michela Viatteau z Agence France Presse, żeby w mazurskich Sorkwitach, oddalonych od Warszawy o 230 km, zadać pytanie po francusku, choć pan Viatteau nazywał się Kwiatkowski, pochodzi z Krakowa, polski jest jego pierwszym językiem i w kampanii pod niebiosa wychwalał nie Andrzeja Dudę, tylko Rafała Trzaskowskiego.
Gdy prowokacje „językowe” nie wystarczyły, „ludzie wyrastali nagle spod kamer TVP i krzyczeli, że seksualizuję ich dzieci” albo „ekipy TVP organizowały oburzonych”. Oczywiście nikt nie mógł sam z siebie niczego powiedzieć. A TVP niczego nie organizowała, w przeciwieństwie do „zaprzyjaźnionych” telewizji. Sam Rafał Trzaskowski przyznaje, że na około 150 spotkań dostrzegł kogoś, kto mu przeszkadza na dwóch. Andrzejowi Dudzie przeszkadzano na każdym spotkaniu, ale wędrowna ekipa podróżująca od Pucka po Tatry i od Świnoujścia po Bieszczady nie miała z PO i Trzaskowskim nic wspólnego.
Oddziały ochotników i „dzieci kwiatów” musiały paść pod nawałą doborowych dywizji, a przecież „zrobiliśmy maksimum”, „udało się obudzić 10 mln Polek i Polaków, dać nadzieję, zainteresować młodych ludzi”. Wiadomo, w bunkrze nadzieja umiera ostatnia. Tym bardziej że „te 10 mln głosów bierze się z naturalności”. Naturalności Rafała Trzaskowskiego naturellement. I teraz będą wzruszenia oraz łzy, bo „wszystkie przemówienia pisałem sam. Prosiłem doradców o pomysły, ale nie powiedziałem ani jednego słowa, z którym bym się nie zgadzał”. To niesamowite, żeby zgadzać się z własnymi słowami.
Mimo że „robiliśmy wszystko z nawiązką, ale to jednak nie wystarczyło”. Dlatego że „duża części Polek i Polaków” jest „zamknięta w propagandowej bańce PiS”. Czasem konfrontacja z tym wymagała wręcz nieziemskiej odwagi: „W niektórych miejscowościach – na Podhalu czy na Podkarpaciu – wywieszenie plakatu Platformy to rodzaj heroizmu, bo bez przerwy są groźby i naciski, że ktoś straci pracę, że zaraz będą państwowe kontrole”. Z bunkra może tak to wygląda, z bliska nie ma kulturalniejszych i bardziej uczynnych ludzi niż na Podkarpaciu. A groźby i naciski to akurat specjalność ludzi mających w bunkrze sporą reprezentację.
Rafał Trzaskowski nie tylko miał przeciwko sobie doborowe dywizje, ale też musiał odpierać zarzuty, że „nie ma polskiej duszy, że nie jest Polakiem, że na pasku Niemców, Żydów i kogo tam jeszcze”. Zapewne takie zarzuty formułowali zwolennicy PiS i Andrzeja Dudy tak głęboko zakonspirowani, że nawet własny bunkier Rafała Trzaskowskiego nie ma tylu poziomów. Ale ma tyle poziomów odlotu, gdy chodzi o uzasadnienie własnej agresji i przewinień. Podobnie jest z obsesyjnymi wycieczkami pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, który „nie startuje w wyborach prezydenckich, bo się boi i wie, że nie zostałby wybrany”. Tyle że, w przeciwieństwie do Donalda Tuska, Jarosław Kaczyński ani nie chciał startować, ani nie był namawiany, żeby wystąpił w roli zbawcy. Z bunkra wszystko wygląda odwrotnie, bo głębokość, grubość żelbetowych stropów i sztuczna atmosfera jednak robią swoje.
Z bunkra wygląda wszystko tak, że „nawet jeżeli padały ze strony polityków Platformy twarde słowa, to nie było odczłowieczania przeciwników politycznych”. Aha, czyli omamami były te wszystkie wyrafinowane słowa o ciemniakach, wsiokach, chamach, prostakach i „biomiasie”. To mówienie o ludziach jako o „biomasie” jest odczłowieczaniem, a nie o „zdrajcach”, tym bardziej gdy się ma na koncie donosy na własne państwo na poziomie tych z drugiej połowy XVIII wieku. A nawet znacznie od nich ordynarniejsze, bo pozbawione językowej finezji. I oczywiście udokumentowany udział Rafała Trzaskowskiego w redagowaniu dokumentów szkalujących Polskę i jej szkodzących to też omamy. Nie może robić nic złego człowiek, który ma swoją „Gośkę”, zniewalającą „naturalnością”. I ma „piętnastoletnią córkę, którą dotąd nudziła polityka, a nagle pojechała z nami w trasę. Zaczęli się do niej dobijać znajomi, którzy dotąd nie wiedzieli, że jest córką prezydenta Warszawy”. Jakie to wzruszające: nie wiedzieli, że jest córką (choć cała Polska wiedziała, o co zadbali i Rafał Trzaskowski w swoim materiałach kampanijnych jeszcze w 2018 r., i Małgorzata Trzaskowska w wywiadach), a jak się dowiedzieli, zapałali miłością i chęcią pomocy. Piękne jak z monidła.
Gdyby nie opowieści Rafała Trzaskowskiego z bunkra, ogromna część Polaków pozostawałaby w mylnym błędzie co do ludzi PO robiących mu kampanię. Okazało się, że „Cezary Tomczyk, Sławek Nitras, Agnieszka Pomaska, Barbara Nowacka” to wrażliwi, piękni wewnętrznie ideowi ludzie, a to wszystko, co epatowało agresją, niechęcią czy pogardą, a co zarejestrowano, musi być inscenizacją. Bo kto widział agresywnego Sławka Nitrasa, to serdeńko i uosobienie łagodności? Albo Czarka Tomczyka, apostoła dobrego słowa? A największa niespodzianka to całkowicie błędny obraz Borysa Budki, człowieka „wielkiej dojrzałości”, który „był w stanie przekierować reflektor na mnie, żeby się skupić tylko na tej kampanii”. Wzruszające.
Gdzie tam Jarosławowi Kaczyńskiemu do wspaniałego Borysa Budki? Prezes PiS może tylko „wyznaczyć kurs po bandzie”. A wtedy zabraknie „w PiS takiego odważnego, który poszedłby do Kaczyńskiego i powiedział: ‘Panie prezesie, może ma pan rację, ale niech pan uważa, bo to może się na nas zemścić’”. Niestety „ostatni odważny – Jarosław Gowin – który umiał się postawić, stracił całkowicie zaufanie Nowogrodzkiej”. Na szczęście nie stracił zaufania Rafała Trzaskowskiego, ceniącego ludzi ideowych. Łzy same napływają do oczu.
Ideowcy, z Rafałem Trzaskowskim na czele, przegrali z wrażą nawałą, ale wygrali, bo z nimi jest 10 milionów. I jest awangarda tych 10 milionów, czyli PO z Borysem Budką. Dlatego choć „dziś nas, aktywnych, jest w PO 8 tys., musimy mieć więcej ludzi, dopuścić ich do głosu, przebudować młodzieżówkę, dać jej wpływ na politykę PO, traktować jak zaplecze, zaprosić do zarządu”. A Rafał Trzaskowski deklaruje, że „zrobi, co tylko możliwe, by integrować stronę demokratyczną”. Przede wszystkim zarazi swoich zwolenników miłością. Bo przecież „dzisiaj obrażanie się na drugą część Polski albo próba atakowania jest najgorszym możliwym pomysłem”. Kochajmy tę drugą część Polski. Do następnej kampanii, kiedy znowu, w imię zasad, będzie „ręka, noga, mózg na ścianie”.
Widok z bunkra jest taki piękny, a jego rezydenci tacy szlachetni. Gdyby tylko dało się wymazać z pamięci Polaków to wszystko, co poprzedziło zamknięcie w bunkrze, a właściwie ucieczkę do niego. Szkoda tylko, że przed „zabunkrowaniem” nie było ani odrobiny tego piękna i tej szlachetności. Kto by pomyślał, że bunkier może tak odmienić ludzi? Gdyby to było wiadomo w kwietniu 1945 r., jakże inny mógł być świat…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/509894-nagly-atak-milosciczyli-wyznania-trzaskowskiego-z-bunkra-po