Samorządy chcą tylko dobra mieszkańców, w przeciwieństwie do rządu, więc Rafał Trzaskowski musi tych głupków uświadomić, co powinni robić.
Gdy miasto Warszawa razem z „Gazetą Wyborczą” organizuje debatę (27 maja 2020 r.) z okazji 30-lecia polskich samorządów, a trzy dni później ukazuje się zapis rozmowy z kilkoma samorządowcami spod sztancy Platformy Obywatelskiej (plus jedna osoba ze stajni magików od PR), nie ma szans, żeby się nie zawieść w kwestii pełnego zawodu. Tu przewidywalność jest właściwie stuprocentowa, więc mamy straszny rząd, zamach na wszystko, na co się można zamachnąć, przerażający podbój Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego. I tylko samorządy opanowane przez PO trwają niczym Zbaraż (w „Ogniem i mieczem”) albo Kamieniec Podolski (w „Panu Wołodyjowskim”). I mamy dzielnych nad dzielnymi samorządowców wolnościowców, traktowanych tak, jak Adam Nowowiejski potraktował Azję Tuhajbejowicza (w „Panu Wołodyjowskim”), tyle że tym razem niewinnie.
Pośród ekstazy i cierpień (sado-maso jest klasyczną metodą przeżywania wszystkiego w środowisku PO i okolicach) prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz, marszałka województwa zachodniopomorskiego Olgierda Geblewicza, prezydenta Białegostoku Tadeusza Truskolaskiego, wójt gminy Izabelin Doroty Zmarzlak oraz prezydenta Rybnika Piotra Kuczery, warto się skupić na tym pierwszym. W końcu jego największym atutem w ubieganiu się o prezydenturę Polski mają być właśnie ekstaza i cierpienia w stolicy (w tym pośród wymienionych może konkurować tylko Aleksandra Dulkiewicz).
Odnosząc się do „pierwszych” wyborów samorządowych 27 maja 1990 r., Rafał Trzaskowski zapamiętał „olbrzymią energię i chęć zmiany naszych miast”. To było konieczne, gdyż „Warszawa była szara, po godzinie 22 niewiele się działo”. I nagle cyk, i „chyba nikt nie marzył, że zmiana będzie aż tak wielka i że nasze miasta, miasteczka i wsie będą przypominać te na Zachodzie”. Samorządy pełnią w wyobraźni Rafała Trzaskowskiego podobną funkcję, jak tuż po II wojnie światowej w swych wyobrażeniach pełnili komuniści. Gdyby nie oni, Warszawa nie zostałaby odbudowana (razem z Wrocławiem, Gdańskiem czy Poznaniem), nie byłoby fabryk i domów, a biedni analfabeci byliby nadal pariasami. A komuniści zrobili „cyk” i poszło jak lawina, tylko pozytywna.
Nie chodzi o to, żeby nie docenić samorządów i nie oddać im tego, co się należy. Chodzi o myślenie magiczne, o samorządową czarodziejską różdżkę, czyli odrywanie samorządów od całego państwa. Przecież samorządy by się nie zmieniły, gdyby całe państwo się nie zmieniło. Zresztą oba te podmioty zmieniały się wcale nie w pełni wolnościowo, tylko na zasadzie „reglamentowanej rewolucji”. I nawet to wystarczyło do przełomu, choć w strukturach państwa pozostało wielu „budowniczych” poprzedniego systemu, zaś w samorządach nie tylko oni (i na dłużej niż w instytucjach państwa), ale też ukształtowane pod koniec istnienia PRL sitwy. Do tego doszły nowe sitwy, tworzone już przez młodych (i trochę starszych), żądnych władzy i bogactwa karierowiczów. Gdyby Rafał Trzaskowski chciał, łatwo znalazłby ślady tego w warszawskim ratuszu.
Kandydat na prezydenta RP musi się utrzymać w konwencji ekstazy i cierpienia, więc odkrył, że „samorząd stał się ofiarą własnego sukcesu”. Powiedzmy sobie szczerze - kaskady sukcesów. W efekcie „zmiany infrastrukturalne udały nam się fantastycznie. Wystarczy nie być gdzieś przez dwa, trzy, pięć lat i wraca się w zupełnie inne miejsce”. I wszystko to tylko dzięki Trzaskowskim, Geblewiczom, Truskolaskim czy Dulkiewiczkom. I nadal miasta by się zmieniały pod kątem infrastruktury, żeby dobrze się w nich czuły środowiska LGBT, walczące feministki spod znaku czarnych protestów, lewicowi radykałowie, miłośnicy rowerstwa i hujanostwa oraz obwoźni zadymiarze, ale jeden z grona „wspaniałych” został wytypowany na kandydata na prezydenta całej Polski.
Najważniejsze grupy nadal mają czuć się świetnie, ale coś trzeba zrobić, żeby nie wyszło, że tylko one. Coś w kampanii, bo przecież nie trwale. To byłoby akurat szkodliwe. Dlatego „dziś musimy przełożyć wajchę i skoncentrować się na jakości życia, na kwestiach związanych z ociepleniem klimatycznym, z czystym powietrzem, z zaopiekowaniem się słabszymi, seniorami, osobami z niepełnosprawnościami. Też na nierównościach w naszych miastach, choćby przez inwestycje w mieszkania komunalne. Bardziej zainteresować się młodymi ludźmi, kulturą”. Co to kampania potrafi zrobić z ludźmi.
Pomyśleć a zrobić, to wie różne rzeczy. W robieniu jest problem: „to jest trudne. Znacznie łatwiej pokazać, jak miasto się zmieniło, przez konkretne inwestycje. Kiedy otwieramy kolejne stacje metra, efekt widzimy natychmiast. Trudniej wyraziście pokazać walkę o czyste powietrze, darmowe żłobki czy mnóstwo programów profilaktycznych, takich jak in vitro”. Skądinąd to naprawdę ciekawe, profilaktyką czego jest in vitro, bez wchodzenia w etyczną ocenę tej technologii. Czemu in vitro zapobiega? Jeśli Rafał Trzaskowski miał na myśli rozrodczość, to chyba jednak nie zapobiega, a wręcz przeciwnie. Jeśli bezpłodność, to sprawa jeszcze bardziej się komplikuje. Ale co tam semantyka, gdy chodzi zasadniczo o troskę i solidarność. Cóż z tego, że na pokaz. Gdyby nie pokazówka wyborcza, nie byłoby nawet chwilowej troski i solidarności.
Trzaskowski (albo Dulkiewicz) może nie mieć pojęcia o zarządzaniu miastem, a nim rządzi. No i ten brak pojęcia jednak widać, nawet przez różowe okulary. Ale od czego jest rząd? Wystarczy jego istnienie i wszystko się układa w spójna całość. W opowieści, ale to przecież najważniejsze, bo jak mawiał wybitny ekonomista po Oksfordzie Nikodem Dyzma – „trochę picu nie zaszkodzi”. A „rząd robi wszystko, by dochody samorządów były coraz niższe, natomiast mamy coraz więcej obowiązków”. Specjalnie rząd tak robi, żeby Trzaskowskiemu (i innym) zepsuć reputację i tak wspaniałych organizatorów pokazywać jako nieudaczników bez pojęcia.
Rząd jest nawet tak perfidny, że „w niesłychanie trudnej sytuacji związanej z epidemią przerzuca odpowiedzialność na barki samorządów, a potem wykorzystuje jeszcze całe instrumentarium propagandowe, żeby nas atakować”. No, straszne. Ale najgorsze przed nami: „rząd oferuje przedsiębiorcom bardzo spóźnioną i nieadekwatną pomoc, po czym spycha obowiązek przekazywania pieniędzy na samorządy. Zorganizowaliśmy to, wypłacamy je szybko, pracujemy do wieczora, pracujemy w soboty, a jesteśmy cały czas atakowani, że to z naszej winy przedsiębiorcy nie dostają wsparcia”. To oczywista potwarz, gdyż Warszawa ma wprawdzie ostatnie miejsce pod względem szybkości, efektywności i skali pomocy, ale przecież „do wieczora” i „w soboty” są urobieni po łokcie, ale jak się nie da, to się nie da.
Bezduszny, a wręcz wredny rząd oczekuje, żeby warszawski samorząd był „odpowiedzialny za dziesięć szpitali”. Co z tego, że są samorządowe. To straszne, że „to my musieliśmy kupować środki ochrony osobistej, to my musieliśmy zajmować się personelem domów opieki społecznej, to my musieliśmy kupować testy”. Kto to słyszał, żeby zajmować się tym, co powierzono czyjejś pieczy. Toż to skandal. W ramach swej wredoty rząd „mówi: ‘Otwierajcie żłobki, przedszkola, szkoły, infrastrukturę sportową’, nie dając nam jasnych wytycznych”. No bo skąd taki Rafał Trzaskowski i jego 40 tys. urzędników mają wiedzieć, co robić. Jak im rząd powie, to się dowiedzą. Toż to nie reprywatyzacja warszawskich kamienic, gdzie od razu wiadomo, co trzeba czynić.
Rząd celowo gnębi wspaniałe samorządy (pod Trzaskowskim, Dulkiewicz czy Truskolaskim inne być nie mogą), żeby własne grzechy na nie przerzucić, podczas gdy one są ostoją wszystkich cnót, o jakich można pomyśleć. Na przykład, niczym Wołodyjowski z Ketlingiem Kamieńca, broniły danych osobowych: „To, że nie wydaliśmy danych osobowych obywateli przed wyborami pocztowymi, tylko dociążyło szalę. Doprowadziliśmy Jarosława Kaczyńskiego i PiS do szału”. W każdych wyborach te dane są „wydawane”, ale tym razem byłoby to straszne. Wszystko by się zawaliło, a ludzie po tym „wydaniu” ginęliby jak muchy. Udało się ocalić ludzi przed zagładą, stąd „szał” Kaczyńskiego.
Niszczycielska strategia rządu jest tak pokrętna, że wspaniałym samorządowcom może zlasować mózgi. Oto „w pewnym momencie rząd (…) zaczął odmrażać gospodarkę bez konkretnego planu i chaotycznie. Najpierw nie trzeba było nosić masek, później nagle trzeba, teraz znowu nie. (…) Zamykało się parki i lasy, żeby je dwa tygodnie później otworzyć”. Nie, żeby zmieniała się sytuacja. Skąd, rząd to wszystko robi, bo jest wredny i mściwy. Skoro „samorządy stanęły na straży demokracji, nie wydały danych osobowych, które potrzebne były ministrowi Sasinowi do organizacji niedemokratycznych wyborów, dzisiaj rząd chce nas ukarać”. Przez te obronione dane osobowe będzie jakiś armagedon.
Samorządy chcą tylko dobra mieszkańców, w przeciwieństwie do rządu, więc Rafał Trzaskowski musi tych głupków uświadomić, co powinni robić. I uświadamia, że „jeżeli rząd chce na serio projektować wzrost gospodarczy, wychodzenie z kryzysu, musi współpracować z samorządami. Innej drogi nie ma”. Wiadomo, to samorządy, szczególnie stołeczny, wytwarzają ogromną część PKB. Dlatego rząd musi im pomóc inwestować, bo oni mogą „opóźniać kolejne inwestycje, ale (…) to będzie absolutna ostateczność”. Wręcz ostateczna ostateczność. Rząd musi po prostu dać kasę. Jak nie daje, to co nawet tak wybitny menedżer jak Trzaskowski (i Dulkiewicz) może zrobić? Nic. Ale jest gotowy i „jeżeli nie było łamania prawa, jeżeli decyzje były racjonalne, współpracowaliśmy”. Czyli braliśmy kasę.
Nieprzypadkowo Rafał Trzaskowski kandyduje na prezydenta Polski. On jest przedstawicielem prawdziwej Polski, zwykłej, zapracowanej, odpowiedzialnej. On zna życie od samego dołu społecznej hierarchii, zna biedę i brak szans. Nie to co zamknięci w zamkniętych osiedlach i w mercedesach, bogaci i butni wyborcy PiS. To bycie reprezentantem skrzywdzonych i poniżonych sprawia, że „rząd ma kłopot”. Bo Trzaskowski jako przedstawiciel skrzywdzonych i poniżonych nie jest sam: „okazało się, że gdy przyszedł czas, wszyscy samorządowcy solidarnie, twardo, stanęli w obronie wartości”. Dlatego „czasem aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza, dla naszego miasta prezydent Trzaskowski Rafał, naszego miasta „Tęcza”. Ciągle pracuje! Wszystkiego przypilnuje i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie – to wilki!”. Na tym muszę skończyć, gdyż łzy wzruszenia nie pozwalają mi dalej pisać, zalewając klawiaturę i spływając po biurku na podłogę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/502575-oczy-bola-patrzec-jak-sie-przemecza-rafal-trzaskowski
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.