W tej kampanii można się poczuć jak na wiecach wiadomych bojówek w późnych latach 20. XX wieku w Niemczech.
Bojówkarstwo – z tym się kojarzy styl kampanii Rafała Trzaskowskiego oraz medialna pomoc dla niego w tej kampanii. A w całkowitym kontraście do tego są deklaracje kandydata Platformy Obywatelskiej o zgodzie, porozumieniu i wspólnocie. Gdyby mieć głębszą niż rozwielitka pamięć historyczną, można by się poczuć, jak w Niemczech pod koniec lat 20. XX wieku. Nawet schemat zgromadzeń wydaje się podobny.
Typowy wiec Rafał Trzaskowskiego wygląda tak, jak ten w Bytomiu. Trzaskowski mówi np., że skoro Donald Tusk jest już przeszłością w polskiej polityce, czas byłoby wysłać na emeryturę Jarosława Kaczyńskiego. Tuż obok podium, z którego przemawiał kandydat PO, stał osobnik z megafonem, który natychmiast wszedł w tłum i zaczął wrzeszczeć: „Precz z Kaczorem!”. Tłum oczywiście wrzask podchwycił i zabrzmiał chór, z akompaniamentem gwizdów i wycia.
Jak Rafał Trzaskowski reaguje na takie sytuacje? Uśmiecha się od ucha do ucha i daje tłumowi szansę, żeby wrzaski w sprawie „Kaczora” i wycie wybrzmiały odpowiednio długo. Można wręcz odnieść wrażenie, że on dyryguje tym wszystkim ze sceny robiąc odpowiednie wrzutki słowne co kilkadziesiąt sekund, które potem amplifikują przodownicy wrzasku z tubami, a tłum się już odpowiednio nakręca. I tak to trwa do następnej wrzutki.
Można się poczuć jak na wiecach wiadomych bojówek w późnych latach 20. XX wieku w Niemczech, kiedy w tłumie pojawia się przeciwnik Rafała Trzaskowskiego lub tylko sceptyk chcący mu zadać jakieś pytanie. Trzaskowski natychmiast go wyławia z tłumu i zachęca ludzi, by go odpowiednio powitali. Z uśmiechem na ustach oczywiście, bo ten uśmiech to już taka firmowa maska. Tłum przez chwilę bije słabe brawka, a potem zaczyna się wycie i gwizdy, które mają delikwenta obezwładnić. A potem z tłumu padają pod jego adresem różne docinki i dowcipasy.
Obcego ciała w tłumie zwolenników nie traktuje się poważnie: nie odpowiada się na pytania, tylko Trzaskowski robi zbolałe miny, wzdycha, macha rękami, łapie się za głowę. To wszystko zmierza do ośmieszenia tego, kto znalazł się w niewłaściwym miejscu. A jeśli ten ktoś się odezwie, zaczyna się jego dyskredytowanie. Tak wygląda rozmowa z politycznymi przeciwnikami. Jakże się to różni od podejścia Andrzeja Dudy, który często podchodzi do swoich przeciwników i prowadzi z nimi normalną, wcale nie zdawkową rozmowę. Gdy w takiej sytuacji czasem znajdzie się Rafał Trzaskowski albo ucieka, albo ignoruje rozmówcę. Mocny czuje się tylko na podwyższeniu, odgrodzony od niepożądanych osobników.
W niektórych spotkaniach Rafała Trzaskowskiego bierze udział poseł PO Sławomir Nitras, ważny członek jego sztabu wyborczego. On prawie wyłącznie występuje w roli prowokatora. Wyrywa ludziom trąbki, wuwuzele, plakaty, blokuje przejście, a często używa rąk i siły fizycznej, by kogoś zatrzymać, przesunąć, ściągnąć ze schodów czy uniemożliwić podejście. Jeśli Nitras ma zajęte ręce i nie trzyma akurat smartfona, w pobliżu jest osoba, która to wszystko rejestruje. Sam Nitras czasem pyta taką osobę: „masz to?”.
Tacy jak Sławomir Nitras, często naruszając nietykalność cielesną (co podpada pod art. 217 par. 1 kodeksu karnego i co było szczególnie widoczne na terenie oczyszczalni Czajka w stosunku do posła Sebastiana Kalety), próbują na tyle zdenerwować tego, kogo fizycznie atakują, żeby nie wytrzymał i np. uderzył awanturnika w twarz albo w jakikolwiek radykalny sposób zareagował na prowokację. A wtedy jest stosowane nagranie i agresor natychmiast staje się ofiarą. Znika kontekst prowokacji, zaś rezonatory na Zachodzie idą już wyłącznie na rympał, łżąc w żywe oczy.
Trzeba podziwiać ludzi obejmowanych w pasie, szarpanych i ciągniętych przez Sławomira Nitrasa, że dotychczas nie dali się sprowokować. Ale obiektywnie taki osobnik jest po prostu niebezpieczny dla otoczenia. Gdyby to nie był poseł zasłaniający się immunitetem, dawno byłby zatrzymany i to wielokrotnie. Nitras nie jest zresztą odosobniony, bo podobną rolę (choć nie tak otwarcie agresywnie) odgrywa np. poseł PO Cezary Tomczyk, także ważny członek sztabu Rafała Trzaskowskiego. W takiej roli odnalazł się nawet prezydent Sopotu Jacek Karnowski, choć ten nie używa siły fizycznej. Do bojówkarstwa ulicznego dochodzi bojówkarstwo medialne. Przykład robienia z prezydenta Andrzeja Dudy pedofila (nie tylko obrońcy pedofilów, ale po prostu pedofila) jest najbardziej podły, obrzydliwy i najbardziej „przemocowy”. Tym bardziej że potem hasła podrzucone przez tabloid podchwytują posłowie, np. Magdalena Adamowicz, Barbara Nowacka, Joanna Scheuring-Wielgus, Kamila Gasiuk-Pihowicz czy Gabriela Lenartowicz. Nieprzypadkowo robią to kobiety, żeby tym bardziej grać skojarzeniami na emocjach, szczególnie matek.
Poza posłami „zadaniowani” są zadymiarze podążający krok w krok za Andrzejem Dudą. Inni „zadaniowani” (także liczne boty) robią to w jeszcze podlejszej formie w mediach społecznościowych, chroniąc się za anonimowością. Podłości nie brakuje też w wypowiedziach naukowców zaangażowanych na rzecz Rafała Trzaskowskiego. Szczególny popis barbarzyństwa i prymitywizmu dał 5 lipca wieczorem w radiu Tok FM prof. Zbigniew Mikołejko, filozof i historyk religii. Ten pracownik Instytutu Filozofii i Socjologii PAN (cóż za upadek), który od prezydenta Andrzeja Dudy odebrał w 2019 r. tytuł profesorski, dywagował o tym, czy głowę państwa podnieca ułaskawienie pedofila i czy stanowi to jakąś zastępczą formę zaspokojenia tęsknot za owocem zakazanym.
Wynurzenia prof. Mikołejki były tak chore i intelektualnie parszywe, że można zapytać, jak taki ktoś znalazł się w szacownym gronie Polskiej Akademii Nauk. Co jest intelektualnego i poznawczo wartościowego w projekcji jakichś własnych urojeń, obsesji i perwersji? Na antenie zakładowego radiowęzła Agory doszło do zniesławienia prezydenta, czyli złamania art. 135 par. 2 kodeksu karnego oraz art. 226 par. 3. I prof. Mikołejko nie jest wcale odosobniony.
Rafał Trzaskowski nigdy nie skrytykował działań tak jednoznacznie kojarzących się z bojówkarstwem pod koniec lat 20, XX wieku w Niemczech. A można nawet odnieść wrażenie, że sprawnie różnymi mało chwalebnymi działaniami dyryguje. Z przyklejonymi do twarzy uśmiechami, a właściwie uśmieszkami. Gdzie tu zgoda, porozumienia, pokój społeczny? Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z najbardziej obrzydliwą, bezwzględną, niemoralną i pozbawioną wszelkich zasad oraz hamulców kampanią po 1989 r. I ten brud zostanie długo po kampanii, i wszystkich będzie oblepiał.
Stanisław Janecki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/507936-mamy-do-czynienia-z-najbardziej-obrzydliwa-kampania-po-1989