We wszystkim, co robi w Warszawie Rafał Trzaskowski jest tak oryginalny jak masowe reprodukcje „Słoneczników” Vincenta van Gogha.
Najpierw w czwartek 25 czerwca 2020 r. pojawił się dokument, który okazał się programem partii Platforma Trzaskowska. Połączenie sztuki naiwnej z kopiami mistrzów i konceptualizmem, czyli ględzeniem zamiast sztuki. Ten dokument powinien być adresowany do Borysa Budki, gdyby chciał reformować Platformę Obywatelską. Na program prezydencki nadaje się zaś jak krokodyl do karety. A 26 czerwca w biuletynie kampanii jednego kandydata (dawniej „Gazeta Wyborcza”) ukazał się wywiad z pisarzem science-fiction, tylko bez członu science, Rafałem Trzaskowskim. I to początkującym pisarzem, więc pełno tu pensjonarstwa i grafomanii.
Trudno byłoby znaleźć podobne oderwanie od rzeczywistości, jak w programie i wywiadzie, w dodatku w wykonaniu kogoś, kto innym zarzuca oderwanie od rzeczywistości. I w programie, i w wywiadzie pojawia się memento i fatum, żeby uniemożliwić, a przynajmniej uczynić niestosownym ataki śmiechu podczas lektury. „Po koronawirusie zbladły społeczne podziały wokół podstawowych życiowych problemów” – powiada pisarz S-F Trzaskowski Rafał. Zaiste, Polacy nic innego nie robią, tylko siedzą i dumają, co im zbladło w „podstawowych życiowych problemach” z powodu pandemii.
Memento i fatum to pandemia, która ma być nowym paradygmatem, nowymi ramami funkcjonowania społeczeństw, a wręcz nowymi ramami epsistemologicznymi i filozoficznymi. Może nawet chodzi w jakimś stopniu o pandemonium w sensie z „Raju utraconego” Johna Miltona. Ale bardziej chodzi o nowy fatalizm. Zaś kierunek filozoficzny można by nazwać pandemiololologią. Człon „lololo” wskazywałby na kontekst rozrywkowy, żeby się nie pochlastać z powodu powagi zagadnienia. Owszem pandemia ma wielorakie skutki gospodarcze i społeczne, ale na razie pomieszała w głowach tylko tym, którzy chcą z niej robić nowy paradygmat.
Zdaniem pisarza S-F Trzaskowskiego Rafała, władza próbuje „wprowadzać tematy zastępcze do debaty, albo rozmawiają o tym, co już rozstrzygnięte”. A chodzi o to, „co dziś interesuje Polaków”, czyli bezpieczeństwo, służbę zdrowia, wzrastające bezrobocie, edukację. Co tam, że Polacy czują się bezpieczni jak nigdy wcześniej (poza chwilowym zagrożeniem epidemicznym), a bezrobocie to problem tymczasowy, wynikający z lockdownu, bo wcześniej było najniższe w dziejach III RP. O służbie zdrowia i edukacji mówi się zaś co najmniej od czasów Platona i mówi w 193 na 193 państwa członkowskie ONZ, więc faktycznie są to problemy na dziś i specyficznie polskie. A to dopiero rozgrzewka.
Po rozgrzewce mamy już tylko klimaty z „Przygód dobrego wojaka Szwejka” oraz „Życia i niezwykłych przygód żołnierza Iwana Czonkina”. Trzaskowski przyznaje, że „rzeczywiście w 2016 r. klub Platformy sprzeciwił się obniżeniu wieku emerytalnego”, a on sam „głosował wtedy razem z klubem – przeciw”. Ale rząd PiS wszystko załatwił, więc on teraz jest „za”. W innych ważnych sprawach, które rząd PiS załatwił, też jest „za” , np. w kwestii 500 plus. Gdy trzeba je było załatwić, był „przeciw”, gdy je załatwiono – jest „za”. Logiczne, a nawet tautologiczne. A PiS się czepia takich dupereli, jak zmiana zdania i „próbuje wyciągać tematy z przeszłości”. Jaka przeszłość, kiedy „my idziemy do przodu”? Dokąd – to już nie ma znaczenia, chodzi o to, że вперед.
Jest czymś wzruszającym, że gdy na wiece Trzaskowskiego „przychodzą młodzi ludzie”, mówi im, że „Polska musi być równa, że nie ma zgody na dzielenie”. Jak bieda dzieliła Polaków i odbierała szanse życiowe im i ich dzieciom, to nie był problem Rafała Trzaskowskiego. Problemem są podziały ideolo, które zapewne powinny być zakazane i wysoko karane, bo to straszne, że ludzie mogą mieć inne zdanie, chcą mieć prawo głosić poglądy sprzeczne z kanonem prawomyślności. Nie to, co wspierani przez Trzaskowskiego ludzie „spychani na margines, zaszczuwani i atakowani”. Ale o jaki margines tu chodzi? O ten triumfalistyczny mainstream, który w każdym mającym odmienne zdanie widzi faszystę, ksenofoba i rasistę?
Zło chowa się nie tam, gdzie by się wydawało. Czai się tam, gdzie jest pisowska władza. Dlatego Rafał Trzaskowski powoła Komisję Krzywd. Bo przecież „ludzie tracą pracę bez żadnej podstawy prawnej, są szykanowani”. Kto? Czy chodzi o wybitnych specjalistów od warszawskiej reprywatyzacji, którzy faktycznie mogli stracić pracę, mimo że byli świetni. Dlaczego Hanna Gronkiewicz-Waltz niektórych z nich wywaliła, skoro tak wiernie jej przez lata służyli? Rzeczywiście to okrutna niesprawiedliwość.
Rafał Trzaskowski jeździ po Polsce (wcześniej nie jeździł, bo nie kandydował na prezydenta) i widzi , że „nawet na Podhalu albo na Podkarpaciu wejście w drogę [władzy] może się skończyć wyrzuceniem z pracy. Ludzie tracą posady, bo rządzący robią miejsce dla kolejnego Misiewicza”. Chodzi zapewne o ludzi z Soku z Buraka, dostających pracę w warszawskim ratuszu. Większość samorządów jest opanowana przez PO działającą w koalicjach z PSL bądź Lewicą, więc to szlachetne, że Trzaskowski ujmuje się za ofiarami tworzonych przez nich sitw.
Bardzo szlachetne jest pobłażanie dla „ludzi zorganizowanych przez lokalnych działaczy PiS”, żeby przeszkadzać w spotkaniach Trzaskowskiego z obywatelami, choć takich przeszkadzajek było zaledwie kilka. Wprawdzie nie ma dowodów, że to ludzie PiS, ale kto inny mógłby to być. Wiadomo natomiast, że PO i szerzej opozycja nie mają nic wspólnego z obwoźnymi bojówkami, obecnymi praktycznie na każdym spotkaniu Andrzeja Dudy. To, że w Pucku wylewnie dziękowała im ówczesna kandydatka na prezydenta Małgorzata Kidawa-Błońska było czystym zbiegiem okoliczności. W PO i na opozycji nikt ich nie zna i nie wspiera.
Urzekła mnie twoja historia – można by powiedzieć o spotkaniach Rafała Trzaskowskiego, na których „ludzie chcą rozmawiać o swoim życiu”. Jakie to piękne. I okazuje się , że nie jest żadnym problemem, iż skoro pan Rafał „jest z dużego miasta, to ma problem w mniejszym”. Nie ma, bowiem nikt „nie traktuje go jak człowieka z dużego miasta, tylko jako kolegę samorządowca”. I jako kolega samorządowiec może doradzić np. w sprawie „rządowych rekompensat za suszę”. Albo w sprawie Ochotniczych Straży Pożarnych, z którymi ma „mnóstwo wspólnych doświadczeń”. Z tym, że jemu zalewa Warszawę (deszczem) albo Wisłę (zawartością szamba), a oni używają wody do ratowania.
Skoro Trzaskowski uznał za swoje te działania rządów PiS, których w ramach rządu PO nie chciał podjąć, a skorzystał na gotowym, to co mu szkodzi „mówić o trafnych diagnozach PiS”. Jak są trafne, to mogą być jego. Tym bardziej że „pod wpływem rozmów, analiz umie zmienić pogląd”. Niesamowita odwaga musi się za tym kryć, żeby zmienić pogląd w sprawach, w których bez zmiany poglądu byłoby się wygwizdanym albo pogonionym. A gdy się jest kandydatem na prezydenta, można nawet pożyczyć sobie dziedzictwo Lecha Kaczyńskiego. Ale, żeby nie przesadzić, w roli przyzwoitki musi być Aleksander Kwaśniewski. W sumie daje to „ludzi, którzy potrafili się unosić ponad środowisko polityczne”. A pan Rafał potrafi się unieść nawet do stratosfery, przynajmniej gdy chodzi o hipokryzję. Chyba że za jego rządów w Warszawie zdejmowano tablicę z nazwą „Aleja Lecha Kaczyńskiego” oraz wszelkimi sposobami utrudniano upamiętnienie prezydenta Polski i Warszawy, żeby w ten sposób go docenić.
We wszystkim, co robi w Warszawie i co robił w rządzie Rafał Trzaskowski jest tak oryginalny jak masowe reprodukcje „Słoneczników” Vincenta van Gogha i tak niezależny od PO jak Donald Tusk od Angeli Merkel. A ponieważ „nawet dzidzi to widzi”, trzeba te swoje łańcuchy przypisać Andrzejowi Dudzie. O relacjach obecnego prezydenta z PiS Trzaskowski ma zresztą takie pojęcie, jak o rachunku tensorowym (podstawowym narzędziu matematycznym mechaniki kwantowej czy szerzej mechaniki ośrodków ciągłych). Gdy więc deklaruje, że jest „osobą w stu procentach niezależną”, może to być prawdą, ale tylko, gdy dotyczy stosunku do prawdy. Zawsze to jakaś niezależność.
Na koniec wypada się zająć elementami najśmieszniejszymi, czyli nadętymi deklaracjami. Proszę uchylić ewentualnie okna, żeby gdzieś uszło ciśnienie. Oto „niezależny prezydent, taki, który próbuje odbudować wspólnotę, musi pokazywać chęć współpracy z rządem (…). Granicą, której nie dam rządzącym przekroczyć, jest konstytucja, zawłaszczanie niezależnych instytucji państwa”. Widok Trzaskowskiego na barykadzie zbudowanej z egzemplarzy konstytucji sam w sobie jest montypythonowski. Brakuje tylko dopowiedzenia, że konstytucja musi być rozumiana wyłącznie w interpretacji Wojciecha Sadurskiego, Marcina Matczaka albo Mikołaja Małeckiego. Albo Aleksandra Kwaśniewskiego, jej współtwórcy. Broń Boże w rozumieniu Trybunału Konstytucyjnego, nawet z czasów Marka Safjana lub Andrzeja Rzeplińskiego.
Z „programu” i wywiadu dla własnego biuletynu wyborczego wynika, że Rafał Trzaskowski nie ma pojęcia nawet o tym, co firmuje własnym nazwiskiem i wypowiada własnymi słowami. Nie ma nawet pojęcia o tym, czy jest urząd prezydenta RP. Ale ma przekonanie, że się nadaje, a nawet, że nie było w dziejach III RP lepszego kandydata. To zupełnie tak, jak z tysiącami absolwentów wyższych szkół lansu i fajansu, którzy nie mając o niczym pojęcia, poza przekonaniem o własnym geniuszu, żądają od pracodawców na starcie co najmniej 15 tys. zł miesięcznie, służbowej bryki, gabinetu, sekretarek i baldachimów. Polacy powinni sobie zadać pytanie, czy prezydentem Polski może być prymus Wyższej Szkoły Lansu i Fajansu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/506554-uwagi-do-programu-i-wywiadu-rafala-trzaskowskiego