„Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami poradzę sobie” - zasada kard. Richelieu powinna towarzyszyć każdemu kandydatowi w kampanii prezydenckiej w Polsce Anno Domini 2020. Szczególnie faworytowi.
Inne oczekiwania i problemy
Sukces Andrzeja Dudy w 2015 roku pokazał, ile znaczy mądre poszerzanie elektoratu macierzystego. Jakkolwiek budowanie partii w oparciu o mitycznego „wyborcę centrum” zwykle kończy się klęską, tak w wyborach prezydenckich kierowanie się taką busolą jest akurat jak najbardziej zasadne. Zwłaszcza gdy przekonało się już do siebie partyjny rdzeń.
Oczywiście w miarę upływu czasu zmieniają się warunki gry. Trudno porównywać sytuację z 2015 roku do obecnych realiów. Zmieniły się oczekiwania, zmieniły się wyzwania, zmieniły się wreszcie obawy i problemy.
Ciężko jednak zrozumieć, że sztabowcy i sympatycy (często zaprzęgnięci w pracę quasimedialną) stawiają jednak na karty, którymi można grać na partyjnych wiecach dla już przekonanych, a nie ogólnokrajowym forum.
Kogo obchodzi LGBT?
Weźmy pod uwagę choćby kwestię LGBT. Nawet jeśli Rafał Trzaskowski wypowiada się w tej sprawie jednoznacznie, czasami jak zaangażowany żołnierz ideologicznego frontu, co może wzbudzać niepokój umiarkowanego wyborcy, tak czynienie akurat z tego zagadnienia głównej osi spory jest błędem. Warto czasem odkleić nos od Twittera i porozmawiać z ludźmi, których akurat ta czy inna parada obchodzi tyle, co zeszłoroczny śnieg. Niestety sztabowcy patrzą przez pryzmat szkiełka ignorowanego przez gros wyborców. Sprawy ideologiczne prezentowane z tej czy innej stroną stają się – zwłaszcza w obliczu kryzysu doby Covid-19 – marginalne. Również kwestia postulatów ruchu LGBT coraz częściej, czy to się prawej stronie podoba czy nie, wywołuje wzruszenie ramion Kowalskiego, którego sympatie prima facie skłaniają do zakwalifikowania jako pobożnego konserwatysty.
Dlatego też punktowanie głównego kontrkandydata Andrzeja Dudy z tej perspektywy jest przeciwskuteczne – nie wpłynie na przyciągnięcie nowego elektoratu, a może tylko doprowadzić do odpłynięcia bezkonfliktowych normalsów. Nie mówiąc już o idiotycznym eksploatowaniu tematu „Boga Spinozy”, co dla wyborców będzie albo niezrozumiałe albo po prostu obojętne. To znów wołanie do już przekonanych.
A może tak ma być? Jeśli tak, to cui bono? A jeśli nie, to współczuję wypalenia zawodowego macherom od trefnych prognoz. Zawsze możecie się pocieszyć: „Polak mądry po szkodzie”. Frajerzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/504407-kandydaci-powinni-bardziej-obawiac-sie-wlasnych-sympatykow