Jedno wydaje się po tej debacie: jeden kandydat więcej robi różnicę. W poprzedniej debacie było ich dziesięciu i możliwe były jeszcze jakieś większe polemiki. Przy jedenastu ta opcja stała się iluzoryczna.
Ale mimo wszystko - dość ciekawy polityczny spektakl, potwierdzonymi danymi o bardzo wysokiej oglądalności (ponad 7 milionów widzów). Widać, że także pytania przedstawiane przez red. Michała Adamczyka, mimo krytyki także ze strony części kandydatów, dobrze oddawały to, o czym myślą i rozmawiają Polacy. Gdyby było nudno, widzowie by odpłynęli. To, że dla kandydatów to są sprawy często niewygodne, nie zmienia faktu, że są one ważne.
Wnioski polityczne?
Widoczna słaba wiara kandydatów - poza dwoma liderami sondaży - w wejście do drugiej tury, to zredukowało ich cele do walki o swój zasadniczy krąg wyborców.
Krzysztof Bosak - zaskakujące uniki w sprawach, które wydawały się ważne dla tej opcji, jak euro, LGBT, który uznał za temat nieistotny. Ataki na Telewizję Polską i Andrzeja Dudę. Nic o Platformie. Wypowiedź Jacka Wilka o poparciu Trzaskowskiego nie była przypadkiem? Zobaczymy. Na plus można zaliczyć jasną agendę w sprawach, które realnie niepokoją Polaków o przekonaniach konserwatywnych: „wypowiedzieć konwencję stambulską, uszczelnić szkoły, by żadni seksedukatorzy nie wchodzili”. Mógłby w tych sprawach i PiS mocniej mówić.
Robert Biedroń - mówił, że Andrzej Duda nie skorzystał z okazji, by przeprosić, ale trzymając się tej analogii - sam nie skorzystał z jeszcze większej okazji, by zarysować choć najgrubszą linią, po co kandyduje. Mówienie, że chce budować „mosty, a nie mury”, „trzeba wyprowadzić religię ze szkół” i dopytywanie wyborców, czy „chcecie, by ci faceci rządzili Polską” to za mało, by uzasadnić pobyt w tym studiu. Jak na potencjał, porażka.
Władysław Kosiniak - Kamysz - gdyby to była kampania majowa, mógłby mówić o wygranej. Wtedy zgrabne formułki o trzeciej drodze między PO-PiS mogłyby mieć moc. Wtedy brak radykalizmu miałby znaczenie. Wtedy słuchano by sprawnych przywołań Witosa, pomysłów na służbę zdrowia, wtedy przejmowano by się walką z obowiązkowym ZUS-em (co jest jedną z największych głupot, jakie się dziś głosi, bo brak obowiązku ubezpieczania, to zwykle bieda na starość). Ale i wtedy miałyby siłę zarzuty, jakie stawiał. Na przykład: „Przyjmujemy 20 milionów ton węgla z Rosji, a polskie jabłka nie mogą być przyjmowane. Staliśmy się wielkim wysypiskiem – z Niemiec i Nigerii”. Wtedy zawód lekarza byłby atutem. Nie można jednak mieć jabłka i go zjadać. Skoro pozwolił Platformie wymienić kandydata - to posprzątane.
Szymon Hołownia - szok, jaki wciąż wywołuje u mnie fakt, że kandydat kiedyś przymilający się do Kościoła, goszczący po parafiach, dziś staje w pierwszym szeregu nagonki na Kościół, szczujący na niego („odeślę klęczniki prezydenckie”, „audyt finansów Kościoła”, atak na Ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka), przyćmiewa wszystkie inne wrażenia.
Marek Jakubiak - ciekawy, jak poprzednio, nieco ludyczny w stylu występ. Ale też nie zdobył się na zaatakowanie Trzaskowskiego, skupiając w szczypawkach na obozie Zjednoczonej Prawicy. Podobnie jak Mirosław Piotrowski. Żeby kiedyś nie żałowali.
O pozostałych kandydatach trudno powiedzieć cokolwiek sensownego.
A liderzy sondaży?
Rafał Trzaskowski - konsekwentnie uciekający od trudnych pytań. Szukający szansy w odcięciu się od dorobku Platformy, udający, że jego środowisko nigdy nie rządziło, a nawet zapewniający, że „nie będę prezydentem opozycji totalnej, będę współpracował z rządem. Nie będzie jednak zgody na próbę zawłaszczenia, uwłaszczenia”.
To usłyszeliśmy w podsumowaniu. W wypowiedziach szczegółowych pobrzmiewała jednak wyraźnie pycha, nawet agresja. Kamera co chwila pokazywała złą i skrzywioną twarz. Ta mowa ciała może go sporo kosztować. Podobnie jak dziwne twierdzenia, że mechanizm przymusowej relokacji, uchodźców zaakceptowany w czasie gdy był wiceministrem spraw zagranicznych, nie zakładał powtarzalności. Było to dla jego twórców oczywiste.
Zaskakujące słabe wypowiedzi o polityce zagranicznej. Czego niby miało dowodzić zdanie, że „od walenia pięścią w stół może się co najwyżej wylać kawa”? Kto i kiedy walił? Budując siłę V4? Organizując Trójmorze? Zaskakiwał też atak na narodowe inwestycje centralne, potwierdzający podejrzenia o uzależnienie od Berlina, który sobie tego nie życzy.
W skrócie, w mojej opinii, bańka pękła. Nie było żadnego wejścia smoka, żadnej świeżości, była autoredukcja do typowego, partyjnego polityka Platformy.
Prezydent Andrzej Duda pokazał na tle innych niezwykłą wręcz pokorę. Nie dał się wepchnąć w samozadowolenie, które zniszczyło kiedyś politycznie Bronisława Komorowskiego. Jasno wskazywał na skutki uderzenia koronawirusa, ale podkreślał, że i z tego wyjdziemy, że przez pięć lat dużo w Polsce zrobiono. Sporo mówił o przyszłości.
Ta pokora była najsilniejszym elementem udziału prezydenta w debacie. Najsłabszym była część końcowa, gdzie powinien mocniej wybrzmieć wątek tego, co dalej.
Prezydent nie dał się sprowokować, choć wszyscy (także kandydaci uważający się za prawicowych!) jego i tylko jego wzięli na celownik. Kilkukrotnie za to się odwinął, przypominając Robertowi Biedroniowi, że na jego własną prośbę go zaprosił, a ten się wycofał ze spotkania na temat ideologii LGBT. Drugi raz, gdy przypomniał konkurentom, że już rządzili. „Dziwię się niektórym kandydatom, którzy byli w rządzie Donalda Tuska. Mieliście osiem lat, wtedy rocznie 50 miliardów było kradzionych z VAT. Z tych odzyskanych pieniędzy sfinansowano 500 Plus. Wtedy na służbę zdrowia było wydawane 70 miliardów. Teraz 104 miliardy” - mówił. I nie dziwi, że nikt nie podjął wątku.
Widać, że wyciągnięto w otoczeniu prezydenta wnioski z pierwszej, udanej dla prezydenta debaty, i uznano iż w tych warunkach trzeba przede wszystkim przetrwać ostrzał. I to się znów udało. Celnie też punktował Hołownię, który niezgodnie z prawdą zarzucił mu, że nie powołał swojego przedstawiciela do komisji mającej badać przypadki pedofilii.
Prezydent dobrze też wybił zasadniczy wybór stojący przed Polakami: dalszy rozwój („to był dobry czas dla Polski”) lub powierzenie steru państwa politykom po których można się spodziewać powrotu do przeszłości. W kilku zdaniach rozbił też w pył narrację o rzekomej bierności rządu wobec skutków epidemii.
Czy ta debata zmieni zatem jakoś zasadniczo układ sił? Nie. Ale zmienia chyba dynamikę. To moment w którym narracja o Trzaskowskim, który „trzaska”, zaczyna się rozpadać. Jak widać, „trzaska” on tylko na przyjaznych, przygotowanych rynkach wielkich miast, gdzie czyta przygotowane przemówienia. W prawdziwej walce jest dużo słabszy niż się wcześniej niektórym wydawało. A Andrzej Duda w zaskakująco dobrej formie, mimo iż prowadzi kampanię już kilka miesięcy, nie ma premii, którą Rafał Trzaskowski dostał w prezencie od Jarosława Gowina.
Choć łatwo nie będzie, bo to bój o Polskę zasadniczy.
CZYTAJ TEŻ KOMENTARZ JACKA KARNOWSKIEGO: Miliony, które cieszą się z wolnej i solidarnej Polski, które skorzystały na zmianie z 2015-go roku, muszą się ruszyć
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/505214-banka-pekla-trzaskowski-zly-i-skrzywiony-przegral-debate