Ciekawe rzeczy dzieją się, gdy kandydaci próbują na siłę powiększyć swój potencjał wyborczy. Ostatnie dni kampanii i dzisiejsza debata prezydencka pokazują, że poziom kreacji jest wprost nieograniczony. Można w jednej chwili zaprzeć się dotychczasowych poglądów, jak czyni to Rafał Trzaskowski, próbujący wcisnąć się przyciasny mundurek pseudokonserwatysty. Można też przestać udawać katolickiego publicystę i wytoczyć przeciwko Kościołowi wszelkie armaty, uznając za kwestię najpilniejszą rozdział Kościoła od państwa. Kto kogo udaje a kto konsekwentnie pozostaje sobą? To pytanie, które ostatecznie rozstrzygnie o wyniku wyborów.
CZYTAJ TAKŻE: RELACJA NA ŻYWO. Debata prezydencka w TVP. Prezydent Duda: Te mijające pięć lat to był dla Polski naprawdę dobry czas
Minął ponad miesiąc od poprzedniej debaty. Rafał Trzaskowski zrobił co w jego mocy, by wypaść lepiej niż Małgorzata Kidawa-Błońska. Z tym poszło łatwo. Zadanie zresztą nie było zbyt wymagające. Niestety próbował także wskoczyć w nowy wizerunek skrojony dla niego przez PR-owców, a z tym były już trudności. Rafał Trzaskowski stał się bytem wewnętrznie sprzecznym. Na potrzeby kampanii zaprzecza poprzednio wygłaszanym poglądom lub je skutecznie zmilcza. Człowiek, który nie wywiązał się z podstawowych obietnic wyborczych w Warszawie, dziś atakuje rząd, bawi się w rozliczenia i mnoży oskarżenia. Jedno z najbardziej absurdalnych jest choćby to, że „rząd nie informuje kiedy skończy się pandemia”. Wpadek Trzaskowskiego było znacznie więcej, choć próbował trzymać na wodzy agresję, która – jak wynika z codziennej obserwacji rozmaitych wystąpień - jest jego naturalnym sposobem wyrażania myśli.
Robert Biedroń próbował udawać poważnego polityka, ale wyszło jak z tą dzisiejszą wizytą w pałacu prezydenckim. Emocjonalny dygot bywa czasem niestety wypisany na twarzy. Niemal rozpłakał się nad własną chęcią wprowadzenia ustawy o „małżeństwach homoseksualnych”. Jak stwierdził, „w polityce jest się dla zmiany. Żeby ludziom żyło się dobrze i byli szczęśliwi”. Jedno trzeba mu jednak oddać: nie udaje, że chciałby zostać prezydentem wszystkich Polaków, tylko z konsekwentną zapalczywością broni swoich homoseksualnych przekonań. Wszystkie jego kwestie z powodzeniem mogłaby wygłosić kandydatka na miss, jak to o „Polsce naszych marzeń”. Nie musiał dodawać, że tęczowych.
Szymon Hołownia prześciga się w punktowaniu Kościoła z antyklerykałami. Jest momentami bardziej radykalny niż lewica. Twierdzi, że jego pierwszą czynnością po wprowadzeniu się do pałacu prezydenckiego będzie wyrzucenie klęczników i usunięcie kapelana.
Rozdział Kościoła od państwa trzeba wreszcie przeprowadzić. To najpilniejsza kwestia, którą trzeba w Polsce zrobić
— powiedział podczas debaty, dodając że należy zlecić pilny audyt relacji pomiędzy państwem a Kościołem, zbadać przepływy finansowe, rozliczyć wszystkie przypadki pedofilii.
Władysław Kosiniak-Kamysz, który na własne życzenie przestał spadł z czołówki sondaży, wygląda na mocno zawiedzionego. Gdyby wybory odbyły się 10 maja, miał szanse na drugą turę. Po wejściu do gry Rafała Trzaskowskiego, spadł w sondażach poniżej Szymona Hołowni. Dał się ograć, teraz cierpi. Frustrację kieruje jednak tylko głównie wobec prezydenta Andrzeja Dudy. Widać więc, że wciąż uwikłany jest w „antypisowską” rozgrywkę i nie ma odwagi, by powalczyć o swoje miejsce w szyku z pozostałymi rywalami.
i nie z kolei kontrował niemal każde pytanie. Łatwiej uznać, że niewygodne zagadnienia są głupie niż się z nimi zmierzyć. Strategia ta nie była zresztą obca innym kandydatom opozycyjnym.
Jakie wnioski z wystąpień głównych kontrkandydatów prezydenta Andrzeja Dudy? Trwa rozdanie ustawione na początku: wszyscy przeciwko PiS. Próba odrestaurowania establishmentowych układów III RP rozgrywana jest na kilku polach z wykorzystaniem kilku różnych kandydatów. Ich przynależność partyjna jest w tej grze naprawdę wtórna. Na końcu i tak stoi ten sam interes. Być może temu właśnie służy zamiana ról między Trzaskowskim a Hołownią. Choć przyznać trzeba, że pomysł jest mocno absurdalny.
Brak konkurencji pomiędzy głównymi kandydatami i wymierzenie całego potencjału opozycji przeciwko prezydentowi to ogromnie ważny sygnał. Determinacja w zawróceniu Polski z konserwatywnej drogi rozwoju jest nieprawdopodobnie silna. Tym mocniej rysuje się na tym tle postać prezydenta Andrzeja Dudy. Jego wizja Polski, horyzont w widzeniu spraw, znajomość realnych problemów, potrzeb społecznych i gospodarczych, a przy tym duża pokora, spokój i opanowanie, pokazują że każdy z konkurentów, porywających się na powierzchowną krytykę, traci w tym zestawieniu.
Wybieramy prezydenta na trudny czas. To nie tylko kwestia zmierzenia się z kryzysem koronawirusowym, ale także utrzymanie rozpoczętych inicjatyw rozwojowych – tych gospodarczych i społecznych. To również kwestia kontynuacji reform mających uzdrowić państwo z patologii oraz konsekwentne utrzymanie dążeń wzmacniających szeroko pojęte bezpieczeństwo. Czy kandydat, który w każdym wystąpieniu ogłasza, że „Ma dość” byłby w stanie sprostać podstawowym zadaniom, które na nim spoczną? Czy poradzi z tym sobie showman z żółtego kampera? A może rozdygotany decyzyjnie Robert Biedroń? To nie są wybory na przewodniczącego osiedlowego koła kultury. Stawka jest naprawdę poważna. Jesteśmy na wojnie cywilizacyjnej, w dziejowym momencie rozwoju naszego kraju. Mądre społeczeństwa w takich momentach stawiają na wiarygodność i doświadczenie, nie na eksperymenty i tani bunt.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/505218-kto-za-kogo-przebral-sie-w-debacie-a-kto-jest-soba