Rafał Trzaskowski jeździ po Polsce i do znudzenia powtarza, że jesteśmy podzieleni jak nigdy, a tylko on może nas posklejać. Chyba nie ma większego kłamstwa w tej kampanii. Bo jest dokładnie odwrotnie niż mówi kandydat Platformy Obywatelskiej. Jego prezydentura oznaczałaby jeszcze więcej hejtu i obrzucania przeciwników błotem. Wtedy już z błogosławieństwem najważniejszej osoby w państwie. Ostatnia prosta kampanii dobitnie tego dowodzi.
Dlaczego Trzaskowski znów podejmuje temat ułaskawień? Trochę to wyraz paniki, a trochę poczucie jego sztabowców, że mogła zadziałać próba dorobienia prezydentowi gęby obrońcy pedofila. Zdecydowali się kompletnie przeinaczyć rzeczywistość, poświęcili nawet dobro ofiar pedofila (!), byle tylko wykorzystać je politycznie. Czy wszystkie te media, która tak chętnie drążyły haniebną opowieść o prezydencie – obrońcy zwyrodnialców równie dużo miejsca poświęciły na informowanie o tym, że rodzina (ofiary), sama błagała o to ułaskawienie, a teraz występuje do sądu o wysokie odszkodowanie od szmatławca mieniącego się gazetą? A skąd!
Tylko haniebne przylepienie łaty się liczyło. Dlatego brną w to dalej i dziś wiceprzewodniczący Platformy domaga się listy ułaskawionych przez Andrzeja Dudę. A przecież doskonale wie, że ta lista nie jest żadną tajemnicą i wystarczy wejść na strony kancelarii prezydenta, by się z nią zapoznać.
Wiedzą też, że każdy z poprzedników prezydenta Dudy ułaskawiał zdecydowanie częściej (a najrzadziej spośród nich śp. Lech Kaczyński). Pytają o ułaskawienia mordercy. A przecież wiedzą, że poprzednicy ułaskawiali skazanych za morderstwo (nie tylko osoby, na których historii oparty był film „Dług”) i innych ludzi mających na sumieniu ciężkie przestępstwa. Po to jest prawo łaski! Zapisane w Konstytucji, którą podobno tak świetnie znają i szanują.
To wyjątkowa podłość, bazująca na najniższych instynktach, oznaczająca de facto, że mają o wyborcach tragiczne zdanie. Liczą bowiem na to, że „ciemny lud” to kupi, nie sprawdzając, nie interesując się. Chcą im na siłę wtłoczyć w głowę oderwane od prawdy skojarzenie prezydenta z obrońcą przestępców.
Ale czy po tej ekipie można spodziewać się czystej gry? Nie, skoro jednym z narzędzi służących do zdobywania władzy czyni się SokzBuraka i wydaje się setki tysięcy złotych publicznych pieniędzy na jednego (!) człowieka (pytanie, ile poszło na innych), który akurat ma talent do tworzenia mniej lub bardziej wyrafinowanych kłamstw, potrafi poruszać się w internecie, jest po prostu najlepszy do obryzgania fekaliami oponenta.
Kampania wyborcza to rodzaj teatru, gry na emocjach, czasem umiejętnego manipulowania faktami, by wykreować alternatywną rzeczywistość. Sztab Platformy Obywatelskiej, sam jej kandydat oraz jego medialna armia wiedzą, jak to się robi. I stosują kolejne triki, by przekonać nas, że mamy jakieś halucynacje.
Że nie powinniśmy pytać o wypadki autobusów w Warszawie powodowane przez naćpanych kierowców zatrudnionych w niemieckiej firmie, którą miasto wybrało do wożenia mieszkańców. A przecież władze stolicy – czyli Trzaskowski – z beztroską czekał na kolejny wypadek. Powinien był zawiesić umowę z Arrivą po tragedii na Trasie Toruńskiej. Ale wtedy wolał obarczać winą rząd, domagając się od niego przepisów pozwalających kontrolować kierowców na obecność narkotyków. Dopiero gdy doszło do drugiego wypadku i radni opozycji palcem wskazali panu prezydentowi zapis w umowie, który pozwala zaprowadzić porządek w zajezdniach, wykonał to, co do niego należy. Taki to z niego przykładny samorządowiec.
Na marginesie, ciekawe czy jego medialni akolici spróbują dodrapać się do wiedzy, jakie to korzyści odczuwają dziś Polacy po wycieczce Trzaskowskiego jako ministra do Brazylii.
Wyobrażają sobie Państwo spędzenie sześciu dni na zagranicznej wycieczce za 60 tys. zł? Rozumiem, Trzaskowski bawił na Copacabanie ze swoją asystentką, wziął też jednego z dyrektorów (może uznano, że jednak przyda się ktoś z kompetencjami?), ale to wciąż kilkukrotnie więcej niż proponują dobre biura podróży. Po pańsku!
A już jego rządy w Warszawie to nic innego niż próba prześlizgnięcia się przez kadencję tak, by głosujący na niego niespecjalnie upominali się o realizację obietnic wyborczych. Podobnie jest z kończącą się właśnie kampanią. Nawet swój program opublikował dzień przed ciszą wyborczą. A okazał się on zlepkiem propozycji innych kandydatów oraz dyrdymałów świadczących, że autor nie ma zielonego pojęcia o elementarnych sprawach (którymi dla prezydenta - zwierzchnika Sił Zbrojnych jest np. podstawowa wiedza o strukturze Wojska Polskiego).
Nawet w czasie jego konferencji prasowej w Lesznie zamiast rozmowy o programie mieliśmy 38 (policzone przez użytkowników Twittera) uderzeń w PiS i Jarosława Kaczyńskiego. To już poważna obsesja. A prezydent z taką ułomnością to przecież zagrożenie dla państwa.
„Nigdy nie byłem działaczem partyjnym” - mówi wiceprzewodniczący drugiej największej partii w Polsce. To prawie tak jak z tą rzekomą nieobecnością Donalda Tuska w polityce…
I tak dalej. Można by wymieniać aż do nastania ciszy wyborczej…
Rafała Trzaskowskiego trzeba przyjmować a rebours – odwracać wszystko, co mówi, by zbliżyć się do rzeczywistości. A to świadczy o wielkiej słabości polityka. O pustce programowej i zerowej wizji państwa.
Nie dziwi, że tyle w tej jego kampanii brudnych zagrywek. Aż strach pomyśleć, jak wyglądałaby jego prezydentura Polski – z zawodowymi hejterami zatrudnionymi w kancelarii. Z posłem dyskretną propagandową finezją posła Szłapki, dla którego byłby to powrót w to miejsce, wszak dorabiał tam u Bronisława Komorowskiego – obrońcy morderców (i jak wam to brzmi?). Wreszcie ze Sławomirem Nitrasem – być może dojeżdżającym do pracy autobusem.
Polacy sobie na to nie zasłużyli.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/508372-trzaskowski-moze-nas-posklejac-nie-ma-wiekszego-klamstwa