Zdaje się, że rozpoczęła się właśnie kolejna bitwa o wybory. Oczywiście nie chodzi o kampanię, w której kandydaci próbują do siebie przekonać elektorat lecz o przepychankę w sprawie najbardziej dogodnego terminu głosowania. PiS dąży do szybkiego rozstrzygnięcia (zresztą taki kalendarz wymusza prawo), a PO dokładnie przeciwnie – aby ten termin maksymalnie odsunąć.
Obserwując tę przepychankę, można dojść do smutnego wniosku, że politycy postrzegają wybory w kategoriach gry, a obywatele są dla nich jedynie gromadą bezmyślnych kibiców, których zaprasza się na ustawkę. Trudno tu o inne określenie, skoro głównym kryterium wyznaczania terminu wyborów stało się zwiększenie szans własnego kandydata. Niektórzy powiedzą, że to PiS rozpoczęło tę grę, upierając się – jak się okazało bezskutecznie – przy terminie 10 maja. Ja sam, w przeciwieństwie do części komentatorów po tej stronie, byłem bardzo sceptyczny wobec tej daty. Uważałem, że organizacja wyborów korespondencyjnych, w dodatku w tak krótkim czasie, jest technicznie niewykonalna. Sądziłem też, że prezydentowi Dudzie powinno zależeć na bardziej wyrównanej rywalizacji, aby uzyskać silny i trudny do zakwestionowania mandat. Z drugiej strony jasne było dla mnie, że początek maja był idealnym okienkiem czasowym dla prezydenta, który osiągał w tych dniach wysokie notowania. I dokładnie z tych samych powodów, a nie z rzekomej troski o demokrację i zdrowie Polaków, opozycja domagała się przesunięcia terminu na później.
Gdyby jednak przyjąć argumentację opozycji i uznać, że PiS cynicznie grało terminem 10 maja, to dzisiejsza obstrukcja w Senacie pokazuje, że opozycja nie tylko nie jest w tej konkurencji gorsza, ale że wręcz narzuca zupełnie kosmiczne standardy cynizmu. Pomysł, wyjątkowo naciągany, aby zablokować wybory 28 czerwca i doprowadzić do wygaśnięcia kadencji prezydenta Dudy bez wyłonienia jego następcy jest już czymś w rodzaju rokoszu. Zmierza on bowiem do tego, aby w chwili opróżnienia urzędu władzę objął tymczasowo marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Oznacza to trudny do opanowania kryzys konstytucyjny w państwie. Zresztą nawet jeśli ten scenariusz okazałby się zbyt ordynarny, to i tak sztabowcy opozycji liczą na to, że każde przeciągnięcie terminu wyborów zmniejszy szanse Andrzeja Dudy. Ja akurat uważam, że to nieprawda, bo awanturnictwo nie jest promowane przez większość wyborców, ale widocznie opozycja uznała, że jej głównym atutem ma być skrajny antypisizm.
Szykuje się więc kolejna wojna na śmierć i życie. Każda taka wojna to dalsze psucie i osłabianie państwa. Jan Rokita napisał z goryczą na łamach „Teologii politycznej”, że sarmacka forma okazuje się jedyną relewantną dla Polaków formą polityczności. Przy czym ja sądzę, że winy wcale nie rozkładają się po równo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/501988-sarmaci-wyruszaja-na-kolejna-wojne-przeciwko-tyranii