Każda kampania jest „dziwna”, w tym sensie, że każda jest inna, specyficzna, w sumie niepowtarzalna. Ale ta jest naprawdę dziwna.
Z jednej strony rekordowo wysokie deklaracje frekwencji, wskazujące na ogromną polityzację społeczeństwa. Z drugiej, dość płaska kampania, po wymianie kandydata KO już bez szczególnie dramatycznych zwrotów. Sztaby emocjonują się pozwami i spotami, ale wpływ tego typu działań na szerszą publiczność wydaje się minimalny.
Charakterystyczne, że po wejściu Trzaskowskiego sondaże bardzo szybko doszły do stanu dużej stabilizacji, zarówno w odniesieniu do pierwszej, jak i drugiej tury, i niewiele się zmieniają, zwłaszcza w odniesieniu do czołowej dwójki. Tak jakby niemal każdy, kto miał sobie wyrobić zdanie, podjął już decyzję, a teraz gra toczy się jedynie o to, kto pójdzie do wyborów, a kto zostanie w domu. Wszystko inne zdaje się mieć wtórne znaczenie, choć rzecz jasna finalnie wszystko pewne ma znaczenie, bo albo pozwala złapać psychologiczną przewagę, albo spycha do defensywy.
Ciekawe jest też rozproszenie ataków z obu stron. Trzaskowski wycofał najbardziej agresywnych zagończyków z pierwszej linii. Właściwie niemal całkowicie schował Platformę - i jej ludzi, i jej logo. Udaje, że pojawił się wczoraj, że nie marzył o udzieleniu ślubu parze homoseksualnej, że mocno atakował Kościół, że jego ekipa przegoniła księdza z opłatka w Radzie Warszawy. Nawet programy socjalne pokochał. Cyniczne, tanie, ale jak na razie relatywnie skuteczne. Relatywnie, bo przecież obecny poziom poparcia dla kandydata KO nie jest wyższy niż to, co miała w najlepszym momencie, przed fatalną pomyłką dotyczącą bojkotu, Małgorzata Kidawa-Błońska.
Sztab Andrzeja Dudy ma problem z uchwyceniem istoty sporu. Trzeba się zdecydować: albo atakuje się Trzaskowskiego wyraźnie i punktowo, albo ignoruje się rywala. Zaczepki na zbyt wielu polach są przeciwskuteczne, sprawiają wrażenie szarpania za nogawki, w pewien sposób nawet budują kandydata. Ta sprawa powinna zostać przemyślana. Dziś ze strony obozu rządzącego każdego dnia wypływa takie multum komunikatów, że przekraczają one możliwości percepcyjne społeczeństwa. I albo się wzajemnie znoszą, albo giną w ogólnym hałasie. A musi być jasne: czego dotyczy to referendum? Bo to jest referendum. Sygnały muszą być mocne, choć także precyzyjne: mówimy o 30 mln wyborców, a nie o 10 milionach, które w najlepszych momentach znajdują się w zasięgu programów informacyjnych czy zajmujących się polityką stron internetowych.
Walka o reelekcję w przypadku każdego urzędującego prezydenta jest skrajnie trudnym zadaniem. W tym kontekście Andrzej Duda jest w sumie w niezłej sytuacji. Po wejściu Trzaskowskiego potrafił nadać swojej kampanii nowej energii. Jego przekaz jest jasny i czytelny. Ale także i tu są rezerwy. Ten spór, który dziś się w Polsce toczy, i który rozstrzygnie się 28 czerwca lub 12 lipca, wciąż nie został nazwany. Nie został też na tyle jasno przedstawiony, by był czytelny dosłownie dla każdego.
W sumie kampania Trzaskowskiego jest mocny komplementem dla obozu Dobrej Zmiany. Kandydat KO - by myśleć o zwycięstwie - musi udawać kogoś innego. Musi zatrzeć swoją biografię, musi też trzymać w tajemnicy swój realny program, a nawet przejmować ważne elementy programu rywala. Jeśli wygra, to dzięki sztuczce będące w istocie oszustwem. III RP doszła do tego, że nawet po pięciu latach w opozycji obawia się być sobą. A to znaczy, że naprawdę zalazła ludziom za skórę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/506114-kandydat-ko-by-marzyc-o-wygranej-musi-udawac-kogos-innego