Historia, którą opowiem nie jest żadną bajką. Koleje losu są prawdziwe, ubrane tylko w inny kostium. Wydarzyły się jakiś czas temu, a część mieszkańców niewielkiego miasta nad Wisłą, rozbudowanego po obydwu stronach rzeki, pamięta je do dziś. Ale tych jest niewielu. Czytelnicy, którzy nie przepadają za smutnymi incydentami, powinni w tym miejscu raczej przerwać lekturę.
W miejscowym teatrze „Trójkąt” zbudowanym od podstaw 30 lat temu, czyli zaraz po zrzuceniu jarzma komunizmu i odzyskaniu przez Polskę niepodległości, udało się zgromadzić ciekawy, w większości składający się z młodzieży, zespół aktorski. Przez pierwsze lata wystawiano w miarę ambitny, mówiąc dzisiejszym językiem, zrównoważony repertuar. Większość przedstawień zaspokajało potrzeby przeżyć artystycznych widowni, składającej się głównie z miejscowych mieszkańców. Aktorzy grali z pasją i prawdziwie, ładnie śpiewali i tańczyli – oddając całe bogactwo narodowej literatury dramaturgicznej i scenicznej. W ciągu lat dzięki stabilizacji kadrowej zespół się ukształtował, w sposób naturalny wyłoniły się czołowe postacie artystyczne teatralnego ansamblu. Wśród nich zasłużony aktor, grający wcześniej w drugim i trzecim szeregu, niejaki Wojciech Czumański.
Istotny feler artysty
Od momentu, w którym dyrektor teatru zaczął powierzać mu pierwszoplanowe role, widownia zauważyła u niego istotny feler. Mniej dostrzegany podczas odtwarzania jednego lapidarnego zdania, wypowiadanego na wdechu. Nie do ukrycia w większych kwestiach scenicznych. Gdy tylko musiał zaprezentować nieco dłuższy monolog, albo co gorsza – co w przedstawieniach typu musical jest codziennością – zaśpiewać, spoza recytowanego poetyckiego wyznania czy rozdzierającej serce lirycznej piosenki, rzucało się w oczy krzywe uzębienie wykonawcy. Nie dość, że niknął cały efekt estetycznego i emocjonalnego, jakże często ufundowanego na głęboko moralnym przesłaniu, doznania, to jeszcze jego występ zamieniał się w widowisko budzące niesmak, a czasami obrzydzenie. Niezrażona tym dyrekcja teatru nadal promowała swojego niefortunnego gwiazdora. Z każdym rokiem podczas kolejnych spektakli widownia świeciła coraz większymi plamami pustych miejsc. Nieszczęśnik przekonany był jednak, że w nadmiarze spełnia wszystkie wymogi wybitnego artysty i ani w głowie była mu wizyta w jakiejś renomowanej stomatologicznej holistick clinic.
Wada wrodzona aktora
Kiedy po kilku średnio udanych sezonach artystycznych zdecydował się udać do jednej z najlepszych klinik w tym mieście, po obejrzeniu jego jamy ustnej zdecydowano się na zwołanie konsylium. Zespół specjalistów uznał, że ma do czynienia z wadą wrodzoną, której nie uda się nawet skorygować, ze względu na niezwykły przypadek uszeregowania zębów w odwrotnej kolejności oraz ich moralnych korzeni.
Być może to orzeczenie ekspertów stomatologii ośmieliło recenzentów, którzy po ostatnim premierowym spektaklu, według dramatu znanego twórcy Romana Najmity „Maseczki”, napisali wprost o klapie przedstawienia. W ich opinii do blamażu przyczynił się główny wykonawca, mający dyskwalifikującą go jako artystę skazę w jamie ustnej.
W świetle tego orzeczenia ekspertów, dziwnie brzmiało ogłoszenie, jakie dał dyrektor teatru do miejscowych mediów. Oto ono: Ostrzegamy, że wszelkie bezpodstawne próby rozpowszechniania informacji o krzywych zębach naszego artysty Wojciecha Czumańskiego, spotkają się ze zdecydowaną odpowiedzią prawną ze strony teatru „Trójkąt”.
Może kiedyś w archiwach odkryję, czy historia miała swój dalszy ciąg.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/502943-samo-zycie-w-teatrze-czyli-krzywe-zeby-pod-ochrona