Polityka czasem bywa przewrotna. Jeżeli ktoś ma interes w tym, aby wybory odbyły się względnie szybko, to znaczy 28 czerwca, to są to dwaj główni kandydaci
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Rafał Chwedoruk, politolog.
wPolityce.pl: Marszałek Sejmu Elżbieta Witek ogłosiła dziś termin wyborów – mają odbyć się 28 czerwca. Politycy opozycji dawali wcześniej sygnały, że zaakceptują taki termin. Pana zdaniem to koniec tematu dot. podważania ważności wyborów?
Prof. Rafał Chwedoruk: Kwestia natury formalnej, kwestionowanie ważności wyborów, raczej rozpocznie się po nich. Z całą pewnością część środowisk opozycyjnych będzie niezadowolona z tego, co się stało. Walka o hegemonię czy przetrwanie w opozycji niejednokrotnie polegała na eskalowaniu nastrojów niechętnych rządzącym, by dotrzeć do jak najliczniejszej grupy przeciwników tego rządu.
Czy uważa pan, że termin wyborów 28 czerwca szczególnie służy któremuś z kandydatów?
Polityka czasem bywa przewrotna. Jeżeli ktoś ma interes w tym, aby wybory odbyły się względnie szybko, to znaczy 28 czerwca, to są to dwaj główni kandydaci. Obecna głowa państwa, dlatego że wciąż może liczyć na pamięć o stanowczej reakcji na początkach pandemii ze strony obozu rządzącego. Zostały one wysoko ocenione nie tylko przez wyborców PiS-u. Paradoksalnie jednak, podobny interes w szybkim terminie wyborów ma kandydat PO, ponieważ na jego rzecz przemawia efekt nowości wśród kandydatów opozycyjnych, dość szybkie zepchnięcie zupełnie w cień Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Takie efekty nowości często wygasają po tym, gdy wyborcy zaczynają się przyglądać i bardziej detalicznie analizować poszczególnych polityków.
Wszystko wskazuje na to, że Rafał Trzaskowski będzie mógł zbierać podpisy przez znacznie więcej dni, niż 1-2, jak obawiała się PO. Czy pana zdaniem to zakończy ze strony Platformy głosy, że PiS celowo utrudnia jej zmianę kandydata?
Rytualna krytyka będzie, natomiast PO, chociaż kadrowo w terenie nie jest pewnie silniejsza od PSL czy SLD, to jednak jest niemal równo od 20 lat zawsze jednym z głównych podmiotów w kolejnych wyborach. Jest bardzo silnie zakorzeniona w sejmikach województw, a także w samorządach większości miast w Polsce, zatem dysponuje takimi zasobami organizacyjnymi, które nawet w realiach wciąż tlącej się pandemii pozwolą na zebranie podpisów z naddatkiem. Paradoksalnie dla PO być może byłoby lepiej, gdyby ten czas był dużo krótszy i gdyby można było wokół niego wywoływać społeczne emocje i w ten sposób mobilizować struktury tej partii. PO nie zawsze miała łatwo z mobilizowaniem własnej bazy członkowskiej, co niegdyś pokazywały chociażby frekwencja w wyborach na szefa partii.
Mówi pan, że w przypadku popularności w sondażach Rafała Trzaskowskiego działa efekt nowości, który jednak mija. Czy pana zdaniem Szymon Hołownia bądź Władysław Kosiniak-Kamysz mają jeszcze szansę wyprzedzić Rafała Trzaskowskiego w tych wyborach?
Mógłbym sobie wyobrazić coś takiego w dłuższym horyzoncie czasowym i w sytuacji, gdyby ci kandydaci mieli odpowiednie zasoby organizacyjne i finansowe, żeby móc podjąć rywalizację, zainteresować media i opinię publiczną swoim stanowiskiem. W chwili obecnej zdaje mi się to być zupełnie niemożliwie. Jeśli coś się udało sztabowi Rafała Trzaskowskiego, to to na co dopiero w ostatnich dniach zwrócono uwagę opinii publicznej, to znaczy bardzo łatwo przejąć elektorat deklarujący poparcie dla Roberta Biedronia. To w połączeniu z 20 proc. wyborców, którzy od początku kampanii wyborczej, jeszcze przed początkiem pandemii, deklarowali poparcie dla kandydata PO - wówczas była to Małgorzata Kidawa-Błońska - tworzy strategiczną przewagę nad Szymonem Hołownią i tym bardziej nad Kosiniakiem-Kamyszem, który zresztą też korzystał w ostatnich wyborach sejmowych z poparcia części wyborców PO.
Pana zdaniem kampania wyborcza ograniczy się zatem de facto do starcia dwóch kandydatów?
Wyłącznie długotrwała, zacięta rywalizacja między Andrzejem Dudą a Rafałem Trzaskowskim mogłaby doprowadzić do tego, że część opinii publicznej mogłaby poszukać kogoś trzeciego, tak jak to było w innych wyborach prezydenckich w Polsce. W kolejnych kampaniach takimi trzecimi kandydatami byli Paweł Kukiz, Grzegorz Napieralski, Andrzej Lepper. Ich wyborcy mieli wpływ na przebieg drugiej tury wyborów prezydenckich. Tym razem może dojść do takiej sytuacji, że znaczenie tego „trzeciego” będzie dużo mniejsze niż we wspomnianych trzech kampaniach. Bliskość I tury wyborów, każda upływająca godzina, zmniejsza prawdopodobieństwo tego, że Szymon Hołownia czy Władysław Kosiniak-Kamysz, mogliby stać się mocnym „trzecim”. Żeby było inaczej, to sztab Rafała Trzaskowskiego musiałby popełnić jakieś bardzo duże strategiczne błędy, dezorientujące opinię publiczną.
Rozmawiał Adam Stankiewicz
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/503168-chwedoruk-kwestionowanie-waznosci-wyborow-nastapi-po-nich