Wejście Rafała Trzaskowskiego do wyścigu prezydenckiego nadało nowy impuls niemrawej kampanii wyborczej. Z dnia na dzień zwolennicy PO przestali się domagać ogłoszenia stanu klęski żywiołowej i przesunięcia terminu wyborów, zwłaszcza, że sondaże – o ile im wierzyć – wskazują na szybki wzrost poparcia dla ich nowego kandydata.
Według sondażu Kantar, Trzaskowski, który nie został jeszcze nawet formalnie zarejestrowany jako kandydat, idzie jak burza i jest już na drugim miejscu, wyprzedzając hołubionego dotąd przez środowiska antypisowskie Szymona Hołownię. Jednocześnie ten sam sondaż wskazuje na duży spadek notowań Andrzeja Dudy. Mało tego, gdyby Trzaskowski wszedł do drugiej tury, a z badań Kantaru tak właśnie wynika, to wygrałby z urzędującym prezydentem. Rzecz jasna, wynikom sondażu Kantaru wierzyć nie musimy, zwłaszcza że w innych badaniach wygląda to trochę inaczej, a do wyborów – planowanych wstępnie na 28 czerwca – pozostał ponad miesiąc. Jednak sondaż ten odzwierciedla nastroje, które rozbudził Trzaskowski. Opozycja niemal pogodziła się już z przegraną, a po wejściu Trzaskowskiego znów pojawiła się nadzieja. Można być pewnym, że ta nadzieja będzie teraz podsycana ze wszystkich sił. Także przez takie właśnie sondaże.
Oczywiście marna to perspektywa dla pozostałych kandydatów opozycji, którzy liczyli, że nawet jeśli nie wygrają z Andrzejem Dudą, to przynajmniej zajmą miejsce liderów Antypisu. Dziś pozostaje im jedynie mobilizować swój elektorat, zgodnie z teorią sformułowaną przez prof. Flisa, że im więcej kandydatów opozycji, tym silniejsza mobilizacja wyborców antypisowskich. Bo potem wszystkie głosy oddane w pierwszej turze na Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołownię, Władysława Kosiniaka-Kamysza i Roberta Biedronia zbiegną się w jednym strumieniu przeciwko Andrzejowi Dudzie.
Lider wewnątrzopozycyjnej rywalizacji zmieniał się już kilkukrotnie. Gdy jasne się stało, że Małgorzata Kidawa-Błońska nie liczy się w wyścigu, pałeczkę przejął od niej – jak się zdawało – Kosiniak-Kamysz, a wkrótce potem Hołownia. Problem jednak polegał na tym, że elektorat antypisowski był zdemobilizowany załamaniem kampanii wyborczej wskutek pandemii i zdezorientowany katastrofą kandydatki PO. Wejście Rafała Trzaskowskiego pozwoliło zatrzymać ten proces i powrócić do starego, znanego schematu, w którym Platforma obejmuje dowodzenie. Szczególnie wymowne są tu wypowiedzi niektórych działaczy PSL, że gotowi są zbierać podpisy za wsparciem Trzaskowskiego, pomimo że mają własnego kandydata.
Czy Rafał Trzaskowski ma realne szanse na wygraną? W dużych miastach z pewnością tak. Poza nimi już niekoniecznie. Mówiąc szczerze, jest to ratunkowy kandydat, żaden wielki mąż stanu z charyzmą i niespecjalnie udany polityk, ale lepszego PO dzisiaj nie ma. Dlatego o wyniku tych wyborów zdecyduje mobilizacja wyborców oraz siła antypisowskiego przekazu. Opozycja nabrała wiatru w żagle, ale po drugiej stronie zapału jakby mniej. Ciągle brakuje skutecznego impulsu, który mógłby ożywić wyborców Andrzeja Dudy i znieczulić ich na nagłą ofensywę rywali.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/501586-dlaczego-prawica-nie-moze-lekcewazyc-rafala-trzaskowskiego