Nie wyobrażam sobie, żeby ten dziennikarz pozwolił sobie na podobną arogancję, pisząc o prezydencie Macronie czy nawet o znienawidzonym w Niemczech prezydencie Trumpie. Na pewno nie wzywałby ich na rozmowę. To jest clue tej sprawy – arogancja, poczucie wyższości, brak szacunku dla państwa polskiego, a po drugie bezczelna ingerencja w proces wyborczy w Polsce.
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Zdzisław Krasnodębski, europoseł PiS.
wPolityce.pl: Redaktor naczelny „Die Welt” Ulf Poschardt napisał tekst, w którym oskarżył prezydenta Polski o używanie propagandy przeciwko koncernowi Axel Springer – nawiązując do zdecydowanej reakcji prezydenta na okładkę „Faktu”. Swój artykuł zakończył zdaniem: „Chcielibyśmy z panem o tym porozmawiać, panie prezydencie Duda”. Jakie jest pana zdanie na temat tego tekstu?
Prof. Zdzisław Krasnodębski: Uważam, że tekst jest niezwykle arogancki i manipulatorski. W tym tekście nie ma ani słowa o okładce „Faktu” i przyczynie, dlaczego prezydent zareagował tak ostro. Śledzę media niemieckie – nie ukazał się w nich ani jeden artykuł, przedstawiający w pozytywnym świetle Andrzeja Dudę. Natomiast oczywiście wszystkie przedstawiają pozytywnie Rafała Trzaskowskiego, bez względu na to, co on mówi. Oczywiście niemieccy dziennikarze mają prawo do swojej oceny. Niemcy jako państwo także mają prawo do swojej opinii, który kandydat byłby lepszy z punktu widzenia ich interesów narodowych, tylko może powinni je wyrażać nieco grzecznie i bardziej merytorycznie. Natomiast publikacja „Faktu” była brutalną, działającą podprogowo na emocje, ingerencją zewnętrzną w proces wyborczy w Polsce. Tego rodzaju artykuł jest nieprzypadkowy, to świadome działanie.
Zamiast się od tego odciąć redaktor naczelny „Die Welt” zwraca się do urzędującego prezydenta sąsiedniego, zaprzyjaźnionego państwa: „Musimy porozmawiać, panie Duda”. Na dodatek porównuje sytuację w Polsce do sytuacji w Turcji, pisze też o mordzie na znanym dziennikarzu na Słowacji, sugerując niemieckim czytelnikom jakoby również w Polsce groziło dziennikarzom coś podobnego. Skądinąd wiemy, że mordy polityczne zdarzają się ostatnio często w Niemczech, rosną tam problemy z ekstremizmem prawicowym i lewicowym.
Sprawa ta pokazuje dwa zasadnicze problemy w stosunkach polsko-niemieckich. Jednym z nich jest nierówność, jeżeli chodzi o sytuację medialną. Obecność niemieckich mediów w Polsce pozwala na ingerencję w procesy demokratyczne w Polsce. My zaś nie dysponujmy żadnymi realnymi możliwościami medialnego prezentowania naszych argumentów w Niemczech. Drugą kwestią jest niesłychana arogancki stosunek elit niemieckich, a także niemieckich dziennikarzy do Polski – nie wyobrażam sobie, żeby ten dziennikarz pozwolił sobie na podobną arogancję, pisząc o prezydencie Macronie czy nawet o znienawidzonym w Niemczech prezydencie Trumpie. Na pewno nie wzywałby ich na rozmowę. To jest clue tej sprawy – arogancja, poczucie wyższości, brak szacunku dla państwa polskiego, a po drugie bezczelna ingerencja w proces wyborczy w Polsce.
W tekście redaktora naczelnego „Die Welt” pojawia się też nazwisko jednego polskiego dziennikarza – redaktora naczelnego należącego do koncernu Axel Springer „Newsweeka” - Tomasza Lisa. Nazywa go „przyjacielem”, który podobno jest atakowany. Jak pan odebrał ten fragment artykułu?
To, że Tomasz Lis pozostaje na stanowisku naczelnego tygodnika „Newsweek”, jest oczywiście decyzją polityczną. Kierownictwo koncernu Axel Springer zdaje sobie sprawę, że Tomasz Lis już dawno przestał być dziennikarzem. Jest hejterem, opozycyjnym działaczem politycznym, brał udział w demonstracjach KOD-u itd. Kiedy media niemieckie, w rodzaju „Faktu”, „Dziennika”, wchodziły na teren Polski, to przez parę lat udawały, że chodzi o rzetelne dziennikarstwo, podnoszenie standardów itd. Utrzymanie takiego politycznie zaangażowanego, znanego ze skrajnych poglądów dziennikarza na stanowiska redaktora naczelnego Newsweeka jest najlepszym dowodem, że od dawna chodzi o coś zupełnie innego – o wpływy polityczne i kontrolę sytuacji w Polsce. Trzeba przy tym podkreślić, że nam zaś nie chodzi o to, żeby „Newsweek” nie był krytyczny wobec polskiego rządu, lecz, żeby zachowywał standardy dziennikarskiej rzetelność, a nie stawał się częścią opozycji totalnej.
W kontekście okładki „Faktu” i tekstu redaktora naczelnego „Die Welt” wraca pytanie o repolonizację mediów. Pana zdaniem powinno teraz dojść do jakiegoś zintensyfikowania działań w tym względzie?
Niemcy i Polska są oczywiście członkami UE i istnieją pewne zasady, które oba te państwa obowiązują – wśród nich swobodny przebieg kapitału. Problem polega na tym, że w tym wypadku unijne zasady mające gwarantować równe szanse dla wszystkich w rzeczywistości prowadzą do naruszania zasad europejskich i są groźne dla demokracji. Nierówność polega na tym, że nie ma i nie będzie np. mediów kontrolowanych przez Polskę, Czechów, Węgrów na terenie Niemiec. Używa się zatem pewnego formalnego argumenty, żeby sankcjonować realną nierówność. Koncern Ringier Axel Springer kształtuje również politykę europejską, kontrolując bardzo wpływowy w Brukseli portal, ale też gazetę POLITICO. Niektórzy uważają, że to portal amerykański, ale tak nie jest. Bardzo często jest tak, że POLITICO cytuje Onet i odwrotnie. Tworzy się pewna sieć, służącą do budowy wpływów politycznych o kontroli umysłów. Kampania przeciwko Polsce jest skrzętnie przez tę sieć organizowana od roku 2015.
Czyli temat repolonizacji mediów powinien zostać pana zdaniem porzucony, ze względu na brak możliwości formalnych przeprowadzenia takiej operacji?
Możemy dążyć do dekoncentracji mediów. Możemy to zrobić nie narażając się na zarzut dyskryminacji jakiegoś podmiotu zagranicznego. Mamy prawo regulować rynek medialny, tak jak to zrobili Węgrzy. Musimy respektując zasady, które obowiązują, dokonać przebudowy naszego rynku medialnego. Nie pod hasłem repolonizacji, tylko po hasłem pluralizacji i równych szans dla różnych podmiotów.
Rozmawiał Adam Stankiewicz
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/507974-prof-krasnodebski-o-tekscie-die-welt-przejaw-arogancji