Dwa lata temu Rafał Trzaskowski wypowiedział zdanie, które przeszło już do historii polskiej mikromanii:
Mamy gigantomanię premiera Mateusza Morawieckiego, który proponuje lotnisko w szczerym polu. W Berlinie udało się po latach, i będziemy mieli lotnisko, które… no trudno będzie z nim konkurować. Mamy Okęcie, mamy lotnisko w Modlinie, i to absolutnie Warszawie wystarczy.
Teraz, już w roli kandydata na prezydenta, idzie jeszcze dalej. Żąda wstrzymania nie tylko CPK, ale właściwie wszystkiego:
Bezrobotnych w Polsce jest już prawie 1 mln. Ludzie tracą pracę, muszą zaciskać pasa. To nie czas na drogie, polityczne projekty, ale na nową solidarność. Miliardy na CPK, przekop Mierzei czy PFN należy przeznaczyć na służbę zdrowia, ochronę miejsc pracy i bezpieczeństwo.
To jednak zdumiewające, że znając tyle języków, prezydent Warszawy sprawa wrażenie osoby tak niewiele rozumiejącej z gospodarki, i tak słabo zaznajomionej z historią XX wieku. Może nie słyszał o New Dealu prezydenta Franklina Delano Roosevelta albo o planie Marshalla? A może nie dotarły do niego wieści o planach inwestycyjnych Unii Europejskiej?
Czyżby nie rozumiał, choćby instynktownie, że w czasach kryzysu państwo musi być szczególnie aktywne, i że to właśnie inwestycje mogą tak rozkręcić gospodarkę, że będzie praca dla ludzi i pieniądze na służbę zdrowia? Czy to aż takie zdziecinnienie?
Sądzę, że jednak rozumie. Że jednak zna historię.
Dlaczego więc mówi to, co mówi? Czy tylko po to, by być przeciw rządzącym, by piętnować to, co „pisowskie”? Niewykluczone.
Ale istota sprawy leży gdzie indziej. Sprzeciw przeciwko inwestycjom to tak naprawdę sygnał skierowany na zewnątrz. To obietnica, że Polska nie będzie chciała być wielka, że zadowoli się rolą niegroźnego klienta. Oczywiście jeśli wygra Trzaskowski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/502364-sprzeciw-wobec-inwestycji-to-sygnal-skierowany-na-zewnatrz