Wielu euroentuzjastów, którzy spodziewali się, że w obliczu kryzysu wywołanego pandemią Covid-19 Wspólnota Europejska przeżyje swój „moment Hamiltonowski” mogło się poczuć, słuchając propozycji przedstawianej przez Ursulę von der Leyen, rozczarowanymi. Byli oni zdania, że zmagając się z wyzwaniem jaki stanowi nadciągająca recesja Europa zdecyduje się „uwspólnotowić” długi, co miałoby by uruchomić proces podobny do tego co stało się w Stanach Zjednoczonych za kadencji Aleksandra Hamiltona, który, jako sekretarz skarbu po zakończeniu wojny o niepodległość musiał mierzyć się z ogromnym długiem państwowym oraz zadłużeniem stanów. Zdecydował się wówczas przejąć zadłużenie stanów i jednocześnie wdrożył plan wprowadzenia federalnych podatków pośrednich, po to aby spłacić zobowiązania. Dało to początek federalnemu systemowi finansowemu i w efekcie stało się spoiwem tworzącym państwo.
Zwolennicy pogłębienia unijnej integracji byli zdania, że Covid-19, będący w gruncie rzeczy psychologicznym wstrząsem podobnym do tego jaki wywołany jest przez wojnę doprowadzi do podobnego posunięcia. Tak się nie stało. Pytanie tylko, czy rzeczywiście? Pierwsze komentarze po tym jak szefowa Komisji Europejskiej przedstawiła plan powołania wartego 750 mld euro Funduszu Rekonstrukcji, z którego 500 mld miałoby być dystrybuowane w postaci bezzwrotnych grantów a pozostała część kredytów, zwracają uwagę na to, że zarówno negocjacje nad jego utworzeniem, jak i sposobem dystrybuowania i warunkami otrzymania grantów miałyby być w zamyśle Komisji Europejskiej powiązane z niezakończonym jeszcze procesem negocjacji nad kolejnym budżetem. W pewnym sensie jest to zabieg oczywisty, bo spłata 500 mld euro zobowiązań, która miałaby zająć następne 30 lat, w sposób istotny obciążać będzie zarówno ten jak i następne unijne budżety. Propozycji Komisji towarzyszy w związku z tym pomysł wprowadzenia nowych podatków unijnych, które wcześniej nie spotkały się z uznaniem państw członków, rozrostu budżetu i znaczącego wzrostu poziomu uwspólnotowionego zadłużenia. W pewnym sensie mamy do czynienia z „momentem Hamiltonowskim”, jednak mniej radykalnym niźli chcieliby tego zwolennicy jednolitego państwa europejskiego.
Tym bardziej, że nie jest jeszcze znany sposób dystrybuowania funduszy, ani nawet nie ma pewności czy w postaci grantów rozdysponowanie zostanie kwota 500 mld euro, bo niektóre wypowiedzi wysokich rangą urzędników unijnych wskazują, że proporcja środków wydatkowana w postaci dotacji i pożyczek może podlegać negocjacjom, co jest wyraźnym ukłonem w stronę państw tworzących „oszczędną czwórkę”.
„Nie stajemy się federalną Europą – powiedziała dziennikowi „The New York Times” Maria Demertzis z brukselskiego think tanku Breugel – ale propozycja jest przełomem w tym co moglibyśmy określić mianem architektury Unii Europejskiej”. Inni komentatorzy nie mogąc jeszcze odnosić się do szczegółów programu przedstawionego przez Komisję, bo po pierwsze są one jeszcze nieznane, a po drugie w toku negocjacji z 27 rządami państw członkowskich mogą podlegać daleko posuniętym modyfikacjom, również koncentrują się na wymiarze geopolitycznych przedstawionych propozycji. ConstanzeStelzenmüller, Senior Fellow, w liberalnym amerykańskim think tanku BrookingsInstitution napisała na łamach Financial Times, że propozycja jest wynikiem przemyślenia „szokująco egoistycznej” reakcji państw członkowskich na wybuch pandemii i przekonania, że „nie ma powrotu do wyidealizowanej świetlistej przeszłości z luźniej powiązanymi ze sobą państwami europejskimi”. Tym bardziej takie złudzenie, jej zdaniem, byłoby niebezpieczne, że gwałtownie zmienia się geopolityczne otoczenie Europy. Stelzenmüller jest zdania, że dla mocarstw światowych, takich Stany Zjednoczone, Chiny i Rosja czasy Covid-19, to okres kryzysu, który zrewidował ich reputację, możliwości i znaczenie. Ale nie zmienił, a wręcz przeciwnie, zwiększył chęć rywalizowania o wpływy, prestiż i pozycję. Wszystko to powoduje, że Europa, której gospodarka w największym stopniu uzależniona jest od globalizacji i wymiany towarowej wkracza w trudny dla siebie czas narastającej rywalizacji mocarstw i próby odtwarzania podziału na wrogie sobie bloki. Jej zdaniem to świadomość tych zagrożeń i wola uzyskania tego co Stelzenmüller określa mianem „strategicznej swobody działania” pchnęły kanclerz Merkel do poparcia programu funduszu odbudowy, nawet mimo szacunków, że może to kosztować Niemcy 135 mld euro.
Co ciekawe, podobna geostrategiczną argumentację słychać w pierwszych komentarzach mediów rosyjskich. Portal Regnum zwraca uwagę na słowa ministra HeikoMaasa, który w trakcie zorganizowanej trzy dni temu wideokonferencji z niemieckimi przedstawicielami dyplomatycznymi mówił o „wiośnie Europy” i nadchodzącej szybkimi krokami konieczności wyzwolenia się kontynentu „od strategicznie istotnych zależności”. Stanisław Stremidłowski, autor komentarza i uważny obserwator wydarzeń w Polsce jest też zdania, że Warszawa, której jeszcze kilka dni temu w świetle przecieków ujawnionych przezDieWelt oraz Bloomberg groziło, że stanie się podmiotem dopłacającym netto do Funduszu Rekonstrukcji, odniosła wielki negocjacyjny sukces lądując w końcu na trzecim miejscu, w świetle propozycji Komisji Europejskiej, w grupie beneficjantów. Jest to w opinii autora komentarza efekt wzrastającego znaczenia geostrategicznego Polski, ale przede wszystkim świadomości Berlina, że bez udziału i zaangażowania Warszawy konstrukcja którą rosyjski publicysta przesadnie określa mianem IV Rzeszy, czyli Europy zdominowanej przez Niemcy, nie byłaby możliwa. Z rosyjskiego punktu widzenie taki rozwój wydarzeń nie jest korzystny, bo silniejsza Europa, na dodatek traktująca Rosję w kategoriach „stacji benzynowej” może pokusić się o strategiczną rywalizację z Chinami i Stanami Zjednoczonymi, której wynik jest nieznany, ale z pewnością, zdaniem rosyjskiego publicysty, prowadziła ona będzie do spadku znaczenia Federacji Rosyjskiej w świecie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/502363-po-propozycji-von-der-leyen-rozwazania-geostrategiczne