To parafraza tytułu opublikowanego w ostatnich dniach artykułu w jednym z konserwatywnych chorwackich czasopism. W tekście komentuje się pomysł niektórych polityków unijnych, którzy chcą, aby dostęp państw członkowskich UE do wspólnych środków był związany z tzw. zasadą praworządności.
Pomysł stał się znowu aktualny w przeddzień dyskusji o sposobie podziału środków z funduszy unijnych, przeznaczonych na wychodzenie z kryzysu, i spotkał się z wielkim zainteresowaniem w Chorwacji.
Komentarze w niektórych chorwackich mediach pokazują jasno, że łączenie przyznania funduszy unijnych z polityczną oceną członków wspólnoty dotyczy przede wszystkim dwóch krajów – Polski i Węgier. I wcale nie próbują tego ukryć probrukselscy komentatorzy w naszych mainstreamowych mediach. Właśnie te dwa kraje, jak piszą, w ostatnim czasie pokazały niezgodność z „zasadą praworządności”, cokolwiek ten termin oznacza.
Tytuł, który zacytowałem na początku tekstu, a który pojawił się w katolickim tygodniku Glas Koncila, intuicyjnie wskazuje na ważny fakt. Podkreśla się, że Brukseli „zatroskanej” problemami z dziedziny sądownictwa oraz aktualnym stanem demokracji zarówno w Polsce jak i na Węgrzech, chodzi o coś poważniejszego od aktualnych sporów Pomysł unijnej biurokracji, aby łączyć przyznawanie funduszy z elementami ideologicznymi ma jedno tło: potrzebę kontrolowania tych, którzy inaczej widzą przyszłość swoich krajów niż widzi ją europejski lewicowo-liberalny mainstream.
Polska ma dzisiaj problem z Brukselą, ponieważ chce budować własne sądownictwo, a to oznacza, że jutro wszyscy w regionie Europy Środkowej moglibyśmy się znaleźć na linii ataku z wielu innych powodów.
Dla przykładu, kto nam zagwarantuje, że Chorwacja, która podczas referendum 2013 roku ochroniła definicję małżeństwa jako wspólnoty kobiety i mężczyzny nie zostanie w pewnym momencie zmuszona, aby ten zapis w Konstytucji zmienić? Czy ta ochrona tradycyjnego małżeństwa stanie się wystarczającym powodem dla liberałów, aby oskarżyć nas o niszczenie „zasady praworządności“?
Jeśli brzmi to przesadnie, wystarczy, że przypomnimy sobie jeden fakt, kiedy premier Danii Mette Frederiksen lobbowała w ostatnich dniach w Brukseli za zmniejszeniem środków dla Polski z powodu „naruszania praw LGBT“.
Jak widać termin „zasada praworządności“ jest dość płynny. Tak jak i inny słynny termin „wartości europejskie“.
Wydaje się, że oba są dość często wykorzystywane jako sposób uciszania tych, których wizja Unii Europejskiej i miejsca, jakie zajmuje w niej ich kraj, jest inna niż ta którą mają dla nich mocarze „starej Europy”.
I dlatego zgoda na sytuacje w której istnieje polityczny warunek na otrzymanie funduszy unijnych, oznacza faktyczną utratę niezależności i zależność od środków mocarzy brukselskich oraz stratę własnego głosu politycznego.
Przy tym znowu pisze się o państwach Europy Środkowej jak o „wampirach”, które potrafią tyko wysysać środki z funduszy unijnych. Zapomina się lub specjalnie ignoruje fakt, o którym w ostatnich dniach w rozmowie z telewizją wPolsce.pl powiedział węgierski minister spraw zagranicznych Péter Szijjártó. Chodzi o to, że „70 % unijnych funduszy wraca z Europy Środkowej na Zachód” poprzez zyski zachodnich firm na naszych rynkach.
Jak pisaliśmy, parlament w Budapeszcie przegłosował wczoraj deklarację, która zakłada, że rząd może przyjąć tylko takie rozwiązania w sprawie unijnych funduszy, które nie są powiązane z żadnymi politycznymi lub ideologicznymi warunkami.
To jeszcze jeden dowód na to, że chodzi o twardą grę, jaką na naszym terenie Europy Środkowej prowadzą Warszawa i Budapeszt w imię całego regionu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/509501-czy-beda-miliardowe-kary-za-obrone-tradycyjnych-wartosci