Można zaklinać rzeczywistość, można pohukiwać, że większość Polaków „zagłosowała za zmianą” i można - jak Rafał Trzaskowski - podnosić ręce w geście wiktorii, ale to tylko teatr, spektakl, który musi trwać…
Jakże fascynujące są te powyborcze opinie i analizy, które mają jeden wspólny mianownik bez względu na to, gdzie się ucho przyłoży - wszyscy mówią o… sukcesie. A prawda jest prosta: najwięcej głosów uzyskał prezydent Andrzej Duda i to po pięciu latach urzędowania, który jako jedyny ma się czym chwalić – czytaj: wielkimi sukcesami kraju, w których ma wielki udział. Największymi przegranymi są natomiast lewica i ludowcy, a imiennie Władysław Kosiniak-Kamysz i Robert Biedroń, którym polscy wyborcy pokazali czerwone kartki. Wiążą się z tym poważne konsekwencje: Kosiniak-Kamysz musi odejść, Biedroń nie musi, jako że wcześniej, dzięki wyborczemu łgarstwu, umościł się w europarlamencie, odejść za to musi Włodzimierz Czarzasty, szef Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który swą partie wmanewrował w Biedroniową efemerydę pod nazwą Wiosna i - co gorsza - jako „wspólnego kandydata” na prezydenta wywindował kochającego inaczej krętacza, mającego w życiorysie proces o dotkliwe pobicie własnej matki, notabene z jej powództwa. Oprócz prezydenta Dudy, o sukcesie może też mówić Rafał Trzaskowski, ale tylko połowicznym: wprawdzie przeszedł do drugiej tury i pomógł Platformie Obywatelskiej przetrwać na scenie politycznej, był to jednak bezpośredni efekt wycofania z wyścigu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Nieświeże powietrze z tego balonu powoli uchodzi: jego owinięte w różnorakie kłamstewka i połajanki pod adresem prezydenta Dudy oraz Prawa i Sprawiedliwości, tudzież niby program sklecony pro forma i opublikowany trzy dni przed wyborami, muszą odbić i z pewnością odbiją się na wyniku głosowania za dwa tygodnie. Ma natomiast poważne powody do niepokoju fircyk w krótkich spodenkach pod marynarką, sejmowy pieniacz Borys Budka, bowiem przywrócenie PO do gry przez Trzaskowskiego oznacza, że prędzej czy później będzie musiał oddać mu przywództwo w partii.
Krótko mówiąc, wygrał orzeł, a nie czajka, zaś Budka i Czarzasty mogą już zabrać kapelusze. Jaki będzie wynik drugiej tury? Logicznie rzecz biorąc, nie powinno być co do tego wątpliwości. Andrzej Duda może niemal godzinami mówić o dokonaniach za jego prezydentury, dzięki którym obywatelom żyje się po prostu lepiej, a Polska urosła do rangi jednego z najważniejszych graczy na arenie międzynarodowej, z którym liczą się najsilniejsi. A poza tym wszystkim, w trakcie wyścigu nie zmienia się konia, tym bardziej, że jest w znakomitej formie. Wyczyny Rafała Trzaskowskiego obrazuje natomiast budowa… ulicznej strefy relaksu z drewnianych palet, że nie wspomnę o jego bezradności w obliczu katastrofy stołecznej oczyszczalni ścieków i buńczucznej postawie wobec władz państwowych, których zdecydowana interwencja zapobiegła temu, że Polska nie spłynęła fekaliami. Co charakterystyczne, lider Platformy z nazwy Obywatelskiej, który peroruje o potrzebie budowania wspólnoty i jednoczeniu polskiego społeczeństwa, sam gra na tych samych, nienawistnych tonach wobec partii, którą w wolnych, demokratycznych wyborach wybrało większość obywateli, obojętnie jaka by to nie była liczba.
Na tym wózku Trzaskowski wyborów wygrać nie może. Posługiwanie się przez reprezentanta PO rachunkiem arytmetycznym i przywłaszczanie sobie głosów pozostałych kandydatów jest zwodniczym machiawelizmem; jeśli ktoś głosował na Szymona Hołownię lub Krzysztofa Bosaka, to znaczy, że głosował przeciw liderowi PO, skompromitowanej po ośmiu latach sprawowania władzy do spółki z PSL, nie ma więc żadnej gwarancji, że w drugiej turze odda swój głos na Trzaskowskiego. Nawet jeśli panowie Hołownia, Bosak i cała reszta, z Kosiniakiem-Kamyszem i Robertem Biedroniem włącznie, wezwą swych zwolenników: „pójdźcie i zagłosujcie na Trzaskowskiego”, wyborcy ostatecznie sami zdecydują, czy pójdą i przy którym nazwisku zakreślą krzyżyk. I kwestia ostatnia, najważniejsza: niezależnie od preferencji politycznych, polscy wyborcy zapewne zdają sobie sprawę, o co toczy się walka i o jaką Polskę: silną, dostanią, czy zgiętą w pasie, w proszalnym ukłonie o przywódczą rolę wobec Berlina, czy innych stolic…
Jak dla mnie odpowiedź jest oczywista. Tymczasem jednak „show must go on”…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/506897-najkrotszy-powyborczy-komentarz-wygral-orzel-a-nie-czajka