Jest swego rodzaju cudem, że przy takiej przewadze siły ognia udało się jednak Andrzejowi Dudzie i zjednoczonej prawicy te wybory wygrać.
Jeśli ktoś myśli, że łatwo było wygrać wybory prezydenckie, jest w bardzo mylnym błędzie (używając terminologii nieklasycznego klasyka). Tym bardziej że w efekcie tego zwycięstwa mamy coś, co się jeszcze po 1989 r. nie zdarzyło: dwie następujące po sobie kadencje rządu oraz dwie kadencje prezydenta pochodzących z tej samej formacji politycznej. Gdyby to było proste, nie zdarzyłoby się po raz pierwszy od 31 lat. W dodatku nie zdarzyłoby się bodaj najbardziej ostrzeliwanej opcji politycznej w Unii Europejskiej, bo chyba nawet bardziej niż w wypadku węgierskiego Fideszu.
Opozycja w Polsce i te bardzo zdeterminowane siły w Europie, które zrobiłyby dla niej wszystko, byleby odzyskała władzę (a te siły stanowią naprawdę potężną armię), uznały polską prezydenturę za konieczną do przełamania. Tak jak losy II wojny światowej miała zmienić ofensywa w Ardenach. Tym bardziej że zaledwie w październiku 2019 r. opozycja przegrała wybory do Sejmu, choć wszystko miało tak wyglądać jak w Senacie. Już perspektywa dwóch kolejnych kadencji rządów zjednoczonej prawicy budziła wściekłość, grozę i mobilizowała całą Republikę Okrągłego Stołu do kontrofensywy.
Osiem lat odsunięcia od wielu niezastępowalnych żłobów, źródeł, sejfów, rezerwuarów i akumulatorów, a także przeróżnych narzędzi władzy, kontroli oraz wpływu groziło swego rodzaju końcem świata dla głównych i pomniejszych właścicieli Polski. A także dla ich opiekunów, mentorów, sponsorów, kontrolerów i poganiaczy z zagranicy. Dlatego taka wścieklizna towarzyszy zwalczaniu rządów zjednoczonej prawicy w Polsce. Dlatego tyle zasobów rzucono do tej walki z zagranicy. Gdy teraz opozycja opowiada „głodne kawałki” o tym, jaka to jest biedna, skromna i pokrzywdzona, pusty śmiech ogarnia mając w pamięci wszystkie dostępne dla niej siły i możliwości.
Prezydentura Andrzeja Dudy na kolejne pięć lat to już była nieprzekraczalna granica, to był już jakiś Stalingrad. Na tej linii trzeba było zgromadzić wszelkie zasieki, okopy, bunkry, zapasy broni i amunicji oraz połączenia z zapleczem. Szczególnie po tym, jak można było wymienić kandydata i wykorzystać wszystkie możliwości, jakie ta zmiana stwarzała. Wszyscy inni (kandydaci, którzy odpadli w pierwszej turze) mieli stanowić tylko zaplecze. Oddać wszystkie swoje siły nie dostając gwarancji niczego, bo przecież wiadomo, że jak Stalingrad, to nie ma miejsca na żadne subtelności. Stąd potem takie pretensje, że zaangażowanie sojuszników było za małe, że nie oddali do dyspozycji wszystkich swoich zasobów.
Ta wielka bitwa o wszystko miała tylko pozory klasycznej kampanii. Co było widać po wybuchach agresji tych, którzy nie wytrzymywali napięcia (Nitras, Tomczyk, Szczerba, Karnowski). Tu, w Polsce, był front, a z zewnątrz docierały konwoje z zaopatrzeniem i wsparciem, były też odpowiedniki nalotów w postaci ataków medialnych, ostrzału ze strony polityków oraz różnych instytucji i organizacji. Oni naprawdę mieli świadomość, że to były ich Stalingrad i Ardeny, oczywiście wsparte współczesnymi technologiami.
Nie ma nic przypadkowego w tym, że postawiono na narzędzia docierające do tych, których można uczynić częścią własnego zaplecza. Ze szczególnym wskazaniem młodych, posługujących się mediami społecznościowymi i ich zasięgami. To są dzisiaj jedne z najważniejszych broni. Tym ważniejsze, że od razu nie widać ich przeznaczenia. Skądinąd pozostanie tajemnicą, dlaczego dla obrony Andrzeja Dudy nie zastosowano podobnych narzędzi. W efekcie kampania między pierwszą a drugą turą była wielką bitwą z dodatkowym wykorzystaniem wszelkich narzędzi wpływu, dezinformacji, manipulacji, dezintegracji.
Obóz Andrzeja Dudy nie miał wcale tak wiele atutów, a najważniejszym były grupy społeczne najmniej podatne na oddziaływanie ataków informacyjnych i dezinformacyjnych zarazem. Przede wszystkim dzięki tym wyborcom udało się wygrać z przewagą nieco ponad 422 tys. głosów, co pokazuje, jak zacięta była to walka. Następna taka bitwa już może nie być wygrana. Przede wszystkim ze względu na zasięg i skuteczność broni informacyjnych oraz dezinformacyjnych. I ich zamaskowanie jako broni w formie hybrydy między światami komunikacji i rozrywki. W każdym razie obóz zjednoczonej prawicy musi wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość, żeby w ogóle się liczyć.
Jest swego rodzaju cudem, że przy takiej przewadze siły ognia udało się jednak wygrać. A przywoływany przez opozycję argument z mediów publicznych jest wręcz śmieszny, gdy wziąć pod uwagę łączne medialne możliwości opozycji i Rafała Trzaskowskiego. Po tej stronie przewaga była miażdżąca. Stąd teraz taki zawód i pierwsze, nieśmiałe jeszcze rozliczenia. Nieśmiałe, ale zrozumiałe, bo biorąc pod uwagę stosunek nakładów i zasobów do efektów, kampania opozycji i Rafała Trzaskowskiego była bardzo kosztowna (gdy policzyć wszystkie użyte w Polsce i na świecie zasoby) i jednak ostatecznie nieefektywna. Ale wszystko się ważyło do ostatniej chwili.
Obóz zjednoczonej prawicy i Andrzej Duda mają powody do zadowolenia, bo nie tylko osiągnęli bezprecedensowy sukces i znów pobili wszelkie rekordy, ale też zatrzymali wielki desant sił restauracji. Perwersyjnie występujący pod hasłami odnowy: mamy dość i wszystko zbudujemy od nowa. Tyle że to żadna nowość, a jedynie bardziej zakamuflowana restauracja starego porządku. Na jakiś czas ta restauracja została zatrzymana, a następne wybory są dopiero za ponad trzy lata, ale nikt tu nie odpuści. Nie będzie więc odpowiedzi na wyciągnięte dłonie i gesty pokoju ze strony prezydenta Andrzeja Dudy, co 14 lipca 2020 r. całkiem otwarcie zapowiedział przewodniczący PO Borys Budka.
Obóz zjednoczonej prawicy powinien mieć świadomość, że żadne, nawet spektakularne zwycięstwa nie rozstrzygają niczego na długo. Tak jak nie rozstrzygnęło jedno z najwspanialszych zwycięstw w polskich dziejach, w 1920 r. z bolszewikami. Tym bardziej że obóz rządzący nie może i nie chce stosować taktyki wojny totalnej, jaką posługuje się opozycja. W końcu chodzi o jeden naród, choć napuszczany na siebie. W drugą stronę wszystkie chwyty były, są i będą dozwolone. A mimo to udało się jeszcze raz wygrać. Ale już w 2023 r. może się nie udać bez zdania sobie sprawy, jaka jest istota tej konfrontacji. I bez przygotowania adekwatnych narzędzi do obrony tego, co wciąż i na szczęście decyduje o trwaniu, tożsamości, sile, żywotności i wielkości Polaków.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/509219-wybory-byly-dla-opozycji-stalingradem-i-ofensywa-w-ardenach