Kampanie wyborcze mają to do siebie, że mało w nich merytorycznej dyskusji, a mnóstwo emocji. Trudno się jednak temu dziwić. W większości przypadków, to emocje stoją za naszymi wyborami, także tymi, których dokonujemy w lokalach wyborczych. Gdyby było inaczej, więcej byśmy dyskutowali o programach wyborczych poszczególnych kandydatów, a mniej roztrząsali sprawy mało istotne z punktu widzenia pełnienia funkcji prezydenta RP. Myślę, że na cztery dni przed wyborami, warto odłożyć emocje na bok i jeszcze raz spojrzeć na to, co faktycznie leży w kompetencjach prezydenta RP, a do takich spraw bez wątpienia należy kształtowanie polityki zagranicznej. Warto w tej kwestii zadać kilka pytań Rafałowi Trzaskowskiemu.
Krótki program kandydata PO
Ktoś może spytać: dlaczego znów o Trzaskowskim, a nic o Andrzeju Dudzie? Odpowiedź jest banalnie prosta: urzędujący prezydent przez pięć lat pokazał, jak widzi miejsce Polski w Europie i świecie. Można się z tą polityką zgadzać lub nie, ale przynajmniej wiemy, czego można się spodziewać. Każdy z w zależności od sympatii politycznych, będzie oceniał to inaczej. A Trzaskowski? Czy coś na ten temat nam powiedział? Aby dowiedzieć się czegoś więcej, bo kampania wyborcza nie dała mi odpowiedzi na pytanie o politykę zagraniczną, jaką chce prowadzić kandydat PO, zajrzałem do jego programu wyborczego. Co znalazłem? Muszę przyznać, że lepiej było tam w ogóle nie zaglądać, bo spotkało mnie nie tyle rozczarowanie, co raczej przerażenie. Ile Trzaskowski poświęcił „obronie interesów Polski w Unii Europejskiej”? DWA zdania! Tak, proszę Państwa! Dwa zdania.
Polki i Polacy nie mogą być ofiarami błędów popełnionych przez rząd, któremu zaufali, a który odpowiada za politykę europejską naszego państwa. Jako prezydent będę oczekiwał współpracy i wspierał rząd w negocjacjach korzystnego dla Polski unijnego budżetu na lata 2021–2027, co najmniej na poziomie 441 mld zł wynegocjowanych przez rząd PO-PSL na lata 2014–2020
—czytamy w programie Trzaskowskiego w dziale poświęconemu polityce międzynarodowej.
Dalej czytamy o „Polsce w unijnej wielkiej piątce”. Co się kryje pod tym śródtytułem?
Będę mobilizował rząd, aby zrezygnował z konfliktu z instytucjami unijnymi i większością państw członkowskich wokół praworządności oraz ze sporów ideologicznych. Polska jest piątym co do wielkości państwem w Unii Europejskiej i powinna w niej odgrywać rolę na miarę swojego potencjału, a rząd powinien mocno i świadomie włączyć się w kształtowanie przyszłości UE, a więc w budowę niskoemisyjnej i cyfrowej gospodarki UE —napisali sztabowcy Trzaskowskiego.
Relacje ze Stanami Zjednoczonymi? CZTERY zdania.
Jako prezydent będę zawsze działał na rzecz silnych więzi atlantyckich i silnej Europy jako partnera Stanów Zjednoczonych. Jesteśmy bliskim sojusznikiem tego kraju, który mimo ogromnych przewartościowań w myśleniu o swojej globalnej roli zdecydował się zwiększyć swoją obecność wojskową w naszym regionie. Doceniam to, choć wiem, że sojusz Europy i Ameryki po raz kolejny przechodzi trudny czas. Będę zabiegał o naprawę tych relacji
—czytamy.
W programie kandydata Platformy Obywatelskiej na próżno szukać odnośników do takich inicjatyw jak Grupa Wyszehradzka czy Trójmorze. Czy Trzaskowski zerwie relacje z Budapesztem na rzecz Brukseli? Czy porzuci inicjatywę Trójmorza i skupi się na zacieśnianiu relacji z Europą Zachodnią? To tylko dwa pytania, a przecież jest ich o wiele więcej. Jednak najistotniejszą wskazówkę, która możne nam pomóc znaleźć odpowiedź na pytanie, jaką politykę zagraniczną chce prowadzić Trzaskowski, znajdujemy w tym zdaniu:
Będę mobilizował rząd, aby zrezygnował z konfliktu z instytucjami unijnymi i większością państw członkowskich wokół praworządności oraz ze sporów ideologicznych
—czytamy.
Co de facto chce nam przez te słowa zakomunikować Trzaskowski? Tutaj trzeba pochylić się nad kwestią kohabitacji. Głos w tej sprawię oddaję profesorowi Zbigniewowi Stawrowskiemu, który w bardzo ciekawej rozmowie z Ośrodkiem Myśli Politycznej, mówi tak:
Osłabienie i niesterowność ośrodka władzy jest przecież otwartym zaproszeniem do takiej czy innej ingerencji tych wszystkich ze Wschodu i Zachodu, którym zależy na osłabianiu naszego państwa.
Jednym słowem, sytuacja, w której polski rząd i polski prezydent pochodzą z przeciwnych opcji politycznych z pewnością najbardziej ucieszy Wladimira Putina. Ale z takiego wyboru będą się cieszyli oczywiście także ci nasi „przyjaciele” z Unii Europejskiej, którym zależy na zwasalizowaniu Polski, zmuszeniu jej do rezygnacji z ambicji prowadzenia suwerennej polityki, a także do porzucenia naszej specyfiki religijnej, kulturowej i obyczajowej, która tak zawadza dominującym w Unii trendom.
Widmo kohabitacji
Co ma na myśli Trzaskowski mówiąc, że będzie „mobilizował rząd, aby zrezygnował z konfliktu z instytucjami unijnymi”? Nie jest tajemnicą, że rząd w Warszawie największy spór z Brukselą toczy o reformę wymiaru sprawiedliwości. Sam Trzaskowski niedawno zapewnił, że jako prezydent „zapewni niezależność polskich sądów”. Ale i tutaj zabrakło konkretów. Po której stronie sporu na linii Warszawa-Bruksela stanie Trzaskowski? To pytanie retoryczne. Czy Trzaskowski byłby wstanie porozumieć się z rządem na polu polityki zagranicznej? Wątpię. Tutaj głos oddaję publicyście tygodnika „Sieci” Janowi Marii Rokicie:
Wygrany Trzaskowski dość szybko i łatwo zastąpiłby na arenie europejskiej PiS, jako główny wyraziciel poglądów i interesów państwa polskiego.
W jednym z ostatnich numerów tygodnika „Sieci” Rokita podejmuje temat „zdolności dalszego rządzenia państwem” w przypadku, gdyby wybory wygrał Trzaskowski. Jak zdaniem Rokity mógłby zachowywać się Trzaskowski na arenie międzynarodowej?
Trzaskowski jako prezydent nadziać by się zatem musiał na spory dylemat w swoich relacjach międzynarodowych. Czy używać ich do „rozstrzeliwania” PiS na arenie światowej, obiecując totalny odwrót od dotychczasowej polityki, odsunięty jednak na bliżej nieokreślony czas, aż do pełnej zmiany władzy w Polsce? Czy też przeciwnie, wykorzystałby swój potencjał dla łagodzenia zewnętrznej presji na Polskę i poszukiwania strategii częściowego choćby zamykania istniejących dotąd źródeł konfliktów?
-czytamy.
Zdaniem Rokity, ten pierwszy wariant, dość szybko zakończyłby się niepowodzeniem Trzaskowskiego, którego zaczęto by w Europie traktować jako polityka „mało poważnego, z którym nie ma co gadać, bo i tak na nic naprawdę nie ma wpływu, a takich się w światowej polityce ani nie lubi, ani tym bardziej nie ceni. Z kolei wariant drugi znów wymagałby jakiegoś niemal niemożliwego modus vivendi z PiS, które dawałoby prezydentowi jakikolwiek realny wpływ na krajową politykę”.
Czy znalezienie takie modus vivendi jest możliwe? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Zdaniem prof. Stawrowskiego malująca się na horyzoncie kohabitacja byłaby dla polskiego państwa najgroźniejsza ze wszystkich, których byliśmy świadkami po roku 1989. Dlaczego?
Ze względu na długi okres potencjalnej kohabitacji, który nowy Prezydent, co zresztą naturalne, będzie chciał jak najszybciej zakończyć, doprowadzając do przejęcia władzy przez własny obóz. Co gorsza, mielibyśmy tu do czynienia z przedstawicielem totalnej opozycji, która jasno deklarowała i nadal deklaruje, że jej celem jest jak najszybsze obalenie aktualnego rządu. Można więc w takiej sytuacji oczekiwać gwałtownego zaostrzenia konfliktu
—stwierdza filozof polityki w rozmowie z Ośrodkiem Myśli Politycznej.
Stąd można wyciągnąć wniosek, że Trzaskowski nie będzie szukał porozumienia z rządem w kwestii polityki międzynarodowej, a raczej wykorzystywał ją, aby z rządem rywalizować. Gdy świat pogrążony jest w kryzysie związanym z pandemią koronawirusa, taki scenariusz jest szczególnie niebezpieczny. Nie miejmy złudzeń, że taką sytuację chciałby wykorzystać każdy, w kogo interesie jest osłabienie Polski. Tutaj nie byłoby skrupułów. Na Zachodzie i Wschodzie tylko czekają na zwycięstwo Trzaskowskiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/508376-wschod-i-zachod-czeka-na-wygrana-trzaskowskiego