Natomiast histeria opozycji wynika z pewnej złości, że to prezydent Andrzej Duda tak poukładał sprawy z prezydentem Stanów Zjednoczonych, że ten załatwił sprawę wiz niemal od ręki – po prostu wydał dyspozycję sekretarzowi stanu, a ten – ambasador w Polsce, a ten – konsulom w Warszawie, żeby nie odrzucali wniosków wizowych. To można było już dawno temu załatwić – 10 lat temu co najmniej, za prezydenta Obamy, czy wcześniej. Nie udało się, bo nie było woli. A jednak prezydent Duda zrobił to
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Artur Wróblewski, politolog z Uczelni Łazarskiego.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Jak ocenia Pan wizytę prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie? Czy można było liczyć na więcej? Czy też może jej efekty przerosły oczekiwania?
Artur Wróblewski: Wydaje się, że nie ma ani rozczarowania, ani jakiegoś zachwytu, dlatego że w pewnym sensie nie wiemy nic ponadto, co już wiedzieliśmy i czego oczekiwaliśmy – to znaczy, że wzmocnione zostaną wojska amerykańskie w Polsce, co było do przewidzenia w kontekście zapowiedzi relokacji wojsk amerykańskich z Niemiec. Natomiast nie padły konkrety dotyczące liczby, czy też miejsca stacjonowania ciężkiej brygady, na którą liczyliśmy, że będzie stacjonowała w Nowej Dębie na Podkarpaciu. Zależało nam na przykład na lokalizacji wschodniej w Polsce amerykańskich żołnierzy. Niczego nie dowiedzieliśmy się również odnośnie do statusu prawnego wojsk amerykańskich, tego immunitetu, który chroni i zawsze jest wrażliwą kwestią. Chodzi na przykład o to, czy podlegają polskiemu prawu, jak popełnią przestępstwa poza bazą, czy poza swoimi godzinami służby. To są kwestie techniczne, ale można by „okrasić” tę wizytę tego typu elementami.
Również na przykład można by zdradzić, w jakim kierunku idą rozmowy dotyczące typu technologii energii jądrowej dla użytku cywilnego, a o tym w tej chwili prowadzimy rozmowy z Amerykanami. Czy chodzi o technologię SMR – małych modułowych reaktorów, czy AT-1000, czy o inne technologie takich firm jak Brookfield, czy też joint venture Hitachi Chi – chodzi o technologie ABWR i ESBWR? Jest zatem troszkę taki niedosyt, ponieważ mogliśmy pewne rzeczy usłyszeć i może to jest pewnego rodzaju też niedociągnięcie polityki informacyjnej rządu. Nawet jeżeli te szczegóły nie są jeszcze do końca znane, to może warto pewne rzeczy zdradzić, żeby po prostu było o czym rozmawiać.
Natomiast informacja o zainwestowaniu miliarda przez firmę Microsoft pojawiła się już w maju. Z kolei ta informacja o zainwestowaniu w Polsce do przyszłego roku 2 mld przez Google jest bardzo korzystna. To jest pewien konkret tym bardziej, że Google zamierza uczynić takie centrum w Polsce, podobne do tego, co jest w Los Angeles, w Zurychu, w Wielkiej Brytanii – centrum usług chmurowych i przetwarzania i przechowywania danych. To może być naprawdę bodźcem dla naszej gospodarki i zapewnić nowe miejsca pracy.
Jeszcze dodam, że z takich informacji konkretnych mogliśmy też dowiedzieć się może więcej, czy Amerykanie w ramach swoich instrumentów pieniędzy publicznych myślą o wsparciu pewnych inicjatyw, jak na przykład energetyka jądrowa. Chodzi o fundusze, które są ukryte w nowej agencji, która się nazywa International Development Finance Corporation, która współpracuje z Overseas Private Investment Corporation – to są finansowe instytucje, które za granicami USA wspierają prywatne inwestycje zagraniczne amerykańskich przedsiębiorstw. Zatem jest dużo do rozmawiania, do opowiadania i być może ta opowieść po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Stanach Zjednoczonych mogłaby być bogatsza, gdybyśmy więcej w tym briefingu prezydentów usłyszeli o tego typu kwestiach, które toczą się w tle.
Wiemy, że w lutym wizytował Stany Zjednoczone minister ds. infrastruktury Naimski, jak również minister klimatu Kurtyka, rozmawiali na temat energetyki jądrowej i LNG oraz współpracy energetycznej. Natomiast wciąż wyczekujemy na więcej konkretów, które pewnie zostaną doprecyzowane w niedługim okresie.
Prezydent Donald Trump udzielił wsparcia prezydentowi Andrzejowi Dudzie w jego kampanii wyborczej. Jakie to będzie miało przełożenie na wybory w Polsce?
W moim przekonaniu będzie miało neutralne, albo niewielkie z tego powodu, że przekonani do prezydenta Andrzeja Dudy są już przekonani. Przekonani do innych kandydatów są już przekonani i nie zmienią swojego stanowiska. Jest tych kilka procent osób nieprzekonanych. Jednak pojawia się pytanie, czy słowa prezydenta Trumpa to nie jest za mało? Czy większa liczba konkretów po tej wizycie nie dałaby lepszego efektu niż miłe słowa wsparcia lokatora w Białym Domu? Pamiętajmy, że przecież 3 listopada on sam będzie poddany weryfikacji, a sondaże w tej chwili nie są dla niego najlepsze, bo mamy 50 proc. na Bidena, 38 proc. na prezydenta Trumpa. Ale to wszystko może się zmienić, bo w tej chwili efekt sondażowy jest zakłócony kryzysem koronawirusowym, kryzysem związanym z gospodarką i bezrobociem i jeszcze wydarzeniami w kontekście śmierci George’a Floyda. O tym wszystkim wyborcy mogą już nie pamiętać w październiku, czy listopadzie, kiedy 3 listopada odbędą się wybory.
Pytanie jest zatem, czy same słowa wsparcia wystarczą? W moim przekonaniu - nie. Konkrety lepiej by przekonały tych wahających się, czy też niezdecydowanych. Czy inwestycja Microsoftu, czy Google’a może być „game changerem”, wydarzeniem, które odwraca całkowicie bieg zdarzeń? Wydaje się, że nie. Wydaje się, że jednak – tak reasumując – wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie ma raczej neutralny efekt na słupki sondażowe i wciąż o wszystkim, co się wydarzy w Polsce i o wyniku wyborów oczywiście przede wszystkim zadecydują te dwa kluczowe tygodnie przed drugą turą. Wtedy zobaczymy, który z kandydatów bardziej zmobilizuje swój elektorat, czy nie popełni jakiegoś błędu, bo tak naprawdę te wybory będą dotyczyły mobilizacji. Ta ostatnia przełoży się na frekwencję, a ta może być rekordowa – może nawet sięgnąć 62 proc., co w moim przekonaniu byłoby wynikiem niesamowitym. Frekwencja pięć lat temu była na poziomie 55 proc. W tej chwili trzeba będzie pewnie zdobyć ponad 19 mln głosów wyborców, żeby zapewnić sobie miejsce w naszym polskim „Białym Domu”.
Skoro wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie będzie miała raczej neutralne przełożenie na wybory, to skąd ta nerwowa reakcja opozycji? Tomasz Siemoniak ocenił, że ta wizyta była „głęboko rozczarowująca”.
Mnie też troszeczkę rozczarowała. Można było po prostu powiedzieć: 2 tysiące, czy 3 tysiące żołnierzy wysyłamy do Polski dodatkowo, albo że będą stacjonowali w tym i w tym miejscu, albo że jeszcze wzmocnimy wspólne dowództwo bojowe w Drawsku, czy cokolwiek. Polityka to jest sztuka mówienia ludziom konkretów, a nie obiecywania szczęścia. W tym sensie może mogło być więcej konkretów.
Natomiast histeria opozycji wynika z pewnej złości, że to prezydent Andrzej Duda tak poukładał sprawy z prezydentem Stanów Zjednoczonych, że ten załatwił sprawę wiz niemal od ręki – po prostu wydał dyspozycję sekretarzowi stanu, a ten – ambasador w Polsce, a ten – konsulom w Warszawie, żeby nie odrzucali wniosków wizowych. To można było już dawno temu załatwić – 10 lat temu co najmniej, za prezydenta Obamy, czy wcześniej. Nie udało się, bo nie było woli. A jednak prezydent Duda zrobił to. Prezydent Duda ma sukces, ponieważ zagwarantowaliśmy sobie długoterminowe – na 20 lat – dostawy LNG. Przekonaliśmy prezydenta Trumpa do naszej polskiej racji stanu i polskiego punktu widzenia, to znaczy, że on jest krytykiem Nord Stream 2. Zatem opozycja wie, że ludzie to widzą, czują i wiedzą o tym. To jest pierwsza rzecz.
Histeryczność wynika z pewnej zazdrości, że im się nie udawało. Ciągnęły się te negocjacje i ciągnęłyby się dalej przez kolejne dekady. To, co było robione za rządów PO-PSL było nieudolne – przeciąganie i przeciąganie, ciepłe kluchy. Społeczeństwo miało tego dosyć po prostu. Teraz nastąpiło gwałtowne przyspieszenie.
A drugi aspekt histeryczności opozycji to niewątpliwie efekt działania rosyjskiej propagandy, czyli tej wojny informacyjnej/dezinformacyjnej, w tym też działania agentów wpływu – mniej lub bardziej świadomych – którzy atakują kierunek amerykański obecnego rządu. To, co się dzieje w Polsce, to jest tragedia geopolityczna dla Rosjan. Tracą rurę z gazem, dostawy gazu, tracą dochody, tracą wpływy w ramach tej „pipeline dyplomacy” dyplomacji rurowej, czy geopolityki rury - dostawy gazu dla tej części Europy, również na Ukrainę i na Białoruś, bo przecież Polska rozmawia o dostarczaniu LNG również na do tych państw. Już dostarczamy rewersem rosyjski gaz na Ukrainę w ramach porozumienia, więc tutaj Rosja traci wpływy. Traci wpływy, ponieważ zwiększają się kontyngenty wojsk amerykańskich. Rosjanie nie mogą po prostu tego przeboleć i z tego powodu ciekawe jest to, co portal ukraiński zamieścił jakiś czas temu, związany z ukraińskimi służbami specjalnymi, na temat tzw. afery Borysa Rapaporta, który jest doradcą Władimira Surkowa, człowieka Kremla. Pan Rapaport wymieniał mejle z politologiem związanym z Kremlem i w tych mejlach wymienione są chociażby tytuły gazet, konkretni politycy, czy konkretne partie polityczne w Polsce, a przede wszystkim fundacje, które są związane z przekazywaniem rosyjskiego punktu widzenia.
Widzieliśmy w 2016 roku również w Ameryce te infiltracje dokonywane przez trolli życia politycznego w Stanach Zjednoczonych i próbę wpływania na życie polityczne. Także pamiętajmy, że może nie znacząca, ale istotna część opozycji w Polsce nie reprezentuje opcji tej atlantyckiej, proamerykańskiej, tylko reprezentuje opcję urojoną jakiegoś Trójkąta Weimarskiego, opcję niemiecką. Mówiąc o Trójkącie Weimarskim, czy o niemieckiej opcji, że powinniśmy bardziej budować siły europejskie, mówimy o opcji niemiecko-rosyjskiej, dlatego że Niemcy są dogadani, dżentelmeńsko oczywiście, już dawno temu, że nie będą wspierać większych oddziałów amerykańskich na terenie Polski, czy relokalizacji wojsk i będą wspierać kupno rosyjskiego gazu w Unii Europejskiej, torpedując solidarność energetyczną. Rosjanie w zamian za te niemieckie „usługi” sprzedawali im tańszy gaz, a Polsce – droższy. Subsydiowaliśmy więc gaz niemiecki.
Przypomnę, że w 2013-14 roku, kiedy kończyły się rządy PO-PSL za gaz jamalski płaciliśmy odpowiednio: 429 dol. za 1000 m sześciennych, 379 dol. za 1000 m sześciennych, a do czerwca zeszłego roku, czy maja, kiedy siedem dostaw LNG otrzymaliśmy, płaciliśmy za gaz amerykański odpowiednio między 115-120 dol. a 300 dolarów. Nawet jak doliczymy 20 dol. za ubezpieczenie i transport za 1000 m sześciennych, to i tak są to ceny konkurencyjne. Po drugie, uniezależniamy się od rosyjskiego surowca. Po trzecie, tworzymy sobie sektor naftowy, który już zatrudnia tysiące ludzi. Ktoś musi obsługiwać terminale. Potrzeba inżynierów, potrzeba handlarzy ropą, bo my możemy odsprzedawać te dostawy LNG. Także tworzymy też sektor naftowy. Tak jak kiedyś Amerykanie pomogli go stworzyć Norwegom.
Także pamiętajmy, mówiąc o polskiej opozycji, że tu też działają siły związane z dawnymi partiami z peerelowskimi korzeniami. Są konkretni ludzie, którzy zadaniowani niejako, rozsiewają wątpliwości związane z naszą współpracą z Amerykanami, albo mówią o wasalizmie naszej relacji, o jej pasożytniczym charakterze – że Amerykanie korzystają. Albo opowiadają to, co dwa dni temu były minister finansów Kołodko napisał w „Rzeczpospolitej”, że nie powinniśmy brać oddziałów z Niemiec, bo to rozbija jedność NATO, a przecież one będą nadal w obszarze NATO broniły. Pisał, że powinniśmy brać gaz od Rosji, bo w ten sposób prowokujemy i psujemy polsko-rosyjskie relacje; poza tym powinniśmy liczyć na rosyjski rynek towarów, a to przecież Rosjanie sami zamykają te rynki, albo szantażują nas gazem. To znowu napisał, że Niemcy słusznie nie płacą 2 proc., bo pieniądze powinny iść na politykę społeczną i rozwojową, a w ogóle to powinniśmy się rozbrajać. Ja przypomnę tylko, że 2 proc. PKB na obronność to nie jest decyzja Trumpa, czy polska, tylko decyzja szczytu natowskiego z 2014 roku z Walii, a zatem jeśli Niemcy nie łożą 2 proc. to rozbijają i osłabiają jedność NATO, więc ten argument nie ma w ogóle logiki. Jak również argument, że my prowokujemy Rosję poprzez wprowadzanie oddziałów amerykańskich. Rosjanie pogwałcili prawo międzynarodowe na Ukrainie, pogwałcili Open Skies Treaty, pogwałcili porozumienie CFE o konwencjonalnych siłach zbrojnych i wyprodukowali zakazany traktatem INF z 1987 roku pocisk 9M729 Novator. Można powiedzieć, że ten akt NATO-Rosja z 1997 roku, uzupełniony obietnicami z 1999 roku, że nie będzie tu wzmacnianych sił amerykańskich w tej części Europy po prostu jest już nieobowiązujący z uwagi na tak zwane – jak to się mówi w prawie międzynarodowym – gwałtowne i nieodwracalne zmiany w sytuacji realnej w tej części Europy na skutek działań rosyjskich.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/506376-wroblewski-sukcesem-dudy-jest-polski-punkt-widzenia-trumpa