Kampania wyborcza AD 2020 zostanie zapamiętana na długo. Po pierwsze, odbyła się w dobie pandemii Covid-19, przez co uległa wydłużeniu. Po drugie, doszło do zmiany kandydata jednego z największych ugrupowań. Po trzecie wreszcie, finałowa debata przed II turą wyborów nie odbyła się… pardon – odbyła, ale w dwóch wersjach. A kto ma mocniejszą kartę przed ostateczną rozgrywką? Wiele wskazuje na to, że ten thriller zakończy się po myśli Andrzeja Dudy.
Atut świeżości
Gdyby ktoś postawił mi pytanie, kto będzie zwycięzcą II tury jeszcze tydzień temu, odpowiedziałbym, że Rafał Trzaskowski. Kandydat KO miał kapitał świeżości, za który nieustannie zbierał premię. Na korzyść zadziałało włączenie się do kampanii na ostatniej prostej. Zwłaszcza na tle chimerycznych poczynań Małgorzaty Kidawy-Błońskiej dynamizm Rafała Trzaskowskiego mógł robić wrażenie. Ponadto suma elektoratów z I tury pozwalała być większym optymistą wiceszefowi Platformy Obywatelskiej. Nawet jeśli zdecydowana przewagę w pierwszym rozdaniu miał Andrzej Duda, to jednak głosy Hołowni i Biedronia będą znaczyły więcej niż zawoalowana zapowiedź poparcia ze strony Bosaka, co też nie przełoży się na głosy Konfederacji, która nie jest monolitem.
Wyborcy mówią „sprawdzam”
Czas debat i spotkań wyborczych był ostatecznym sprawdzam. I chociaż obrazki z pustymi mównicami kontrkandydatów zostaną zapamiętane na dekady, być może jako przykład podręcznikowego podziału w społeczeństwie, to jednak formuła spotkania z mieszkańcami (nawet jeśli wykazano afiliacje polityczne części z nich) wydaje się lepszym pomysłem niż ściąganie dziennikarzy z warszawskich redakcji. I w tej odsłonie zdecydowanie bardziej przekonująco wypadł Andrzej Duda. Dziś to właśnie jego upatrywałbym w roli kandydata, który ma większe szanse na wygraną, nie tylko z racji piastowanego urzędu.
Sondaże wskazują na zaciętą rywalizację - w tej rozgrywce nie jest przesądzone. Kluczowe będą głosy niezdecydowanych. Ważną rolę odgrywa „flow” kandydatów. I tutaj też większy plus postawiłbym przez nazwisku Andrzeja Dudy, który po prostu ma „czucie” ulicy. Nie boi się rozmawiać z ludźmi, potrafi to robić i bez względu na swój własny status umie słuchać. To niezwykle cenna umiejętność, zwłaszcza gdy trzeba sięgnąć po głosy niezdecydowanych „normalsów”. Wydaje mi się, że tej lekcji nie odrobił jeszcze Rafał Trzaskowski, który mimo krótszego kampanijnego stażu, jest wyraźnie zmęczony wyborczym maratonem. Wystarczy przypomnieć jego krzykliwe wystąpienie o „wyciąganiu z okopów”, swingu, słońcu i braku Niemców (cokolwiek miałoby to znaczyć). Tekst może i dobry na stand-up, ale z pewnością nie jest to poziom prezydenckim. Do tego dochodzi poza wiecznie zdystansowanego panicza, którego wyprowadza z równowagi każda negatywna opinia.
Dlatego tuż przed ciszą wyborczą większe pieniądze postawiłbym na urzędującego prezydenta. Ręki jednak nie dałbym sobie uciąć, bo polityka jest zbyt nieprzewidywalnym żywiołem. Bardziej zmienna od kobiet (przynajmniej wedle starego porzekadła). A nie chciałbym skończyć jak jeden z bohaterów komedii „Chłopaki nie płaczą”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/508791-zle-wrazenie-po-debatach-ale-na-finiszu-lepiej-wypadl-duda