Ześwinienie jako strategia wyborcza jest wyrazem desperacji. A ona wynika z kolei z nacisków, oczekiwań, a wręcz szantażu.
Zaplecze i sztab Rafała Trzaskowskiego może nie są przesadnie lotne, choć uważają się pewnie za ósmy cud świata (intelektualny), ale pewne rzeczy jednak widzą. Na przykład przewagę 2,533 mln głosów po stronie Andrzeja Dudy. Żeby wygrać w pierwszej turze, potrzeba było 9 712 730 głosów. Andrzejowi Dudzie do wygranej w pierwszej turze zabrakło 1 262 217 głosów, zaś Rafałowi Trzaskowskiemu aż 3 795 390 głosów. To nie musi być żadna prawidłowość, ale taką przewagę można odrobić chyba tylko w „dziennikarstwie” „Gazety Wyborczej” czy TVN 24.
Zaplecze i sztab Trzaskowskiego może tego nie ogarniają, ale mógł im ktoś podpowiedzieć, że nie da się mechanicznie pozyskać 2,69 mln głosów wyborców Szymona Hołowni, ani nawet 432 tys. głosów elektoratu Roberta Biedronia (Trzaskowski już z milion mu odebrał w pierwszej turze, a pozostali z jakichś powodów na niego nie głosowali). A tym bardziej nie można przejąć 1,317 mln głosów wyborców Krzysztofa Bosaka, 459 tys. głosów oddanych na Władysława Kosiniaka-Kamysza czy 155 tys. głosów wyborców pozostałych pięciu kandydatów z pierwszej tury.
Można kilka razy dziennie zamawiać sondaże, w których utrzymuje się mobilizację z pierwszej tury wyborców Hołowni, Bosaka, Kosiniaka-Kamysza, Biedronia i pięciu pozostałych kandydatów, mimo że oni już nie startują. I można uzyskiwać w tych sondażach transfery głosów na rzecz Trzaskowskiego w okolicach 90 proc. w wypadku elektoratów Hołowni i Biedronia, 80 proc. w wypadku Kosiniaka-Kamysza i 50 proc., gdy chodzi o głosujących na Krzysztofa Bosaka. Wystarczy tylko sobie takich wielkości zażyczyć. Ale od tego nie zmienia się rzeczywistość.
Jedyną szansą dla zaplecza i sztabu Rafała Trzaskowskiego jest dyskredytacja Andrzeja Dudy. I tę można równie łatwo zamówić, jak sondaże pokazujące 90-proc. transfery głosów. I jest zamawiana, zresztą nie tylko po pierwszej turze. Ta najnowsza rozgrywana jest pod hasłem „ułaskawił ohydnego pedofila”. Fakty nie mają najmniejszego znaczenia. Liczy się tylko nośność i zasięg. A te uzyskuje się w wystarczającej skali tylko poprzez ohydę. A pedofilia jest ohydna na wiele sposobów. Nawet jeśli wszystko jest potwornie naciągane, przekręcane i zakłamane, do kogoś to trafi, przez kogoś zostanie powtórzone, bo większości wrzutek przeciętni ludzie nie sprawdzają.
Wrzutkowcy doskonale wiedzą, jaka jest prawda, ale nie po to dostali taką śmierdzącą broń do ręki, żeby jej nie wykorzystać. A wręcz szukają czegoś jak najbardziej śmierdzącego, gdyż sprawy mało cuchnące są nieefektywne. Można nawet powiedzieć, że im bardziej coś śmierdzi, tym cudowniej pachnie. Oczekiwanie w kampanii rzetelności, przyzwoitości czy minimum moralności jest najbardziej jałowym zajęciem z możliwych. Takie zjawiska nie występują. Występuje smród i jest najbardziej pożądanym zapachem w tym wyborczym anty-Edenie.
Oczywiście społeczeństwo nie jest tak zdemoralizowane, jak sądzą miłośnicy smrodu jako cudownego zapachu. To oni są zdemoralizowani, ale chcieliby mieć wspólników, bo w polityce tak uprawianej atutem jest jak najszersze ześwinienie. Panświnizm jest oczywiście niemożliwy, ale się do niego dąży, starając się zdemoralizować jak najwięcej osób. Gdy jednak jest dostatecznie dużo czasu, żeby smród się rozszedł, zdecydowana większość społeczeństwa nie rozpoznaje w nim ani cudownego zapachu, ani nie przypisuje źródła tym, którym miało być przypisane. W tym sensie odpalenie smrodu z „ułaskawieniem pedofila” nastąpiło za wcześnie. Ale zapewne następne tego typu „rajskie” zapachy są jeszcze przygotowywane na ostatnie kilka dni kampanii.
Ześwinienie jako strategia wyborcza jest wyrazem desperacji. A ona wynika z kolei z nacisków, oczekiwań, a wręcz szantażu. Wszyscy tu coś muszą, „bo inaczej się uduszą”, albo zostaną „uduszeni” – politycznie, materialnie, w hierarchii prestiżu czy choćby w miejscu pracy bądź edukacji dzieci. Tak to działa: jest zamówienie i nikt nie ma prawa odmówić, bo chodzi o władzę, czyli przyczółek do zachowania pieniędzy, pozycji społecznej, statusu czy choćby kręgu towarzyskiego. Tu nie ma sentymentów.
Okres smuty dla „właścicieli” Polski trwa już koszmarne pięć lat, a miał być tylko krótkim epizodem, jak w latach 2005-2007. Po kilku latach ci ludzie dostają fiksum-dyrdum z powodu odstawienia, więc są w desperacji. I tę desperację chcą przenieść na jak najszersze kręgi. Żeby mieć wystarczające siły do walki, prowadzenia kampanii, a na końcu do głosowania. I tu ześwinienie z jednej strony, a desperacja z drugiej są czynnikami jednoczącymi oraz mobilizującymi.
Sztab, zaplecze i zwolennicy Andrzeja Dudy powinni być przygotowani na wypuszczenie kolejnych fal smrodu w najbliższych dniach. Ześwinienie oraz desperacja jako jedyne narzędzia wyrównania szans po prostu do tego zmuszają. Albo innych narzędzi nie uważa się za skuteczne, szczególnie, gdy w pierwszej turze była różnica 2,533 mln głosów, zaś szanse w uczciwej walce są właściwie iluzoryczne. I to wszystko robią ludzie uważający się za wykształconych, kulturalnych, wysoce moralnych i estetycznie wyrobionych. Nie może być chyba większego kontrastu. Z tego powodu można mieć nadzieję, że to widać, i że to wywoła odpowiednie reakcje. Nawet wtedy, gdy na potęgę się manipuluje i łże – przy udziale równie wykształconych, kulturalnych, wysoce moralnych i estetycznie wyrobionych ludzi mediów, udziałowców tego samego przedsięwzięcia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/507645-jedyna-szansa-sztabu-trzaskowskiego-jest-dyskredytacja-dudy