”To jest taki federalistyczny skok, ponieważ tylko państwu przysługuje prawo „karania”, sankcjonowania części składowych. Także UE wpływa tutaj na całkiem nowe, nieuwzględnione na mapie wody i chce Komisji Europejskiej dać do ręki absolutnie nowy instrument, można powiedzieć brzytwę, wobec której kraje członkowskie mogą być bezradne. Także raz to jest kwestia finansowa, że można w ogóle tych pieniędzy nie dostać, albo częściowo ich nie dostać, jeżeli komuś się dany kraj nie będzie podobał, ale również że to zmienia naturę UE, daje przepotężną władzę unii również w tym sensie, że może wpływać na wynik wyborów” — mówi portalowi wPolityce.pl eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski (PiS).
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
-Dlaczego Polska jest trzecim beneficjentem unijnego Funduszu Odbudowy?
wPolityce.pl: Czy dobre wyniki polskiej gospodarki pogorszą szanse naszego kraju na bycie trzecim największym beneficjentem funduszu odbudowy? Tak by wynikało z propozycji Charlesa Michela…
Jacek Saryusz-Wolski: To zależy od tego, jakie zostaną przyjęte kryteria rozdziału. Te pierwotnie proponowane kryteria uzależniały wypłaty od poziomu PKB na głowę mieszkańca i od wskaźnika bezrobocia liczonych pięć lat wstecz, od 2015 roku. Gdyby je zachować, to niekoniecznie by to grało na niekorzyść Polski. Natomiast w tej nowej propozycji proponuje Michel, ale to jest tylko propozycja, żeby według tych starych reguł wstecznych rozdzielać 70 proc., a 30 proc. według nowych, tzn. według przewidywanego spadku PKB – krótko mówiąc tego, co ma być w gospodarce. A ponieważ Polska wychodzi w miarę suchą stopą z kryzysu i ma najniższą recesję (-4,6) – nikt nie ma tak niskiej – to w 30 proc. może zagrać na niekorzyść Polski, ponieważ mamy dobre wyniki gospodarcze. To nie jest jeszcze policzone. To jest świeżutka propozycja z wczoraj. Natomiast teoretycznie można powiedzieć, że ona w jednej trzeciej lepiej traktuje potencjalnie tych, którzy bardzo ucierpieli w sensie spowolnienia gospodarczego i strat gospodarczych, czyli głównie kraje południa, a mniej dobrze traktuje tych, którzy sobie z kryzysem w sensie gospodarczym poradzili najlepiej.
Jak ta propozycja została przyjęta w Unii Europejskiej? Czy są w tej chwili jakieś informacje, jak ustosunkowują się do niej poszczególne kraje? Czy w ogóle ma szanse na przyjęcie?
Według tego, co mówi sam Michel, to jest nadal szereg krajów, które nadal tę propozycję odrzucają. On wykonał szereg gestów względem tzw. „klubu skąpców”, czyli bogatych krajów północy (Austria, Niemcy, Holandia, Szwecja i Dania). Natomiast otwarcie zapowiedział weto Orban (Węgry), jeżeli mechanizm karania za tzw. praworządność, odbieranie funduszy miały by być utrzymane, a to jest jeden z elementów tej propozycji. W domyśle są inne kraje, które również są temu przeciwne: na pewno Wyszehrad, jeśli nie szerzej Europa Środkowa. Ale to, co zostało już w tej chwili wyartykułowane, to jest sprzeciw „skąpców”, którzy nadal chcą, żeby były pożyczki a nie granty i żeby była silniejsza makroekonomiczna warunkowość – krótko mówiąc, żeby te pieniądze były trudniejsze dla krajów południa. Obstają też przy tym silnym powiązaniu - bezprawnym nota bene, bo to jest wbrew traktatom - wypłaty funduszy z arbitralnie ocenianą przez Komisję Europejską tzw. praworządnością.
Ta propozycja Michela jeszcze jest mniejsza o 53 mld jeśli chodzi o sam budżet. Mówimy o dwóch rzeczach: o budżecie w wysokości 1 bln 1047 mld w tej propozycji, a było w poprzedniej 1 bln 1100 mld – czyli budżet się jeszcze cofa i pamiętajmy, że budżet to jest coś, co będzie trwało, a koronafundusz się po czterech latach skończy. Także tutaj mogą protestować kraje, które są zainteresowane utrzymaniem polityki spójności, to jest kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Jeśli chodzi o tą część koronakryzysową, to tak jak mówię tam główny nowy element to jest 70 proc. według starych wskaźników i 30 proc. według nowych. Podkreślono w tej propozycji bardzo silne związanie i zatwierdzanie w ogóle planów wydatkowania tych pieniędzy przez Radę większością kwalifikowaną – chodzi tutaj o taką warunkowość, że te wydatki mają dotyczyć i służyć celom klimatycznym i również tym celom związanym z praworządnością, czy cyfrowym. Trochę przyspieszony jest moment, ale to jest też wyjście naprzeciw „skąpcom” - ta pożyczka unijna ma być spłacana od 2026, a nie 2028 roku. Jest propozycja trzech podatków: od plastiku, podatek graniczny węglowy i podatek cyfrowy. To też jest kwestionowane przez szereg krajów. Z punktu widzenia Polski i krajów wyszehradzkich najbardziej trudnym, czy wręcz niemożliwym do zaakceptowania jest powiązanie wydatków z praworządnością, na co naciskają liberałowie w PE, na co naciska szereg krajów, ale zaczyna się wahać prezydencja niemiecka. W PE pani kanclerz Merkel powiedziała, że ona też jest za tym mechanizmem kontroli praworządności, natomiast ważniejsze jest, żeby w ogóle doprowadzić do zgody i żeby były fundusze, bo nie ma co mówić o funduszach, jeśli nie ma co do nich zgody. Także ona jest oskarżana, że w tej sprawie ma słuszną, ale miękką linię.
Ja to nazywam, że to są marchewki dla „skąpców” (dalsze pomniejszenie tego właściwego budżetu, jak żądają „skąpcy”, utrzymanie rabatów, czyli ulgowych wpłat poniżej tego, co powinny wpłacać Austria, Niemcy, Holandia, Dania i Szwecja - to są ci sami, którzy się szczycą obstrukcją, uwarunkowaniem co do takiego reformatorskiego kursu, który się nazywa semestrem, zmiana lokacji jeśli chodzi o kryteria), natomiast dla drugiej strony – jest spór między V4 a tą piątką „skąpców”, w którym idzie o utrzymanie polityki spójności, co na początku będzie dobre tak długo, jak jest koronafundusz, ale potem prawdopodobnie zabraknie pieniędzy – zaoferowano kij. Czyli marchewka dla „skąpców” i kij dla Wyszehradu i Europy Środkowo-Wschodniej.
Jeśli chodzi o to targetowanie pomocy z funduszu odbudowy na kwestie związane z zielonym ładem, to będzie rozwojowe najwyżej dla krajów, które dysponują technologią z tym związaną i będą tę technologię eksportować, natomiast dla krajów takich jak Polska to nie będzie rozwojowe.
Tutaj nie tylko chodzi o „rozwojowe”, chociaż udało się premierowi Morawieckiemu wynegocjować odstępstwo dla Polski, tzw. opt-out, czyli specjalną ścieżkę dochodzenia do neutralności klimatycznej. Jesteśmy jedynym krajem, który się nie podpisał pod tym celem zeroemisyjnej gospodarki w 2050 roku. Natomiast te kraje, które mają najtrudniejszą sytuację, najbardziej węglowe, będą potrzebowały środków między innymi z tzw. funduszu sprawiedliwej transformacji.
Stanowisko większości krajów członkowskich i większości w PE jest takie, że należy wykluczyć węgiel – co jest oczywiste – ale wykluczyć również energię nuklearną i gaz. Czyli mamy zamykać kopalnie, ale nie wolno nam użyć tych pieniędzy na otwieranie elektrowni jądrowych i pozyskiwać energii z gazu. To też jest poważny problem. Także to są pieniądze uwarunkowane. To są pieniądze „związane”. Mają być wydatkowane i to właśnie będzie przedmiotem zatwierdzania przez Radę większością głosów, gdyby ta propozycja miała przejść. Czyli to nie są środki swobodnej dyspozycji. To są środki, których sposób wydatkowania na gospodarkę zieloną narzucą przyjęte kryteria, bez na przykład energii jądrowej i gazu, czyli bez niczego, co utrwala starą strukturę energetyczną i gospodarki cyfrowej również.
Ten najpotężniejszy, najgłówniejszy, najtrudniejszy szkopuł to jest to, że można wpłacić – bo te pieniądze się biorą z gwarancji krajów członkowskich; w oparciu o te gwarancje KE zaciągnie dług na te 750 mld i potem je zwróci według tych kluczy krajom członkowskim, tylko że to już będą pieniądze obwarowane wspomnianymi obostrzeniami i warunkowościami. Na dodatek one mogą zostać w ogóle nie wypłacone, jeżeli ktoś arbitralnie uzna – a na dzisiaj mamy to jak w banku – że Polska i Węgry nie są krajami praworządnymi, w związku z czym to są pieniądze, które mogą zostać odebrane, czy w ogóle nie wypłacone. Dlatego Węgry zadeklarowały weto. Sądzę, że za Węgrami kryje się jeszcze parę krajów regionu, ponieważ jest to mechanizm po pierwsze pozatraktatowy, jako że traktat przewiduje tylko Art. 7, a tam jest jednomyślność – podstawa prawna przywoływana w tej materii jest fałszywa i może to służyć do manipulacji, politycznej nagonki, politycznego penalizowania krajów z przyczyn stricte politycznych, co znakomicie znamy. I drugi argument to uwarunkowanie – to zmienia ustrój unii, to zmierza w kierunku superpaństwa. To jest taki federalistyczny skok, ponieważ tylko państwu przysługuje prawo „karania”, sankcjonowania części składowych. Także UE wpływa tutaj na całkiem nowe, nieuwzględnione na mapie wody i chce Komisji Europejskiej dać do ręki absolutnie nowy instrument, można powiedzieć brzytwę, wobec której kraje członkowskie mogą być bezradne.
Także raz to jest kwestia finansowa, że można w ogóle tych pieniędzy nie dostać, albo częściowo ich nie dostać, jeżeli komuś się dany kraj nie będzie podobał, ale również że to zmienia naturę UE, daje przepotężną władzę unii również w tym sensie, że może wpływać na wynik wyborów. Może mówić: Jeżeli będą takie rządy, których my nie lubimy u władzy i ludzie wybiorą nie taki, jak trzeba, to wtedy nie dostaną pieniędzy. Wtedy ludzie będą się zastanawiali: Trzeba by głosować na tych, pod rządami których te pieniądze nie mogą być zabierane. To jest głębokie przeoranie i radykalna zmiana ustroju unii ukryta pod pozorami racjonalnego i uczciwego wydawania środków. To wszystko są pozory. Cel jest na pewno inny. Zresztą o tym w tekstach i w argumentacji na forum PE i w pisanych tekstach nie jest nawet ukrywane, jaka jest intencja, żeby dać bat czy kij na kraje, które nie chcą się podporządkować.
Na przykład to może powodować, że będzie możliwy szantaż, jeżeli kraje nie będą chciały na przykład migracji - jeżeli tym nowym mechanizmom migracji, które są planowane, nie będą zamierzały się podporządkować, nie będą chciały się podporządkować tej ambitnej, czy nadambitnej wręcz polityce klimatycznej. To naprawdę bardzo wiele zmienia. Także wielu komentatorów sądzi, że poza tymi pewnymi mniej lub bardziej kosmetycznymi zmianami w propozycji, których dokonał Michel, „skąpcom” oferując marchewki, a Europie Środkowo-Wschodniej kij, jest to rozwiązanie bardzo radykalnie zmieniające reguły gry w Unii Europejskiej.
A co z gwarancjami kredytów zaciągniętych na fundusz odbudowy? Czy one będą wspólne? Czy będzie tak, że na przykład Grecy, Włosi i Francuzi – co łatwe do przewidzenia, że tak się może stać – będą mieli problem ze spłatą, to ich długi będą spłacać inne kraje?
Każdy kraj daje gwarancje spłaty, gdyby nie można tego było spłacać z budżetu - a nie będzie można - gdyby nie było dochodów z tych podatków, a wcale nie jest oczywiste, że te podatki będą, bo tu też jest wymóg jednomyślności a każdy z tych pięciu podatków jest kwestionowany przez inne kraje z innych powodów. Gdyby był problem ze spłatą, o co pani pyta, to wtedy kraje te musiały by płacić za to w proporcji do swojej składki. W takim katastroficznym wręcz scenariuszu można powiedzieć, że kraj członkowski daje gwarancje, potem pieniędzy nie dostaje, bo stawiane mu są zarzuty z obszaru praworządności, a potem unia ma problem ze spłatą i on musi spłacać w proporcji gwarantowanej. Krótko mówiąc dołożyć do interesu – być nettodawcą.
Czyli de facto jest to też krok w kierunku superpaństwa.
Na pewno. Tego typu potężna władza, czyli własne zasoby finansowe płynące z podatków, czy własne zasoby finansowe płynące z pożyczania – wielkiego, bo to jest prawie trylion siedemset pięćdziesiąt miliardów pieniędzy na rynku. To podwaja w zasadzie budżet. Budżet to jest circa 1 proc. PKB, a w połączeniu z koronafunduszem to będzie 2 proc. PKB przez pierwsze cztery lata. Także posiadanie takiej ogromnej puli pieniędzy i w gestii i dyskrecjonalnie wydawanej przez Komisję Europejską, która broni się przed jakąkolwiek kontrolą czyjąkolwiek. Abstrahuję już od tego, że nie ma podstawy prawnej, że jest to pogwałcenie traktatu – mówię w tej chwili o powiązaniu wypłaty funduszy z praworządnością – to jest to, co się nazywa „hamiltonian moment”, czyli punkt, w którym przekracza się ten próg federalny czyli atrybuty państwa zaczynają przysługiwać organizacji, która może mieć duże kompetencje, ale nie jest państwem. UE ma takie kompetencje, jakie kraje członkowskie, które są pierwotne jeśli chodzi o swoją suwerenność zechciały im przekazać, czy delegować na instancje unijne w granicach traktatu. To jest tzw. zasada przyznania, czyli że unia nie ma żadnych kompetencji innych ponad to, co zostało przyznane przez kraje członkowskie. Natomiast to jest pogwałcenie tej zasady.
Przyznanie Komisji Europejskiej i instancjom unijnym prawa karania krajów członkowskich to jest ten moment federalizujący i centralizujący zarazem i zmierzający w kierunku UE jako państwa, czego nie przewiduje traktat. Zresztą powiedział to wyraźnie niemiecki federalny Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe, uchylając wyrok TSUE w sprawie Europejskiego Banku Centralnego, że traktatowo UE nie jest państwem. Nie ma takich prerogatyw. Także to jest dokonywana tylnymi drzwiami próba zawłaszczenia kompetencji, które nie są przyznane w traktatach władzom unii.
Czy w takiej sytuacji Polska nie powinna podziękować za taki fundusz odbudowy? Jeżeli mamy nie dostać tych pieniędzy, ponieważ w opinii KE nie jesteśmy praworządni, a mamy żyrować – bo do tego się to sprowadza – kredyty innych krajów, to nie jest sprawiedliwe.
Polska powinna wpłynąć na kształt tego funduszu tak, żeby był jak najkorzystniejszy dla Polski, to znaczy żeby było duże finansowanie polityki spójności, polityki rolnej, żeby ta warunkowość klimatyczno-cyfrowa była w miarę łagodna i żeby to było elastyczne. Powinna obstawać przy tym, że nie powinno być niesprawiedliwych rabatów dla tych pięciu bogatych krajów i – to jest najważniejsze – żeby usunąć tą klauzulę praworządności i pod takim warunkiem powinna się na to zgodzić.
Ale w przypadku klauzuli praworządności uważam, że tak jak Węgry powinna być gotowa użyć prawa weta.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/508842-saryusz-wolski-polska-powinna-byc-gotowa-uzyc-weta