Dobra, kochani, a teraz szczerze, jak Donald Tusk w książce z pomylonymi datami. Witam wszystkich na czacie „Co mi jeszcze oddacie?” i widzę, że mamy już pierwszego gościa. Pani Klaudia z Miasteczka Wilanów pisze: „Kocham pana”. Super. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz czytałem wyniki wyborów w Miasteczku Wilanów, pomyślałem, że tak powinna wyglądać cała Polska. Młodzi, wykształceni przez Sadurskiego, Markowskiego i Krzemińskiego, z wielkich miast i ośrodków, czytający wolną prasę Tomka Lisa, oglądający wolne media Romka Giertycha, myślący jednocześnie w kilku językach i w żadnym po polsku. Krótko mówiąc: Europa.
Powiem wam, co mnie w Polsce najbardziej wkurza. Moje imię. Niby międzynarodowe, a nikt na świecie nie potrafi przeczytać. Dlatego, kiedy myślę po francusku, to myślę „Rafael”, bo we francuskim nie ma „ł”. No, chyba że w „łi”, czyli „tak”, jednak jest, ale niepisane. Nazwisko też mnie drażni. Jak jeszcze byłem z Krakowa, próbowałem zmienić na „Czaskoski”. Mówię Donaldowi: „Weź, to spróbuj powiedzieć po angielsku”, a on tylko „Hałduju Duda? Hałdujuju?”. Widać, że teflon mu pordzewiał, to już nie jest ten człowiek, który po Peru w czapce biegał. Niestety, skończył się u nas czas polityki miłości za pieniądze. Jeszcze trochę i Małgosia całkiem by nas pod progiem zakopała. Taką miała kampanię – podprogową, he, he.
Bo dzisiaj trzeba być bardziej miękkim. Czemu PSL jeszcze żyje? Bo jest elastyczne! Przecież Władysław chciał niedawno koła lesbijek wiejskich otwierać, a teraz o swoim przywiązaniu do roli opowiada! Może mu o rolę lidera chodziło? Jeśli tak, to będzie musiał się odwiązać, bo już nawet dzieci po wioskach wierszyk recytują: „Płacze pani Tygrysica w gniazdku na parkurze/ bo pan Tygrys po dziesiątym miał być w drugiej turze! Tak się cieszył chłopak/ na wysokie szczudła, a tu czerwiec przyszedł/ i chłop zleciał z pudła…”. Do widzenia, Władku, do jutra.
Kolejne pytanie na naszym czacie, i znowu Klaudia, tym razem z Miasteczka Wilanów: „Jak pan to robi, że pan jest taki cudowny?”. Nie przesadzajmy, jestem zwyczajnym człowiekiem. Np. kiedy myślę po polsku o Centralnym Porcie Komunikacyjnym, to wisi mi to. Ja stamtąd latać na pewno nie będę, bo jak już wylecę, przepraszam, wyfrunę z tego gniazda słowiańskiej ciemnoty, to na pewno nie wrócę. Z kolei gdy myślę o CPK po niemiecku, to od razu mam w głowie, że najn, auswajs kontrole, hende hoch, prawie jak w ten spot wybortschy presentiren dla mnie przez ten Stsche… Schebrowsky? Natomiast o przekopie Mierzei Wiślanej dumam wyłącznie po francusku: da, da, nu pagadi, pacziemu wam, Paliaczki, pławat pa Zaliewie Wisljanym? Anie, pardon, to akurat rosyjski. To ja po rosyjsku też potrafię myśleć? Ale jaja… No, właśnie, żona mnie błaga, koledzy, nawet koleżanki: nie popisuj się. Typowo polskie myślenie. Zazdrość, zawiść, frustracja, kompleksy, ciemnogród, zaścianek, peryferia. Rozumiem, że się błaga o więcej skromności kogoś, kto nie jest skromny, ale mnie?
Tym chętniej odpowiem na ostatnie pytanie. Być cudownym jest łatwo, gdy jest się cudotwórcą. Przykład pierwszy z brzegu, akurat z brzegu Wisły. Spłynęły ścieki niekontrolowane zrzutem do rzeki? Spłynęły. I co? I nic. Mogła sobie „Wyborcza” cytować Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, że „ostrzegamy wszystkich użytkowników wody w Wiśle, kąpiących się, wędkarzy, odpoczywających nad wodą, rolników pobierających ją do pojenia zwierząt, czy do nawadniania upraw – o zagrożeniu zanieczyszczeniem wody!”. A ja co zrobiłem? Znalazłem, jakimś cudem właśnie, hydrologa Magnuszewskiego z Uniwersytetu Warszawskiego, który stwierdził, że „rzeka, po przejściu odcinka do Kazunia osiąga taki sam stan czystości, jak powyżej Warszawy” i że „te ścieki mają szansę się rozcieńczyć”. Jakaś złośliwa dziennikarka zapytała wtedy, „czy w związku z tym można powiedzieć mieszkańcom Kazunia, że mogą wodą z rzeki poić zwierzęta i nawadniać pola?”, to jej hydrolog wyjaśnił, że najpierw „trzeba by spojrzeć na dokładne wyniki analiz chemicznych”, a „on w tej chwili nie ma do nich dostępu”. Prawda, że cud jak drut? Nie ma dostępu, a wie!
Kolejne przykłady cudów wyczynianych przez moją skromną osobę podrzucam gratis, wolne media będą wiedziały, co z nimi zrobić. Nie ma w Warszawie kasy na pomoc dla niepełnosprawnych, ale jest kasa na szkolenia lewicowych bojówek z walk ulicznych. Brakuje urzędników odpowiadających za rozpatrywanie wniosków o finansowanie z tarczy, ale nie brakuje kasy na finansowanie działalności konfidentki SB. Nie ma funduszy na darmowe parkowanie w czasie koronawirusa, żeby ludzie nie musieli cisnąć się w metrze, ale są fundusze na badania, co lesbijka ma w słoiku. Nie ma pieniędzy na umorzenie czynszów przedsiębiorcom, ale są pieniądze na plażę na Białołęce, zlikwidowaną po trzech tygodniach, a nawet na paletowisko z donicami za milion złotych pod ratuszem. Rząd odbiera władzę samorządom, ale jednocześnie za dużo zrzuca im na barki. Martwię się o los przedsiębiorców, ale Warszawa wypłaca im rządowe pieniądze najwolniej. Chcę walczyć z hejtem, a zatrudniam w ratuszu autora najbardziej hejterskiej strony w internecie, lejącej wymioty – i znowu cud – wyłącznie na moich krytyków! Byłem przeciw 500+, a teraz jestem za. A potem znowu będę przeciw… No, sami powiedzcie, czy to nie cudowne – godzić w jednym człowieku, jednej twarzy i jednych ustach dwie absolutnie przeciwstawne postawy w każdej kwestii? Czy nie potrzeba dziś Polsce takiego właśnie cudu, jak ja?
Felieton ukazał się w tygodniku „Sieci” nr 24/2020
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/504653-wejscie-cudaka