Hołownia i PSL nie pokazują wspaniałomyślności i bezinteresowności, lecz to, iż są najzwyczajniej spietrani.
Przedłużona kampania prezydencka rzuca się niektórym kandydatom na mózg. A przynajmniej popycha ich do działań nie tylko dziwacznych, ale i politycznie samobójczych. Oto kandydat Szymon Hołownia, chcąc pokazać swoją odrębność od pozostałych, a przede wszystkim fajność nad fajnościami i monarszą wspaniałomyślność, przedstawił wizję powierzenia misji tworzenia rządu konkurentom, czyli Rafałowi Trzaskowskiemu albo Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi. Oczywiście wszystko to z punktu siedzenia na prezydenckim stolcu.
Jeszcze publiczność nie zdołała ochłonąć, niczym towarzystwo zgromadzone w pałacu w Koborowie, gdy wysłannik prezydenta przywiózł jego list odręczny z propozycją tworzenia nowego rządu przez Nikodema Dyzmę, wybitnego ekonomistę po studiach w Oksfordzie, do rywalizacji o nonsens miesiąca włączyło się Polskie Stronnictwo Ludowe, proponując Rafałowi Trzaskowskiemu pomoc przy zbieraniu 100 tys. podpisów. Wicemarszałek Sejmu i ważny polityk PSL, Piotr Zgorzelski, tłumaczył wspaniałomyślność tym, że „jeśli zwrócą się do nas koledzy ze sztabu Trzaskowskiego i powiedzą, że brakuje im podpisów i czasu, to pomożemy w zbieraniu podpisów, normalna sprawa”. Normalna, gdyż „trochę życzliwości w tym zamordystycznym klinczu PO-PiS się przyda”. I przecież „to dobrze, jeżeli ktoś pokazuje, że potrafi mieć ludzką twarz w tym wszystkim”. Normalność motywowała też dobroczyńcę Hołownię.
Można czuć zażenowanie tłumacząc kandydatom na prezydenta pewne rzeczy tak oczywiste, jak to, że robią sobie jaja z wyborców, a z siebie jeszcze większe, ale jak mus, to mus. Jeśli kandydat na prezydenta chce uszczęśliwiać i doceniać konkurenta, daje wyborcom oczywisty sygnał, że ten uszczęśliwiany jest lepszy od niego, a on ma wobec niego kompleksy, z kompleksem niższości na czele. A skoro sam kandydat nie wierzy we własne siły, jak mają w niego wierzyć wyborcy.
Dla każdego jest oczywiste, że prezydent powierza misję tworzenia rządu temu, za kim stoi parlamentarna większość. Może oczywiście się wygłupić i wskazać kogoś, kto ma poparcie zdecydowanej mniejszości, ale to tylko jajcarstwo. Nie ma najmniejszej potrzeby wymieniać Rafała Trzaskowskiego czy Władysława Kosiniaka-Kamysza na dwa i pół roku przed wyborami parlamentarnymi, nie mając pojęcia, jaka będzie konfiguracja sił w przyszłym Sejmie. Jeśli się wymienia, wychodzi jakiś kompleks, mamy przyznanie się do lęku, że konkurent nie tylko jest lepszy, ale też może tego łaskawcę pokonać.
Jeśli partia jednego kandydata oferuje pomoc innemu kandydatowi, mającemu własne partyjne zaplecze, to nie dowodzi, że to zaplecze konkurenta jest na tyle słabe, iż wymaga pomocy (tak można rekonstruować powód złożenia takiej propozycji). Dowodzi, że się konkurenta boi, dlatego w taki dziwaczny sposób chce ten strach ukryć albo oswoić. Wybory to rywalizacja także pod względem logistycznym, więc przyjęcie pomocy od obcych oznaczałoby przyznanie się do słabości. A skoro to jest dziwactwo, zaraz uruchamia się lawina spekulacji, po co się coś takiego robi. I odpowiedź jest prosta – ze strachu przed konkurentem. Jedną z form walki z tym strachem jest podszyta paternalizmem oferta pomocy.
Nawet jeśli wyborcy na co dzień nie wyczuwają, kto się boi, kto się czuje słabszy, gdy tylko wymienia się konkurenta jako kogoś ważnego, aż się prosi, żeby uruchomić skojarzenia i dojść do wniosku, że ktoś tu „pęka”. To jest taki elementarz kampanii czy szerzej wszelkiej rywalizacji, że aż wstyd o takich oczywistościach przypominać. Szymon Hołownia i PSL nie pokazują wspaniałomyślności i bezinteresowności, lecz to, iż są najzwyczajniej spietrani. Nikt ich nie zmusza, a dają fory konkurentowi. W kampanii nie można zrobić nic gorszego.
Trudno powiedzieć, co stoi za ewidentną głupotą i strzelaniem sobie w stopę. Być może kompletne pomieszanie pojęć i mętlik moralny. Wszyscy tak się szantażują i tak bardzo chcą wpędzić konkurentów w moralną panikę, udając jednocześnie świętoszków, że tracą zdrowy rozsądek. I ujawniają coś, co powinno być skrywane, nawet jeśli w sztabach panuje jakiś defetyzm. Można oczywiście oddać mecz walkowerem, tylko po co było mobilizować tysiące ludzi w kampanii, żeby ich ostatecznie zrobić w konia, ujawniając kompleks niższości własnego faworyta. A jak już raz się coś takiego ujawni, bardzo trudno jest zmienić przekonanie, że ma się do czynienia z przegranym, łaszącym się do zwycięzcy. CBDU.
W związku z problemami z dystrybucją drukowanej wersji tygodnika „Sieci” (zamykane punkty sprzedaży, ograniczona mobilność społeczna) zwracamy się do państwa z uprzejmą prośbą o wsparcie i zakup prenumeraty elektronicznej - teraz w wyjątkowo korzystnej cenie! Z góry dziękujemy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/501401-holownia-i-kosiniak-kamysz-podkladaja-sie-trzaskowskiemu