Choć politolodzy przepowiadali, że podmiana Małgorzaty Kidawy-Błońskiej na Rafała Trzaskowskiego zdynamizuje kampanie, przyczyni się do jeszcze większej polaryzacji elektoratu, osłabiając tym samym polityków spoza PO-PiS, to takiej radykalizacji nastrojów chyba nikt się nie spodziewał - a zostało jeszcze 7 dni do wyborów.
Media społecznościowe i dwubiegunowość tandemu Fakty TVN - Wiadomości ułatwiają nagłaśnianie kolejnych agresywnych incydentów. A to karalne groźby proPiSowskiego sąsiada z jednej strony, tysiące zrywanych w sposób zorganizowany banerów Andrzeja Dudy z drugiej, zakłócanie wieców przy fizycznej już agresji Sławomira Nitrasa czy posłanki Agnieszki Pomaski, morze ostrych komentarzy w internecie, a teraz - ściekowe ataki na Prezydenta przez manipulatorskie brukowce. Z jednej strony to zaplecza polityczne napędzają emocje swojego elektoratu, by zmobilizować ich do uczestnictwa w wyborach i zabrania do komisji wyborczych swoich bliskich, z drugiej strony - to nie są jedynie ekscytacje zbudzone na czas kampanii wyborczej.
Truizmem jest stwierdzenie, że jesteśmy faktycznie w Polsce podzieleni na pół - ze szczerą (!) i autentyczną (!) niechęcią (a może i więcej) jednego obozu do drugiego. Ale twierdzenie, że osią podziału jest głosowanie na tę lub inną partię jest spłyceniem problemu, które potem skutkuje banalnymi hasłami o „prezydenturze wszystkich Polaków” czy używania sloganów w stylu „zgoda buduje”, „dość dzielenia Polaków”. Taka dyskusja, w której ostrzeliwujemy się na frazesy i licytujemy kto bardziej dzieli, a kto bardziej łączy, może sobie trwać w nieskończoność i nie przynieść żadnego jadalnego owocu.
A tymczasem spieramy się nie o PiS i PO, nie o Donalda Tuska czy Jarosława Kaczyńskiego. Bo przecież prawda nie leży po środku, ale - cytując klasyka, za którym nie do końca przepadamy - „prawda leży tam gdzie leży”.
Tymczasem my, obóz konserwatywny i niepodległościowy, jesteśmy przekonani, że LGBT jest ideologią, że media o zagranicznym kapitale (tak, także amerykańskim), realizują często interesy rozbieżne z interesami polskimi, że Kościół katolicki, mimo błędów jakie popełniają poszczególni członkowie, jest wielką wartością, że świat zachodu oszalał na punkcie socjalistycznych i genderowych bredni, a polskość jest wartością, której historia - zestawiamy to z innymi państwami - ma o wiele więcej białych kart niż czarnych. Czytamy też lub oglądamy zapisy rozmów Okrągłego Stołu, postępowania bezpieki podczas transformacji i uważamy, że III RP została ustanowiona na fundamentach chorobliwie faworyzujących postkomunistów i liberałów.
CZYTAJ TAKŻE:
Plan wojny polsko-polskiej został opracowany przez Rosjan - już w XIX wieku!
Tych (i kilku innych) tez nie mogą znieść nasi oponenci. Patrzą na LGBT przez pryzmat zdjęć słodkich chłopców trzymających się za ręce, rechotem reagują na wskazanie przez nas (tak oczywistego przecież) faktu, że kapitał ma narodowość, a nawet poglądy polityczne, że Kościół jest fundamentem naszej tożsamości, a amerykański ruch Black Lives Matter to szaleńcy bez wiedzy o świecie.
Wreszcie inaczej widzimy Polskę - my chcemy jej niezależnej, większość z nas chce jej wielkiej i dumnej, z ulicami i pomnikami (tak!) św. Jana Pawła II, takiej, która potrafi odrzucić Zielony Ład albo przyjmowanie emigrantów. A jest w naszym kraju wielu takich, którzy Polski po prostu nienawidzą. Słusznie jawi im się ona jako zobowiązanie, jako pewne konieczności, rytuały, na które nie każdy musi mieć ochotę. Bo taki redaktor Szumlewicz czy prof. Senyszyn nie chcą nawet do duchownych katolickich zwracać się per „ksiądz”, inni zablokowaliby procesje Bożego Ciała, w heroizmie Polskiego Państwa Podziemnego widzą wyssane z palce dane o zamordowaniu przez Polaków 200 tys. Żydów.
Gdzieś wokół tej granicy podziału leży prawda. Nie po środku. Nie da się dwóch stron barykady skleić jakąkolwiek prezydenturą, sloganami, „językiem miłości”. Polityka w Polsce 2020 roku jest walką „o coś”, a nie o tego czy innego prezydenta, premiera lub ministrów.
Dlatego, nie wiem jak Państwo, ja w pojednanie nie wierzę. Dlatego tak arcycelnie brzmi wers z wiersza Jarosława Marka Rymkiewicza „Do Jarosława Kaczyńskiego”:
To co nas podzieliło – to się już nie sklei
Nie będzie sielskiego marszu niepodległości Rafała Trzaskowskiego z patriotami, nie będzie w Warszawie godnego upamiętnienia śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, na które zgodziliby się „tamci”. Nie będzie Polski ze zdywersyfikowanymi dostawami gazu, której przyklasnąłby Waldemar Pawlak ani nie będzie podręczników historii najnowszej z opisem bohaterstwa Żołnierzy Wyklętych, z uznaniem setek tysięcy czytelników Gazety Wyborczej.
Jedyne (!!!) nad czym można popracować, to aby ta wojna polsko-polska nie odbywała się na broń atomową, która wyniszcza obie strony. Bez mieszania w kampanie wyborcze tragedii trudnej rodziny, nakładania opisu czynu pedofilskiego na zdjęcie prezydenta, bez antysemickich komentarzy i przemocy fizycznej.
Strona patriotyczna i strona, nazwijmy to „postępowa”, nie zawrą pokoju jak równi z równymi, bo wartości obu obozów wzajemnie się wykluczają. Mogą jednak pilnować swoich szeregów, by zachować jakieś standardy demokracji. Kto twierdzi, że tę wojnę można normalnie zakończyć, ten obiecuje niemożliwe.
ZOBACZ TAKŻE PROGRAM GORĄCE PYTANIA TELEWIZJI WPOLSCE.PL:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/507754-to-co-nas-podzielilo-to-sie-juz-nie-sklei-polaryzacja