Najgorsze co mogłoby teraz spotkać faktycznego lidera opozycji, jakim stał się Rafał Trzaskowski, to to, że naprawdę unieważniono by te wybory. Śmiem twierdzić, że w takiej sytuacji w kolejnych wyborach Rafał Trzaskowski uzyskałby słabszy wynik, chociażby dlatego, że zakwestionowano akt wyborczy, w którym tak wiele osób uczestniczyło
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Rafał Chwedoruk, politolog.
wPolityce.pl: Przewodniczący PO Borys Budka zapowiedział złożenie do SN protestu wyborczego z żądaniem unieważnienia wyborów. Wcześniej Rafał Trzaskowski podkreślał, że uznaje wynik wyborów i nikt nie chce podważać ich rezultatu. Jak pan odczytuje ten dwugłos w samej PO?
Prof. Rafał Chwedoruk: Można się zastanawiać, czy jest to dwugłos świadomy po to, żeby utrzymywać zainteresowanie różnych segmentów elektoratu, czy też jest to odzwierciedlenie wewnętrznych napięć. Wynik wyborów oznaczał siłą rzeczy korektę jakiejś hierarchii wewnętrznej w PO i musiał również przynieść liczną grupę niezadowolonych, obawiających się o swoją przyszłość. Nawet jeśli dwugłos jest zamierzony na tym etapie, to moim zdaniem napięcia w PO prędzej czy później się ujawnią. Przestrzeń do tych napięć jest duża, dlatego że elektorat opozycji jest w tej materii niespójny. Wśród ponad 10 milionów wyborców Rafała Trzaskowskiego byli tacy, którzy skłoni byliby przyjąć każdą formę działania przeciwko rządzącym, jak i tacy, którzy bardziej oczekują w polityce umiaru, koncyliacji. Bez względu na to, jak zinterpretujemy obecne wydarzenia, to próba utrzymania przy sobie tylu milionów wyborców o niejednolitych poglądach i różnie patrzących na taktykę konkurowania z PiS-em, będzie wywoływać napięcia.
A samo dążenie do unieważnia wyborów pana zdaniem jest korzystne z punktu widzenia interesów dla Platformy Obywatelskiej?
Myślę, że to kolejny akt przekonywania już przekonanych. Jest taki krąg wyborców, który przyjmie każdy komunikat, który uderzałby w rządzących. Tyle, że przekonywanie, zwłaszcza w obecnej sytuacji, tego segmentu kolejny raz nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Tym bardziej, że nawet jeśli przyjęlibyśmy krytycyzm w stosunku do niektórych aspektów odbywania tych wyborów, to bardzo wysoka frekwencja i paradoksalnie wysoki wynik Rafała Trzaskowskiego, bardzo silnie legitymizuje społecznie te wybory. Wielu wyborców po raz pierwszy pojawiło się przy urnach, albo pojawili się pierwszy raz od dawna. Próba przekonywania ich, że to wszystko było nieważne z powodu niewielkich, sektorowych uchybień, nie jest chyba najskuteczniejszym politycznie pomysłem. Najgorsze co mogłoby teraz spotkać faktycznego lidera opozycji, jakim stał się Rafał Trzaskowski, to to, że naprawdę unieważniono by te wybory. Śmiem twierdzić, że w takiej sytuacji w kolejnych wyborach Rafał Trzaskowski uzyskałby słabszy wynik, chociażby dlatego, że zakwestionowano akt wyborczy, w którym tak wiele osób uczestniczyło.
Po wyborach nastąpiły tarcia w opozycji, wzajemna wymiana „uprzejmości” między politykami PO, PSL i Lewicy. Z czego pana zdaniem to wynika?
Z jednej strony są one odbiciem uniwersalnego i trwałego problemu opozycji - żeby nawiązać walkę z PiS-em, trzeba ze sobą współpracować, albo być może wystartować pod jednym sztandarem. Jednak to oznacza utratę podmiotowości przez te ugrupowania. W polskiej polityce trwa to od 2005 roku – w początkowym etapie dotyczyło to SLD, teraz dotyczy także PSL-u. Jeśli rzeczywiście trzy lata będziemy trwali bez ogólnokrajowych wyborów, to sondaże staną się punktem odniesienia dla różnych ugrupowań opozycyjnych. Pewnie wtedy będziemy mogli się wielu zmian, przetasowań w opozycji. Skala wyniku Trzaskowskiego pokazuje, że w wymiarze personalnym ciężko będzie komukolwiek go „przeskoczyć”. Wcześniej czy później pojawią się pytania o sytuację wewnętrzną w Lewicy i PSL. Moim zdaniem może się tam pojawić trend części polityków, aby wejść w projekt Trzaskowskiego, a inni będą stawiać na podmiotowość, odrębność, licząc na to, że wśród tych ponad 10 milionów wyborców Trzaskowskiego wielu było takich, którzy głosowali przeciwko PiS-owi, a nie za Trzaskowskim. Sądzę, że te napięcia mogą być nie mniejsze, niż w samej PO, gdzie pewnie będzie to miało bardziej wymiar pewnego konfliktu personalnego.
Tymczasem Rafał Trzaskowski zapowiada budowę ruchu społecznego pod nazwa „Nowej Solidarności”.
Odróżniłbym dwie rzeczy – sam pomysł od sposobu jego realizacji. Jeśli chodzi o sam pomysł, to nie jest irracjonalne w polityce adresowanie przekazu do wyborców trochę odleglejszych od danej partii, żeby ich przeciągnąć, w sytuacji, kiedy można być pewnym żelaznego elektoratu. On nie ma wyjścia – nawet jeżeli obrażałby się na taką umiarkowaną linię swojej partii, to po prostu nie ma z reguły dokąd pójść. Hasło „Nowej Solidarności” jest jakimś zaprzeczeniem totalnej opozycji, liberalizmu ekonomicznego itd. Natomiast to może rodzić pytania. Mało kto pamięta, że w 1993 roku współrządzący wówczas Kongres Liberalno-Demokratyczny w dobie szalejącego bezrobocia, miał hasło „milion miejsc pracy”. Olbrzymia część opinii publicznej odebrała to hasło wręcz jako prowokację, ponieważ liberalizm był utożsamiany z erupcją bezrobocia w Polsce. Losy KLD nie potoczyły się najlepiej w konsekwencji tego. To samo pytanie można postawić dzisiaj – czy wielu liberalnych wyborców, którzy nie poczuwają się do szczególnej solidarności z wyborcami PiS-u, czy łatwo będzie wielu z tych wyborców przekonać do tego, że trzeba mówić i myśleć innym językiem, a do tego prowadzić na poziomie samorządowym inną politykę. To jest problem Trzaskowskiego. Z bardziej doraźnych rzeczy – domyślam się, że NSZZ „Solidarność” będzie mocno krytyczna w kwestii wykorzystywania pojęcia „solidarność” w jakimkolwiek kontekście. Dla Trzaskowskiego lepiej byłoby, aby w ciągu tych lat były jakiekolwiek wybory, kiedy można byłoby przetestować, na ile to działa. A tak, to wszystko będzie na pewnym poziomie abstrakcji.
Rozmawiał Adam Stankiewicz
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/509870-chwedorukuniewaznienie-wyborow-zaszkodziloby-trzaskowskiemu