W tych pieniądzach rozdzielonych na poszczególne pozycje budżetowe kryją się dobre dla nas zmiany – więcej pieniędzy, bodajże o 30 mld, na fundusz transformacji energetycznej, więcej na rolnictwo. Znakomity punkt wyjścia. To dobrze rokuje. W tej chwili największe dla nas zagrożenie, to że przedstawiona przez KE filozofia zostanie zablokowana przez jednego ze „skąpców” (musi być jednomyślność). Może uda nam się uniknąć tego miecza Damoklesa w postaci niszczącego ustrój UE powiązania z praworządnością. To wygląda tak, że KE, dyskrecjonalnie, arbitralnie i dyskryminacyjnie traktując kraje, czyli wskazując palcem - a ma to robić pani Jourova – że Polska i Węgry czegoś według ich mniemania nie spełniają, będzie mogła im zabierać pieniądze
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Jak ocenia Pan projekt budżetu unijnego na lata 2021-27? Czy w tych negocjacjach strona polska mogła wynegocjować więcej?
Jacek Saryusz-Wolski: Po pierwsze to nie jest finalny kształt. Jest dokładnie tak, jak mówi pan premier Morawiecki, że to jest dobry punkt wyjściowy. Jeśli chodzi o sam budżet w wysokości 1 100 mld, to on jest na tym skromnym poziomie, co do którego spór był jeszcze w styczniu i tam się nic inie zmieniło. Są pewne przesunięcia in plus dzięki temu, że do poszczególnych pozycji budżetowych zostały dodane pieniądze z Funduszu Odbudowy, z tego koronafunduszu. Natomiast zmianą radykalną in plus jest Fundusz Odbudowy. On jest większy niż zapowiadała propozycja Merkel-Macron, w której nam groziło, że będziemy płatnikiem netto – według obliczeń niemieckich ekonomistów z Mannheim. Renomowany ośrodek ekonomiczny obliczył, że przy pewnych założeniach propozycji 500-miliardowej niemiecko-francuskiej Polska może być nawet płatnikiem netto w zakresie 10,4 mld euro. W tej chwili mamy na stole tą propozycję Funduszu Odbudowy, która jest radykalnie zmieniona in plus. I to jest miarą sukcesu jeśli chodzi o określenie punktu wyjścia. Jaki będzie finał – nie wiemy, ponieważ ta propozycja jest kontestowana przez szereg rządów, w tym rządy tzw. „czwórki skąpców”: Austrii, Holandii, Danii i Szwecji.
Diabeł tkwi w szczegółach. Trzeba dopracować kryteria podziału i kryteria zwrotu. Wadą tych propozycji jest to, że w pakiecie jest zamiar karania za tzw. „brak praworządności”, co jest niedopuszczalne. Natomiast wracając do liczb, żeśmy przeszli na tym etapie wstępnym, bardzo wstępnym, długą drogę między groźbą bycia płatnikiem netto (według propozycji francusko-niemieckiej) do propozycji KE. W tej ostatniej ponad budżetem – skromnym trzeba powiedzieć – tu się wiele nie zmieniło, chociaż trochę tak. Mamy do czynienia z dużymi kwotami, które są pochodną zgody na to, żeby KE w imieniu całej Unii emitowała obligacje, zaciągała dług, co wykreuje dodatkowych 750 mld, z czego 500 mld to byłyby granty czyli bezzwrotna pomoc, na co wspomniana czwórka się nie godzi, i 250 mld w formie pożyczek.
Do poszczególnych pozycji tego wstępnego budżetu ma zostać dorzucone 190 mld, a 310 ma mieć formę grantów i 250 w formie pożyczek. W tych wszystkich dokumentach nie jest powiedziane dokładnie – bo to nie jest długi okres i KE nie chce sobie wiązać rąk – który kraj ile dostaje.
Natomiast mamy tablice roboczego dokumentu KE, która mówi, według jakich kryteriów poszczególne kraje mają być zaopatrzone w pieniądze. Po pierwsze nie ma tam tego, czego się obawialiśmy - że bardzo uprzywilejowane będą kraje południa ze względu na ilość zgonów i to, jak bardzo upadła gospodarka. Polska jest przykładem dobrego radzenia sobie z koronakryzysem. W nowej propozycji, która jest lepsza od tej pierwotnej francusko-niemieckiej, są wzięte pod uwagę dwa czynniki. Po pierwsze poziom PKB danych krajów – czyli jak są bogate, czy ubogie. To jest coś, co Polska postulowała i co działa na korzyść naszego kraju. Drugim czynnikiem, który jest brany pod uwagę przy stosowaniu tego klucza rozdziału jest to, jak wysokim długiem są obciążone poszczególne kraje – to jest z kolei coś, co działa na korzyść wysoko zadłużonych krajów, nie tylko południa. Akurat Polska też jest w gronie tych, którzy mają obciążenie długiem w wys. 50 proc. PKB, czyli jest w gronie najlepiej w tej materii stojących krajów członkowskich. Z tego wychodzi klucz podziału. W tym kluczu podziału Polska jest opisana wielkością 8,6, czyli mniej więcej tyle, ile jest udziału polskiej ludności w całości UE i są kwoty. Ta kwota globalna dla Polski – podkreślam – szacunkowa, nieformalnie podana, to jest 64,5 mld euro. To jest to, czego Polska może się spodziewać, ale w przestrzeni – tak jest w propozycji – 30 lat, między 2027 a 2058 będzie zwracane z budżetu unijnego, ale w proporcji takiej, w jakiej Polska tą składkę do budżetu wpłaca. Ze względu na to, że jesteśmy relatywnie ubożsi, nasz wkład do budżetu wynosi 3,8 proc., czyli połowę tego, co nasz udział w populacji UE.
Ale jednak ten budżet – bo będzie trzeba zagwarantować tą spłatę – będzie musiał być ratyfikowany przez parlamenty 27 krajów członkowskich, czyli gwarancje, że to będzie zwrócone, muszą na siebie wziąć poszczególne kraje członkowskie, w tym również my. Jeżeli to obciążenie wyliczone na kwotę 28,5 mld euro – to są oczywiście nieformalne szacunki – sprawia, że beneficjentem netto bylibyśmy w wys. 36 mld euro, to by stanowiło 6,8 proc. naszego PKB.
Mówiąc w skrócie, droga, jaką pokonaliśmy do tego punktu startu - bo możemy jeszcze zawalczyć o więcej, a przede wszystkim musimy zawalczyć o to, żeby nie było klauzuli praworządności, która pozwala arbitralnie Komisji Europejskiej zabierać pieniądze według swojego widzimisię i według swojej definicji tzw. praworządności – to z -10,4 mld do +36,0 mld.
W tych pieniądzach rozdzielonych na poszczególne pozycje budżetowe kryją się dobre dla nas zmiany – więcej pieniędzy, bodajże o 30 mld, na fundusz transformacji energetycznej, więcej na rolnictwo. Znakomity punkt wyjścia. To dobrze rokuje.
W tej chwili największe dla nas zagrożenie, to że przedstawiona przez KE filozofia zostanie zablokowana przez jednego ze „skąpców” (musi być jednomyślność). Może uda nam się uniknąć tego miecza Damoklesa w postaci niszczącego ustrój UE powiązania z praworządnością. To wygląda tak, że KE, dyskrecjonalnie, arbitralnie i dyskryminacyjnie traktując kraje, czyli wskazując palcem - a ma to robić pani Jourova – że Polska i Węgry czegoś według ich mniemania nie spełniają, będzie mogła im zabierać pieniądze. To byłby precedens, jeśli chodzi o rolę penalizacyjną KE, który zmienia ustrój ze wspólnoty państw na wspólne państwo. Bo tylko w rozwiązaniu federalnym władza centralna może karać, zabierać pieniądze częściom składowych. To jest groźne nie tylko w sensie zagrożenia zabieraniem pieniędzy w tym mechanizmie, ale również groźne jeśli chodzi o kierunek, w którym miałby zmierzać ustrój. Jak wiemy dzisiaj z tego, jak Polska jest traktowana, działa prawo silniejszego i podwójne standardy.
Powiedział Pan o większej kwocie w ramach funduszu sprawiedliwej transformacji. Czy to oznacza, że Polska przyjmując, akceptując te rozwiązania, nie będzie w tym momencie – niejako automatycznie – godziła się na wdrożenie do 2050 roku zielonego ładu? Rozumiem, że UE przeznacza pewną kwotę, ale podejrzewam, że pewnie jest coś za coś.
Dlatego mówię, że diabeł tkwi w szczegółach. Nie. Nie ma takiego automatyzmu. Na papierze większość w Unii twierdzi – my jesteśmy w mniejszości – że ten zielony ład trzeba realizować w całej rozciągłości. Natomiast kraje takie jak Polska i siły polityczne takie jak EKR uważają, że trzeba zrewidować w dół, in minus, program zielonego ładu. Także tutaj prawdopodobnie będzie jeszcze zażarta walka, ale bezpośredniego związku między korzystaniem z funduszy na tą sprawiedliwą transformację energetyczną nie ma.
Dzięki Funduszowi Odbudowy kwota ta przyrasta o 30 mld – miało być 10 mld, a będzie 40 mld w tej pozycji budżetowej.
Nie ma automatyzmu i możemy się cieszyć, że fundusz sprawiedliwej transformacji będzie większy. On nie jest na miarę potrzeb i kosztów, jakie będzie trzeba ponieść, ale to już jest inna sprawa.
Z jednej strony jest mowa i polityczny nacisk, żeby było tych celów związanych z tym priorytetem zielonym w rozwoju UE bardzo dużo, natomiast formalnego związku nie ma. Znowu okaże się w praniu, czy rozdział środków będzie promował, faworyzował zielone inwestycje, a na przykład zakazywał niezielonych inwestycji. Także jeszcze jest wiele przed nami jeśli chodzi o rozstrzygnięcie tego dylematu. Na razie punkt wyjścia, jaki stanowi ten dokument, daje możliwości manewru.
Czy pojawiały się propozycje, żeby połączyć te dwie kwestie: budżetu i zielonego ładu?
Tak. Oczywiście. To była linia ja to nazywam darwinowska Zielonych i Timmermansa, zgodnie z którą mamy tylko odbudowywać „zielone” sektory gospodarcze, a to co niezielone to niech umiera. Nadal ta retoryka jest i będą próby, żeby to wymuszać w literze i w praktyce, natomiast na dzisiaj tego w dokumencie nie ma i tego musimy strzec. To jeszcze nie jest wygrana wojna. To dopiero pierwsza, wstępna bitwa.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/502321-projekt-budzetu-ue-saryusz-wolski-znakomity-punkt-wyjscia