Szkoły od kilku tygodni są puste, same mury nie zarażają! Jeśli ktoś czuje się zagrożony, niech nie zdejmuje maseczki podczas egzaminu, używa rękawiczek jednorazowych itd. I bezwzględnie trzymajmy się zasady, że na egzamin przychodzą tylko osoby zdrowe
— podkreśla w rozmowie z Dorotą Łosiewicz na łamach tygodnika „Sieci” minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski.
Dorota Łosiewicz, „Sieci”: Jakie wyciąga pan wnioski ze zdalnej edukacji?
Dariusz Piontkowski: Okazało się, że współczesna technologia umożliwia inną formę kształcenia niż tylko stacjonarne zajęcia, co jeszcze kilkanaście lat temu mogło się wydawać fantazją. Jestem też bardzo wdzięczny nauczycielom, którzy stanęli na wysokości zadania, w bardzo szybkim tempie przyswoili nowe metody nauczania i nowe metody komunikacji. Z sygnałów, które dostaje MEN, przytłaczająca większość nauczycieli bardzo dobrze wypełnia swoje obowiązki. Nie mam wątpliwości, że w wielu wypadkach przygotowanie się do zdalnej lekcji wymaga więcej pracy i kreatywności niż w przypadku standardowych metod nauczania. Na pewno część tych umiejętności, które nieco pod przymusem zdobyli nauczyciele, dzieci, a także rodzice, będzie przydatna w przyszłości. Plusem zdalnej edukacji jest też zmiana nastawienia niektórych uczniów do szkoły. Coraz częściej słyszę, że uczniowie deklarują tęsknotę za tradycyjną szkołą, choć jeszcze kilka miesięcy temu pewnie by się o tak pozytywne emocje względem szkoły nie podejrzewali.
Brzmi to wszystko pięknie, ale warto pamiętać, że wciąż nie wszyscy Polacy mają dostęp do internetu. To ciągnie za sobą ryzyko wykluczenia sporych grup uczniów, w tym także maturzystów czy ósmoklasistów przygotowujących się do egzaminu.
Proszę pamiętać, że w związku z epidemią musieliśmy spróbować poradzić sobie z tą sytuacją. Mogliśmy uznać, że nic się nie da zrobić, i zostawić dzieci samym sobie, lub spróbować jakoś zapanować nad tą sytuacją. Mam świadomość trudności oraz tego, że każde wyjście awaryjne pociąga z sobą ryzyko i mankamenty. Tak jest także z kształceniem na odległość. Ale nikt nic mądrzejszego w czasach pandemii nie wymyślił. To jak z demokracją i słynnym powiedzeniem Winstona Churchilla. Oczywiście, że są problemy, oczywiście, że wysłanie wydrukowanego pakietu jest mniej efektywne niż kontakt z nauczycielem, oczywiście, że są problemy z dostępem do internetu i do sprzętu. Podjęliśmy jednak wiele działań, by te problemy były jak najmniejsze. Uruchomiliśmy bardzo duże środki na zakup sprzętu, choć jest to zadanie własne samorządów. W ostatnich tygodniach przekazaliśmy łącznie prawie 370 mln zł samorządom, które się zgłosiły o dofinansowanie. Ponadto Ministerstwo Cyfryzacji przekazało szkołom kilkanaście tysięcy laptopów. Do tego warto dodać środki, które wcześniej MEN przeznaczyło na program Aktywna Tablica (ponad 160 mln zł). Od 2015 r. realizujemy także program Ogólnopolskiej Sieci Edukacyjnej, czyli podłączania szkół do szerokopasmowego internetu. Gdy przejęliśmy władzę, niespełna 10 proc. szkół miało dostęp do szybkiego internetu, teraz ponad 50 proc. szkół ma podłączenie do OSE, a część korzysta z własnych łączy. Do końca 2020 r. wszystkie chętne szkoły powinny mieć takie łącze.
Obserwując zdalną edukację swoich dzieci, dochodzę do wniosku, że znów się okazało, że niewiele zależy od systemu, a wszystko od człowieka, od nauczyciela. Obserwowałam bardzo kreatywne podejście do zdalnej edukacji, z nagrywaniem własnych prezentacji łącznie, po polecenie: przeczytajcie rozdział x ze strony y i zróbcie ćwiczenia 3, 4, 5.
Zgadzam się z panią. Nie metoda decyduje o powodzeniu w nauczaniu, tylko osobowość nauczyciela, jego umiejętności oraz to, czy przykłada się do pracy. Poza tym w nauczaniu na odległość bardzo ważna jest także osobowość ucznia, samodyscyplina, motywacja. W szkole nauczyciel ma narzędzia, by zachęcić tych bardziej opornych do nauki. W przypadku zdalnej edukacji te możliwości są bardzo ograniczone. Dlatego osobowość nauczyciela i atrakcyjność zaproponowanych zajęć mają duży wpływ na to, czy nauczanie zakończy się sukcesem. Nie można także zapomnieć o zaangażowaniu rodziców. Bez nich, zwłaszcza w przypadku młodszych dzieci, to wszystko nie powiodłoby się. Dużo było do tej pory narzekania na polską szkołę, że jest skostniała, tradycyjna, nie potrafi uczyć. Dziś zaczynamy na nią patrzyć nieco inaczej. Okazuje się, że pewien konserwatyzm szkoły i tradycyjna forma nauczania mogą być zaletą w tym szybko zmieniającym się świecie.
Jak lepiej premiować tych nauczycieli, którym się po prostu chce?
Zanim wybuchła pandemia, chcieliśmy całościowo rozmawiać o zmianach w systemie edukacji. Służyły temu spotkania zespołu trójstronnego, w którego skład wchodzą przedstawiciele samorządów i związków zawodowych oraz ministerstwa. Elementem tych rozmów miały być także zmiany w systemie wynagradzania. To jednak zmiany bardzo szerokie, a epidemia zawiesiła funkcjonowanie tego zespołu. Nie da się tych zmian przeprowadzić bez szerokich konsultacji. Dziś każdy dyrektor ma możliwość dodatkowego wynagradzania nauczycieli. Są dodatki motywacyjne, nagrody dyrektora, kuratora i ministra. Jeśli ktoś szczególnie się zaangażował w kształcenie na odległość, to powinien być specjalnie nagrodzony. Także rodzice mogą sygnalizować dyrekcji swoje zadowolenie z czyichś osiągnięć. Jeśli chodzi o dodatek motywacyjny, to o jego wysokości decydują samorządy. Niestety, dziś niektóre samorządy zaczynają szukać oszczędności w oświacie i starają się zabrać część pieniędzy należnych nauczycielom. Słyszę o takich pomysłach, aby nie wypłacać wynagrodzenia za godziny ponadwymiarowe w przypadku pracy zdalnej. Te samorządy, które podczas strajku chciały wypłacać pieniądze za nic, dziś próbują je nauczycielom odbierać.
Nie ma pan takiego odczucia, że dla wielu uczniów będzie to rok zmarnowany?
Epidemia zaczęła się w marcu. Kształcenie na odległość trwa nieco ponad dwa miesiące i na pewno jest to zysk w stosunku do sytuacji, gdybyśmy nie podjęli żadnych działań. Trudno mi sobie wyobrazić lepszą decyzję. Większość państw europejskich postąpiła podobnie jak Polska. Także wprowadziła nauczanie na odległość. Tylko nieliczne państwa, głównie skandynawskie, zdecydowały się, aby uczniowie chodzili do szkół. Myślę, że w Polsce byłby bardzo duży opór, gdyby rząd podjął taką decyzję.
Faktycznie wygląda na to, że rodzice wciąż boją się wirusa. Choć mają możliwość (chyba że samorządy zdecydowały inaczej) wysłać dzieci z klas I–III do szkół na zajęcia opiekuńcze z elementami dydaktycznymi, to pierwszego dnia przyszło ich raptem 13,95 proc. Przedszkola i żłobki też nie są oblegane. Może na cztery tygodnie przed końcem roku takie ryzyko nie miało sensu?
Niska frekwencja (od kilku do kilkunastu procent w poszczególnych województwach) była częściowo wynikiem niechęci samorządów do otwierania tych placówek. Rozumiem też lęk części rodziców związany z epidemią oraz zauważam, że skoro rodzice mogą skorzystać z zasiłku, to wolą zostać z dzieckiem w domu. Okazało się, że większość rodziców nie musi pilnie wracać do pracy. Być może dlatego, że część pracuje zdalnie. Podkreślaliśmy od początku, że nie chodzi nam w tej chwili o pełny powrót do zajęć dydaktycznych, ale o zapewnienie opieki dzieciom w sytuacji, gdy rodzice bezwzględnie muszą do pracy wrócić. Liczba dzieci w przedszkolach wyraźnie rośnie i sądzę, że podobnie będzie w szkołach.
Lęk rodziców chyba jest dość racjonalny. Gdy zamykano szkoły w Polsce, było kilka przypadków koronawirusa, a gdy są otwierane, jest ich ponad 20 tys. Ryzyko zakażenia jest po prostu większe.
Słuchamy rekomendacji ministra zdrowia, który zapewnia, że sytuacja jest pod kontrolą. Warto zauważyć, że w różnych województwach liczba otwartych placówek jest różna. W Lubuskiem ponad 60 proc. szkół jest otwarte, a na Śląsku – około 1,5 proc. z powodu liczby zakażeń w tym regionie.
Przed nami matury i egzaminy ósmo klasisty. Czy jest możliwe, żeby w niektórych miejscach, tam gdzie są ogniska SARS-CoV-2, one się nie odbyły? Minister zdrowia może zarekomendować wybory korespondencyjne w przypadku ogniska wirusa, a co z egzaminami?
Jeśli chodzi o Śląsk – ognisko powinno niebawem wygasnąć i nie będzie się to województwo różniło niczym od reszty. Jeśli chodzi o egzaminy, to przygotowaliśmy z GIS i Ministerstwem Zdrowia szczegółowe wytyczne, wynikające z zagrożenia epidemicznego. Musi być dezynfekcja rąk, zachowane odległości między ławkami itd. Same egzaminy nie powinny więc spowodować wzrostu zachorowalności. Jednak gdyby coś się działo, to przecież każdy egzamin, poza terminem głównym, ma także termin dodatkowy. Właśnie na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń.
Jednak minister zdrowia nie wycofał się ze swojego przekonania, że wybory korespondencyjne są bezpieczniejsze niż tradycyjne. Tak więc egzaminy są obciążone ryzykiem. Może lepiej byłoby i dzieci, i nauczycieli poddać przed egzaminem testom?
Obecnie nie ma możliwości przeprowadzenia egzaminów na masową skalę w sposób zdalny. Nie ma wątpliwości, że ani do szkoły, ani do przedszkola, ani na egzamin nie powinno iść chore dziecko. W okresie epidemii zawsze może się pojawić możliwość zachorowania, a testy przed tym nie ochronią. Jednak kiedy testy miałyby się odbyć? Na tydzień przed egzaminami? A potem co? Zalecić wszystkim bezwzględną izolację, żeby się nie zarazili? A może na trzy dni przed egzaminem? Ale to wciąż są trzy dni, kiedy może dojść do kontaktu z osobą zarażoną i osoba, która miała ujemny wynik testu, może się okazać chora. A może należałoby testować wszystkich uczniów i nauczycieli przez dwa tygodnie codziennie? To przecież absurd. Pamiętajmy, że szkoły od kilku tygodni są puste, same mury nie zarażają! Jeśli ktoś czuje się zagrożony, niech nie zdejmuje maseczki podczas egzaminu, używa rękawiczek jednorazowych itd. I bezwzględnie trzymajmy się zasady, że na egzamin czy do pracy przychodzą tylko osoby zdrowe, bez gorączki i innych objawów. Musimy być wszyscy za siebie odpowiedzialni. Szkoła, egzaminy, są elementem życia społecznego, skoro inne elementy wracają do nowej normalności, to musimy to robić także w szkołach. Egzamin jest ważnym elementem podsumowującym kilka lat pracy uczniów i nauczycieli. Nie chciałbym, żeby któryś z uczniów czuł się pokrzywdzony brakiem możliwości wykazania się wiedzą i umiejętnościami. Kształcenie na odległość trwa raptem dwa miesiące, a w przypadku maturzystów to okres około miesiąca.
Ale skoro sytuacja jest wyjątkowa, to może bezpieczniej byłoby w przypadku ósmoklasistów zorganizować konkurs świadectw? Ryzyko zakażenie w grupie ponad 300 tys. uczniów znacząco by spadło.
Ale to byłoby bardzo krzywdzące rozwiązanie. Egzamin jest najbardziej obiektywną formą porównania wiedzy i umiejętności uczniów. Szóstka szóstce nierówna. Nauczyciele mają różne wymagania. Świadectwo oczywiście się liczy, przecież jest elementem składowym punktacji, podobnie jak w poprzednich latach. Poza tym okres największego zagrożenia, jak się wydaje, już minął. Większość Polaków spokojnie robi zakupy, chodzi do galerii handlowych czy dużych sklepów spożywczych. Na egzaminie spotka się mniej ludzi niż w sklepie. Pójście na egzamin jest bardziej bezpieczne niż wyjście do galerii handlowej.
Przyzna pan jednak, że rekrutacja do liceów będzie szalona, czas na formalności bardzo się skrócił, a dzieciom nie zostaje dużo czasu na odpoczynek.
Najpierw przypomnijmy terminy rekrutacji, bo te uległy zmianie ze względu na zmianę terminu egzaminu. Okres od 15 czerwca do 10 lipca to czas na złożenie wniosku do szkoły średniej i uzupełnienie go o świadectwo ukończenia szkoły. Od 31 lipca do 4 sierpnia jest czas na uzupełnienie wniosku o zaświadczenie o wyniku egzaminu ósmoklasisty oraz na ewentualną zmianę przez kandydatów wniosków o przyjęcie, w tym zamianę szkół, do których aplikują. Listy kandydatów zakwalifikowanych i niezakwalifikowanych ogłoszone zostaną 12 sierpnia 2020 r. Od 13 do 18 sierpnia br. w szkole, do której uczeń został zakwalifikowany, należy potwierdzić wolę przyjęcia w postaci przedłożenia oryginału świadectwa ukończenia szkoły i oryginału zaświadczenia o wynikach egzaminu zewnętrznego. Pamiętajmy, że w okresie czasowego ograniczenia funkcjonowania jednostek systemu oświaty wniosek o przyjęcie do szkoły, w tym wymagane załączniki, mogą być przesyłane za pomocą środków komunikacji elektronicznej. Nie jest to więc jakieś szczególnie obciążające dla uczniów. Mogą wysłać dokumenty, nie ruszając się z domu. Dopiero w połowie sierpnia, gdy już będą znane wyniki rekrutacji, uczeń lub jego opiekunowie, mają przynieść oryginały dokumentów do wybranych szkół. Będzie na pewno stres, ale on zawsze towarzyszy rekrutacji. Być może dlatego, że ambicje rodziców bywają większe niż uczniów i często to rodzice wprowadzają nerwową atmosferę.
Ruszyły właśnie możliwości konsultacji maturzystów z nauczycielami. Jednak w jakim trybie mają się one odbywać, skoro maturzyści ukończyli już szkołę?
W takim samym jak w ubiegłych latach. Rok i dwa lata temu maturzyści też byli absolwentami. 20 lat uczyłem w liceum i pamiętam, że nauczyciele znajdowali czas dla swoich absolwentów, by spotkać się z nimi pomiędzy zakończeniem roku a egzaminem z danego przedmiotu. W tym roku można to zrobić na tych samych zasadach.
Ale w poprzednich latach nauczyciele pracowali z uczniami do zakończenia roku, więc takie konsultacje były mniej potrzebne.
Maturzyści musieli sobie radzić ze zdalną edukacją przez prawie miesiąc. Nie jest tak, że byli pozbawieni opieki pedagogów przez dłuższy czas. Poza tym maturzyści także wcześniej mogli korzystać z konsultacji drogą elektroniczną.
Chodzi mi raczej o to, czy jest pomysł, żeby nauczycielom za takie dodatkowe konsultacje z absolwentami zapłacić?
Na takie wynagrodzenie środki musiałby znaleźć organ prowadzący, a dyrektor może motywować, np. wysokością dodatku.
W niektórych szkołach nauczyciele szykują się na zdalny wrzesień. Słusznie?
Wszystko zależy od sytuacji epidemicznej i rekomendacji ministra zdrowia. Dziś nie wiemy, co będzie się działo we wrześniu. Po dwóch miesiącach od wybuchu epidemii można powiedzieć, że działania rządu pozwoliły ograniczyć epidemię w Polsce, zwłaszcza w porównaniu z resztą Europy. Miejmy nadzieję, że we wrześniu wrócimy do tradycyjnego nauczania.
Jan Krzysztof Ardanowski, minister rolnictwa, zaproponował, by nauczyciele popracowali u rolników. „Wystąpiłem również z apelem do Polaków, którzy pozostają bez pracy, nie mają prawa do zasiłku, czy też młodzież lub nauczycieli, którzy nie będą pracowali, żeby przez te kilka–kilkanaście dni popracowali u rolników” – powiedział minister. Jak się panu podoba ten pomysł?
Muszę podkreślić, że nauczyciel pracujący zdalnie to wciąż nauczyciel, i to pracujący ciężko. Wiem, jak duży wysiłek nauczyciele wkładają w tę pracę. A jeśli ktoś ma ochotę w czasie wakacji popracować na wsi, to ma do tego prawo, ale nikt nie będzie zmuszał nauczycieli do pracy podczas urlopu, na który zasłużyli. Pamiętajmy, że zdalna edukacja dla wielu nauczycieli wiązała się z bardzo dużym stresem i koniecznością opanowania nowych narzędzi oraz dodatkowym czasem, który poświęcają, aby dobrze przygotować zajęcia.
Wywiad ukazał się w tygodniku „Sieci” nr 23/2020.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/503686-nasz-wywiad-szef-men-egzaminy-beda-bezpieczne