Tego samego dnia, kiedy prezydent Andrzej Duda spotykał się w Białym Domu z Donaldem Trumpem, znany amerykański think tank Atlantic Council zorganizował video-czat z szefową niemieckiej chadecji i minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer.
Pani minister znana jest z ostrożnych wypowiedzi i zgodnego z głównym nurtem chadeckiej polityki pro-atlantyckiego stanowiska. Była np. przeciwniczką francuskiej propozycji budowy europejskich sił zbrojnych, które miałyby być czymś więcej niźli formułą współdziałania armii narodowych oraz opowiadała się za podnoszeniem przez Niemcy wydatków na obronę, choć w bardzo umiarkowanym tempie. Wczoraj jednak, czy to w efekcie ogólnie większej nerwowości na linii Berlin – Waszyngton, czy przejęzyczenia powiedziała coś na co my w Polsce winniśmy zwrócić uwagę. Otóż pytana o ocenę decyzji amerykańskiego prezydenta o przesunięciu części kontyngentu wojskowego z Niemiec do Polski powiedziała, że „nie rozmawiamy o dwustronnej niemiecko – amerykańskiej kwestii, ale o dyslokacji wojska w obrębie Paktu. Jeżeli wojska zostaną przeniesione do Stanów Zjednoczonych to musimy być pewni, że nie wysyłamy sygnału, który byłby źle odczytany, że Stany Zjednoczone w mniejszym stopniu interesują się Europą. Jeśli wojska zostaną wysłane na obszar Indo – Pacyfiku, to oznacza to nowy strategiczny punkt ciężkości”. Wypowiedź swą uzupełniła twierdzeniem, że jeśli część wojsk z Niemiec zostanie dyslokowana do Polski, to jej zdaniem będzie to złamanie porozumienia NATO-Rosja z 1997 roku, które „razem zobowiązaliśmy się przestrzegać”. Gdyby wypowiedź tę traktować literalnie to trzeba by uznać za wyraźne opowiedzenie się Niemiec za utrzymaniem NATO-owskiego status quo. Berlin nie tylko w takim ujęciu jawi się jako przeciwnik wzmacniania obecności wojskowej na wschodniej flance, bo odbywałoby się to jego kosztem, ale również nie chce angażowania się Paktu w Azji, o czym niedawno mówił otwarcie Jens Stoltenberg.
Wypowiedź ta w jaskrawy sposób kontrastuje z tym fragmentem konferencji prasowej w Ogrodzie Różanym Białego Domu, kiedy prezydent Duda powiedział, że prosił Donalda Trumpa aby ten nie wycofywał wojsk z Europy bo osłabia to NATO i zmniejsza bezpieczeństwo naszego kontynentu. Komentator niemieckiego dziennika Süddeutsche Zeitung który przytacza wypowiedź polskiego prezydenta cytuje też zdanie litewskiego ministra obrony Raimundasa Karoblisa, który w wypowiedzi dla jednej ze stacji radiowych ostrzegł, że przeniesienie wojsk stwarza ryzyko „pewnego rodzaju podziału między krajami NATO w Europie”. Jednocześnie litewski polityk miał powiedzieć, że „z drugiej strony zawsze opowiadaliśmy się za maksymalizacją amerykańskiej obecności wojskowej w Europie, a zwłaszcza w naszym regionie. Polska jest jednym z miejsc, które są prawdopodobnie najważniejsze”. Uzupełnił swą wypowiedź stwierdzeniem, że prezydenci Estonii i Łotwy podkreślili znaczenie obecności wojskowej USA dla bezpieczeństwa ich krajów.
Warto teraz poświęcić nieco uwagi porozumieniu NATO – Rosja z 1997 roku, na które powoływała się niemiecka minister. Rosja w czasie obowiązywania tej umowy złamała ją co najmniej 18 razy, jak wynika ze sporządzonej przed kilkoma laty ekspertyzy PISM. Od tego czasu liczba naruszeń jeszcze wzrosła, podobnie zresztą jak w przypadku właściwie wszystkich międzynarodowych umów, których Moskwa jest stroną a które dotyczą kwestii bezpieczeństwa regionalnego. W związku z tym NATO powinno już po aneksji wobec Ukrainy tego rodzaju umowę wypowiedzieć, bo nie tylko umawiające się strony uzgodniły w nim, że nie będą uciekać się do siłowego rozwiązywania sporów, ale też stanowi ono dziś jednostronny akt ograniczający swobodę manewru Paktu.
To, że niemiecka minister się na te umowę powołuje ma oczywiście wymiar polityczny, w ścisły sposób związany z wymową waszyngtońskiej wizyty Andrzeja Dudy. Chodzi o to, że w interesie Niemiec jest odgrywanie roli głównego, po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, sojusznika Stanów Zjednoczonych w Europie. Przeniesienie części wojsk amerykańskich na Wschód pozbawia Niemcy tej roli, a przynajmniej utrudnia grę na tym „fortepianie”. Dlatego, że Berlin w takiej tradycyjnej, konfiguracji był i jest nie tylko gwarantem z racji siły swej gospodarki ekonomicznej pomyślności kontynentu, ale w związku z siłą więzi niemiecko – amerykańskich, gwarantem bezpieczeństwa. Jest państwem, odgrywającym w Europie kontynentalnej rolę hubu bezpieczeństwa, jak mówią o tym amerykańscy stratedzy. Podobną rolę, dla Europu Północnej odgrywa Wielka Brytania, z racji swych tradycji aktywna również w basenie Morza Śródziemnego. Ale w Europie kontynentalnej liczą się, a przynajmniej do tej pory liczyły się przede wszystkim Niemcy, które w dobrze pojętym własnym interesie nie są zainteresowane utratą tej roli. Między innymi dlatego ta część budżetu unijnego, która przeznaczona miała być na budowę infrastruktury komunikacyjnej dla celów wojskowych w naszej części kontynentu, co ułatwiałoby szybki przerzut wojsk ucierpiała znacznie bardziej i podlega większym redukcjom niźli pozycje z których finansowane mają być fabryki zbrojeniowe w Niemczech, Francji czy Hiszpanii. Przesunięcie zainteresowania Waszyngtonu na Wschód, do Polski, ale również Rumunii czy Bułgarii, nie mówiąc już o Ukrainie, obiektywnie zmienia układ sił w ramach szeroko rozumianego obozu Zachodu w kontynentalnej Europie. Deklaracje litewskiego ministra, ale też stan naszych stosunków z Państwami Bałtyckimi, te prawidłowość zdają się potwierdzać.
Dr. Johann David Wadeful, jeden z głównych ekspertów niemieckiej chadecji ds. międzynarodowych powiedział niemieckim mediom, że trzeba poczekać do amerykańskich wyborów i zobaczyć co potem. Jak się wydaje do tych oczekiwań odniósł się wczoraj w trakcie konferencji prasowej również Donald Trump mówiąc, że Niemcy nie mają co czekać do wyborów, bo jeśli do Białego Domu przyjdzie nowa administracja to i tak będą musieli płacić więcej. Powolny, bo takie zmiany nie następują szybko, proces zmiany w europejskiej geografii sojuszniczej Stanów Zjednoczonych zaczął się już za czasów Obamy, przyspieszył za administracji Trumpa i trwał będzie nawet jeśli w Białym Domu nastąpi zmiana. Oznacza on stopniowy wzrost znaczenia Polski jako państwa frontowego, zdolnego organizować wschodnią flankę NATO. To jest podstawowy, polityczny wymiar wizyty Andrzeja Dudy w Białym Domu i strategiczny sygnał wysłany przez Amerykę do Europy. Niemcy nie są z takiego obrotu sprawy zadowoleni, niezależnie od tego, że dobrze życzą NATO w Europie, ale to obiektywnie zmniejsza ich znaczenia. I dlatego minister Kramp-Karrenbauer „przejęzyczyła się”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/506470-duda-w-bialym-domu-i-przejezyczenie-niemieckiej-minister
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.