Te dwa spotkania kandydatów na prezydenta Rzeczpospolitej pokazały dwa modele prezydentury, jeden otwarty na oczekiwania Polaków, przyjazny i świadomy swojej służby obywatelom, i drugi – utrzymujący tych ludzi na dystans, komunikujący się z narodem poprzez media, najchętniej własnej opcji, informujący o swoich decyzjach, zero konsultacji. Koniec, kropka.
Andrzej Duda pokazał się jako polityk, który rozumie mechanizmy demokracji, wie, że spotkania w terenie czy bezpośrednie debaty z udziałem wyborców, gdzie istnieje żywy przepływ informacji, to kwintesencja demokracji. Rafał Trzaskowski nawet tego nie wie. PAD ma świetny kontakt z ludżmi, także „Polską powiatową”, jego kontr-kandydat najlepiej czuje się w zaciszu studiów zaprzyjaźnionych telewizji, gdzie nie musi odpowiadać na niewygodne pytania. Niewygodne, to znaczy takie, które nurtują większość elektoratu, lecz także „szkieletów w szafie”, przeszłości, środowiska i ew. dotychczasowych osiągnięć prezydenta Warszawy, których przecież nie ma wiele. Andrzej Duda takich „skeletons in the closet” nie ma, za to może się poszczycić wieloma osiągnięciami. Przede wszystkim ma program - rozpisany szczegółowo na ministerstwa - którego nie posiada jego konkurent. To znaczy owszem, posiada, tyle, że zrobił naprawdę wszystko, żeby swoje lewicowo-liberalne przekonania starannie ukryć. Wprawdzie jego sztab dzień przed I turą dokonał wrogiego przejęcia wielu elementów programowych Prawa i Sprawiedliwości, to znów SLD czy PSL, ale niech poseł Grzegorz Napieralski nie upiera się, że pochylenie się nad psychiatrią dziecięcą, to jest program, bo nie jest. To tylko jedna setna programu.
Spokój i autentyzm prezydenta
Prezydent Duda, spokój, autentyzm, ładna polszczyzna i dobra prezentacja. Niczym nie różnił się od liderów brytyjskich, biorących udział w debatach przed wyborami parlamentarnymi, które oglądałam w Londynie, np. bardzo dobrego Davida Camerona. A więc spokojnie, bez zaczepek, i obszernie odpowiadał na pytania, dotyczące wszystkich aspektów życia obywateli, ogólnokrajowych i lokalnych. Środowisk LGBT i obecności „latarników” w szkołach, coraz powszechniejszej eutanazji w Europie Zachodniej, szansach młodych na ciekawą pracę i godne zarobki, by nie musieli wyjeżdżać „za chlebem”, ekspansywności firm zagranicznych, odbierających polskim przedsiębiorcom zamówienia i braku kontroli nad wykonawstwem, skutkach finansowych i społecznych COVID-19, ekologii i „zielonym myśleniu”. Słowem, program plus dotychczasowe 5-letnie ewidentne osiągnięcia i wiarygodność. Myślę, że ta debata PAD z Polakami, to PR-owy strzał w dziesiątkę. Zaskoczyło mnie także, jak rozsądne i merytoryczne były pytania od mieszkańców Końskich oraz internautów. Widać z tego było, że wyborcy prezydenta Dudy kierują się wartościami, zdrowym rozsądkiem, przejawiają pewien sceptycyzm co do zachodnich, lewicowo-liberalnych utopii, i zależy im nie na awanturze czy totalnej krytyce rządu, lecz odpowiedzi na pytania, dotyczące przyszłości, ich własnej i kraju.
Trzaskowski nie odważył się stanąć do pojedynku
No i kandydat drugi, który mimo opinii swego kolegi Grzegorza Schetyny, że „wybory wygrywa się w Końskich, a nie na Wilanowie”, i 67% opinii w badaniach opinii publicznej , iż powinien pojawić się w Końskich, nie odważył się stanąć do pojedynku. Zignorował zdanie Polaków, jakby nie było swoich wyborców, a jego sztab zrobił wszystko, żeby uniknął zderzenie z PAD, czego Rafał Trzaskowski najwyraźniej się przestraszył. Wiedział, że w konfrontacji z profesjonalistą, w dodatku z wieloma osiągnięciami, wypadnie żle. Bo widownia w Końskich, tzw. statystyczni Polacy, to nie grupa hipsterów z wielkich miast, zgromadzonych w studiu zaprzyjaźnionej telewizji. Nie zdał także egzaminu z „wiedzy o Polsce”, w każdej odpowiedzi – bez względu na temat, ekologia czy polityka zagraniczna – atakował i prezydenta Dudę i partię rządzącą. Często bez ładu i składu, np. na pytanie o wychowanie dzieci odparł np. „rodzice są od tego, aby wychowywać dzieci, a nie Jarosław Kaczyński”. Atakował nawet za projekty, które obiecał kontynuować. Robił uniki, kluczył i manipulował pytającymi i telewidzami, kiedy na pytanie dziennikarza z TV Republika czy wypowie Konwencję Stambulską, uciekł od odpowiedzi zdaniem „panie redaktorze, dajmy szansę innym” – choć nie dał szansy Aleksandrowi Wierzejskiemu. W dodatku wydawał się bardzo zadowolony ze swojej wątpliwej zręczności. Co to jest za poziom uprawiania polityki?! Kolejny raz zaostrzona narracja – „będę osądzał winnych” – a zaraz potem zapewnienia „stronię od wojowniczej retoryki”, pokazały polityka niedojrzałego, pogubionego, niekompetentnego. Oglądając spotkania w Końskich i w Lesznie, nie można było nie pomyśleć - po prostu mistrz i czeladnik! Czy, jak rzekł kiedyś Onufry Zagłoba, „ jak ma się jak miska cynowa do księżyca”.
I na koniec, brytyjski lewicowy Guardian musiał oczywiście skomentować zdarzenia w Końskich i Lesznie, pisząc „dwie debaty, to szczyt absurdu”. Proponuję, aby za 4.5 roku zajął się debatami telewizyjnymi przed kolejnymi brytyjskimi wyborami parlamentarnymi. Bo w Wielkiej Brytanii znane są skandale, których czarnymi bohaterami były liberalne telewizje BBC i komercyjna ITV, które zwykle organizują studyjne spotkania lidera partyjnego, powiedzmy Davida Camerona czy Toby Blaira. I już kilka razy okazało się, że ta „losowo wybrana publiczność w studiu” wcale nie była taka przypadkowa. Okazywało się, że spora większość zebranych, to lewica liberalna, a więc rezultaty takiej debaty były dość problematyczne. A więc może dobrze byłoby, gdyby Guardian pilnował swoich „szczytów absurdu” i skandali?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/508222-dwa-miasta-dwie-debaty