Komunikaty Tuska z Brukseli coraz częściej brzmią jak wysyłane z Pacanowa w czasach Koziołka Matołka.
Zmęczony, nieświeży, przede wszystkim intelektualnie – tak wyglądał Donald Tusk w rozmowie z zaprzyjaźnioną dziennikarką zaprzyjaźnionej stacji (27 maja 2020 r.). I jedyne, co można by zapamiętać z tej rozmowy, to podwórkowa odzywka adresowana do Jarosława Kaczyńskiego: „Nie strasz, nie strasz, bo się ze…sz”. Tusk wyraźnie czuje się jak ryba wyrzucona na brzeg albo żółw przewrócony na plecy. Podczas kwarantanny w Brukseli zajmował się tylko wrzucaniem średnio mądrych zaczepek na Twitter. A skoro był tylko przeziębiony, mógł coś poczytać czy napisać. Ale chyba nie robił ani jednego, ani drugiego.
Byłemu premierowi RP i przewodniczącemu Rady Europejskiej doskwiera to, że nagle przestał być uważany za ważniaka. Niekoniecznie się z nim liczono, ale pojawiał się w ważnym towarzystwie i na znaczących spotkaniach. Prochu tam oczywiście nie wymyślał, ale na takich imprezach chodzi o to, żeby być. Choćby po to, żeby posłuchać ploteczek, bo oczekiwanie, że na takich spędach mówi się o czymś ważnym jest nieporozumieniem. Ważne rzeczy dzieją się podczas rozmów w cztery oczy ewentualnie w bardzo małych gremiach. Reszta to ploty, anegdotki, obyczajowe historyjki, dowcipy i żarciki.
Najważniejsze dla takich uczestników jak Donald Tusk na spotkaniach typu G7, G20 czy UE-Azja są wspólne fotki, żeby świat (i ci, którzy się nie załapali) zobaczył, kto jest częścią lepszego towarzystwa i zazdrościł. Intelektualnie też nie ma tam wodotrysków, bo spotkania plenarne są raczej banalne i nikt tam nie oczekuje wymyślania ogólnej czy szczególnej teorii względności. Równie banalne są zresztą spotkania grupy Bilderberg, a tylko tak narcystyczne i zakompleksione jednostki jak Radosław Sikorski czy Rafał Trzaskowski przypisują im rangę przełomowych dla świata. Ten, kto jest naprawdę ważny wszystko ma ustalone przed oficjalnymi posiedzeniami i z takimi samymi ważniakami, a nie takimi figurantami jak były szef MSZ i obecny prezydent Warszawy.
Donalda Tuska już nie ma na zbiorowych fotografiach, więc razem z tym zniknęła jego ważność. Przecież nikt poważny nie traktuje serio jego obecnego stanowiska przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej. Tak jak nieprzesadnie poważnie traktował je poprzednik Tuska – Francuz Joseph Daul. Były premier czuje się więc porzucony, a żal za utraconym rajem rzuca mu się na wszystko to, co robi, mówi bądź pisze. Rzuca mu się żółcią, coraz mniej ważnymi sprawami, które porusza i coraz gorszym stylem. Chciałaby dusza do raju, ale obecna pozycja nie pozwala.
Właściwie nie wiadomo, dlaczego Tusk siedzi w Brukseli i się frustruje, skoro nie ma tam przesadnie wielu obowiązków. Widocznie lepiej przekazywać trywialne komunikaty z centrum Unii Europejskiej niż z Sopotu czy nawet z Warszawy. Miejsce dodaje ważności, choć chyba już tylko w mniemaniu samego Donalda Tuska, skoro te komunikaty coraz częściej brzmią jak wysyłane z Pacanowa w czasach Koziołka Matołka. To robi z człowieka odstawienie od możliwości robienia fotek z ważniakami.
Gdyby ktoś w zachowaniu Tuska widział coś znajomego, to ma rację. Tę samą drogę przeszedł kiedyś Lech Wałęsa. Od fotek z najważniejszymi postaciami światowej polityki, biznesu, religii czy kultury przeszedł do roli misia z zakopiańskich Krupówek albo dwugłowego cielęcia spotykanego na plaży. I Wałęsa też się poczuł porzucony i zapomniany, przez co stał się tak gorzki, jak owoce orzesznika gorzkiego. A ponieważ Wałęsie brakowało wykształcenia, które ma Tusk, mógł jako tako funkcjonować tylko zapamiętując i powtarzając cudze myśli (analogia z Nikodemem Dyzmą jest trafna, z tym że Dyzma był jednak o niebo inteligentniejszy). Gdy został skazany na myśli własne, mieliśmy prawdziwy dramat. I z Tuskiem jest trochę podobnie. On też jest w jakimś sensie wampirem wypijającym cudze myśli. A jak nie ma co wypijać, pozostaje mu własny „potencjał”.
Wałęsa doszedł do pozycji klauna wypisującego i wygadującego niestworzone dyrdymały i brednie. Jeśli Tusk nie popracuje nad sobą, może być niewiele lepiej. Na razie jest na prostej drodze do wszechstronnego upadku i redukcji do roli zwykłego internetowego trolla oraz hejtera. Kupony od pozowania do fotek w ważnym towarzystwie wbrew pozorom da się odcinać znacznie krócej niż się wydaje. A potem pozostaje pustka i pytania: co ja tu robię?, co mam z sobą począć? I pojawia się zawiść wobec tych wszystkich, którzy wprawdzie do fotek w ekstra towarzystwie nie pozowali, ale wciąż są ważni, miarodajni i decyzyjni. A troll i hejter może się tylko bezsilnie obśliniać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/502303-tusk-jest-bliski-losu-walesy-zejscia-do-roli-klauna