Kampania wyborcza to czas cudów. Przejawiają się one np. w pomysłach kandydatów, które idą w poprzek wszelkich ich dotychczasowych działań. I np. reprezentant KO, którego ani o skromność, ani o oszczędność nie można podejrzewać, postuluje nagle konieczność wielkich cięć w wynagrodzeniach zarządów spółek skarbu państwa.
Rafał Trzaskowski mówiąc o „ustawie skromnościowej” nie miał na myśli skończenia z wyrzucaniem w błoto pieniędzy warszawiaków na „strefę relaksu”, ani z równie kosztownym co absurdalnym pomysłem wypasu kóz na wiślanej wysepce. Domaga się nowych przepisów, które spowodują, że rządzący państwowymi spółkami będą zarabiać mniej.
Szkoda tylko, że ta potrzeba skromności ujawniła się w duszy Trzaskowskiego tak późno. A mogła już w latach 2013-15, gdy zasiadał w rządzie (najpierw jako szef resortu administracji i cyfryzacji, później wiceszef MSZ). Wtedy ekipa PO-PSL tak bardzo czerpała garściami złoto z państwowych przedsiębiorstw, że jedną z pierwszych ustaw dotyczących administracji po zmianie władzy na jesieni 2015 r. była ta dotycząca zarobków w SSP. Wcześniej bowiem ustawa kominowa była zupełną fikcją, a platformerscy spryciarze obchodzili ją np. masowo podpisując kontrakty menedżerskie.
Czy znowelizowane w czerwcu 2016 r. przepisy są wystarczające? Czy sprawiedliwie kształtują wynagrodzenia dla kadry zarządzającej państwowych gigantów? Na pewno nie do końca. Ale trzeba oddać obozowi PiS, że to on ukrócił rozpasanie poprzedników, o którym dziś Trzaskowski zapomina.
Zresztą, gdy mówi o urzędniczej skromności, mógłby zacząć od podwórka, na którym ma coś do powiedzenia, czyli Warszawy. I odpowiedzieć, czy godzi się, aby jego zastępcy zarabiali po 300 tys. zł rocznie (jak wiceprezydenci Kaznowska czy Olszewski), a że to fachowcy jakich mało, prezydent deleguje ich też do rad nadzorczych miejskich spółek, gdzie mogą dociążyć swe kieszenie kwotami 40-50 tys. zł rocznie. Rady to zresztą osobny temat. W ciałach nadzorczych ponad dwudziestu miejskich przedsiębiorstw znajdziemy cały panteon platformerskich samorządowców – obecnych bądź byłych burmistrzów, ich zastępców, zasłużonych partyjnych działaczy.
Warszawa nie jest tu oczywiście wyjątkiem. Gdzie jeszcze warto zajrzeć? Podpowiada guru polskiej publicystyki Tomasz Lis, który wczoraj z radością zapowiedział:
4 czerwca R.Trzaskowski i A. Dulkiewicz na wiecu w Gdańsku. Ważne spotkanie dwóch kluczowych postaci Polski samorządowej i dwóch wielkich nadziei polskiej polityki.
Co słychać w księstwie gdańskiej nadziei? Na jej nieszczęście systematycznie interesują się tym dziennikarze „Gazety Gdańskiej”, którzy lubują się w analizowaniu oświadczeń majątkowych lokalnych książąt i ich dworów.
Na portalu wybrzeze24.pl czytamy m.in.:
Alan Aleksandrowicz, zastępca prezydenta Gdańska, b. szef Aleksandry Dulkiewicz, który zatrudniał ją jako specjalistkę w GARG-u [Gdańskiej Agencji Rozwoju Gospodarczego – przyp. MP], zarobił w ub. roku w gdańskiej strefie komunalnej ponad 440 tys. złotych. Kolejny udany rok zaliczyły też dwie emerytki z urzędu miejskiego - Teresa Blacharska, b. skarbnik i Danuta Janczarek, sekretarz urzędu. Łącznie z emeryturami i radami nadzorczymi przekroczyły odpowiednio 370 i 340 tys. złotych. Ledwo 185 tys. zł w urzędzie, plus 13,6 tys. tzw. 13 w Lotos Petrobaltic zarobił Piotr Borawski, zastępca prezydenta bez własnego mieszkania, za to z… kredytem hipotecznym na zakup mieszkania dla osoby trzeciej na kwotę 440 tys. zł.
Redakcja „GG” z przekąsem zauważa więc, że proponowana przez Rafała Trzaskowskiego tzw. ustawa skromnościową mogłaby stać się bardzo popularna w gdańskim, nader szczodrym, samorządzie, w którym wspomniany Aleksandrowicz właśnie ustanowił gdański rekord dochodu w lokalnej służbie publicznej.
Od 6 maja ub. roku A. Aleksandrowicz jest zastępcą prezydent Gdańska. Była specjalistka w GARG, absolwentka prawa, której nazwisko nie znajduje się na liście radców prawnych, adwokatów ani notariuszy, A. Dulkiewicz, powierzyła mu prowadzenie spraw gospodarczych Gdańska. Za ten trud z kasy miasta A. Aleksandrowicz pobrał 146,7 tys. złotych. Za wcześniejsze 4 miesiące zarządzania miejskim wehikułem gospodarczym, spółką GARG, otrzymał z kontraktu 223,3 tys. zł. Zastępca prezydenta zaliczył w 2019 trzy rady nadzorcze, choć niejednocześnie. Do sierpnia 2019 nadzorował Gdańskie Usługi Komunalne za 25,7 tys. zł, tej samej wysokości wynagrodzenie otrzymał z Gdańskich Autobusów i Tramwajów, a nieco mniej, 22,4 tys. zł z GIWK-u. Łącznie daje to 444 tysiące złotych. Wynagrodzenie co najmniej przyjemne, no i bez konieczności wykładania własnego kapitału.
„Gazeta Gdańska” prześwietla też zarobki innych kluczowych postaci gdańskiego układu samorządowego:
Nie był to też zły rok dla Teresy Blacharskiej, która odeszła w wielu 72 lat na emeryturę ze stanowiska skarbnika miejskiego. W ostatnim miesiącu pracy, pierwszym miesiącu 2020, już na wypowiedzeniu, odebrała w magistracie 14 750 zł pensji i 6710 zł z ZUS-u. Za pracę w urzędzie w całym roku 2019 pokwitowała 221 tys. zł. Dodatkowe zatrudnienie w radach nadzorczych Gdańskich Autobusów i Tramwajów to ponad 76 tys. złotych. No i godna emerytura - ponad 80 tys. złotych.
Z kolei Danuta Janczarek kosztowała gdańskich podatników w ub. roku 215 tys. złotych. Dodatkowo wykonywała zadania nadzorcze w Zakładzie Utylizacji i Porcie Czystej Energii - łącznie za ponad 50 tys. zł. Z tytułu praw emerytalnych D. Janczarek otrzymała 81 tys. zł. Dysponuje domem o powierzchni 213 m. kw. na działce o powierzchni 700 m. kw. w interesującym zakątku Matemblewa, który wycenia na 800 tys. złotych. Czyli można kupić okazyjnie…
Rafał Trzaskowski nie mógł lepiej zaplanować oficjalnego początku swojej kampanii. Gdańsk jest idealnym miejscem, by mówić o skromności władzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/503156-skromnosc-platformy-na-przykladzie-warszawy-i-gdanska