Czy wybory prezydenckie odbędą się 28 czerwca? To termin, który pojawia się najczęściej w debacie publicznej i nie jest tajemnicą, że na jak najszybszym przeprowadzeniu wyborów, zależy partii rządzącej. Senat jednak wciąż nie zajął się projektem ustawy o wyborach, choć marszałek Tomasz Grodzki w rozmowie z „Dziennikiem Gazeta Prawna” zapewnia, że trwają różne konsultacje. Ale to słaba wymówka, zwłaszcza, że w tym samym wywiadzie stawia szereg warunków, od których uzależnia odesłanie ustawy z Senatu do Sejmu w przyszłym tygodniu. Trudno nie odnieść wrażenia, że mamy do czynienia z przeciąganiem liny i walką o interes Platformy Obywatelskiej.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Grodzki stawia warunki
Grodzki w rozmowie z „DGP” stawia jasne warunki: Platforma chce, aby Sejm przyjął poprawki, które zostaną zgłoszone przez jej senatorów, a które sprowadzają się de facto do tego, że Rafał Trzaskowski będzie miał więcej czasu na zbiórkę podpisów, a także pozwoli wykorzystać sztabowi kandydata PO 100 proc. kampanijnych limitów.
Marszałek zasugerował także, że „nic by się nie stało”, gdyby wszyscy kandydaci musieli zebrać podpisy z poparciem od nowa. Dodaje, że poprawka senacka wydłużyłaby ten czas do prawie dwóch tygodni.
Nie stałoby się nic złego, gdyby wszyscy kandydaci musieli ponownie zebrać podpisy, o ile dostaną na to stosowny czas. Ale czy taka poprawka będzie, jak zdecydują senatorowie, trudno mi przewidzieć. (…) Jeżeli zagwarantowane będzie 10–14 dni na zbieranie podpisów – a żeby to osiągnąć, Senat musiałby odesłać Sejmowi ustawę 27–28 maja – to wszystko jest możliwe
—przyznaje Grodzki.
Jest też następny problem – czy nowi kandydaci powinni być kandydatami drugiej kategorii, którzy mogą wydać tylko 50 proc. limitu kampanijnego, podczas gdy „starzy” dotychczas mogli wydać 100 proc. Kolejna kwestia dotyczy ministra zdrowia, bo ustawa przewiduje, że w co najmniej jednej gminie minister może nakazać formę korespondencyjną wyborów. Tak nie powinno być. O tym powinna decydować PKW na wniosek ministra. A jeśli sytuacja epidemiczna na danym obszarze byłaby trudna, to należałoby np. zamknąć tam wszystkie restauracje, wyposażyć komisje wyborcze w dodatkowe środki ochrony osobistej czy zarządzić, że do lokalu wyborczego może wejść jedna osoba. Nie może być tak, że minister zdrowia, który ma się nijak do wyborów, będzie decydował, że np. w Warszawie nie odbędą się tradycyjne wybory
—mówi marszałek Senatu, wskazując na kolejne sporne punkty.
Hołownia wyleci z gry?
O ile 10 dni na zebranie podpisów dla największych partii politycznych pewnie nie będzie większym problemem, to z pewnością będą mieli z tym problem tacy kandydaci, jak chociażby Marek Jakubiak, Stanisław Żółtek, a może nawet i Szymon Hołownia. „Kandydat TVN-u”, jak go określił Radosław Sikorski, w jednym ze swoich ostatnich wystąpień przyznał, że zebranie wymaganej liczby podpisów zajęło mu kilka tygodni. Czy zdołałby to zrobić ponownie w ciągu 10, może 14 dni? To może być problem.
Nie jest jednak pewne, czy Platforma znalazłaby większość w Senacie, aby taką poprawkę poprzeć. Stąd też prawdopodobnie zapowiedź Szymona Hołowni, że jest gotowy „walczyć” o to, „żeby Rafał Trzaskowski mógł się zarejestrować, mógł w godnym terminie zebrać podpisy, bo jeżeli już tak się umówiliśmy, to musimy grać po rycersku i uczciwie”. Zawsze lepiej zbierać na kogoś, niż martwić się o siebie.
Bojkot samorządowców?
Na żądania Platformy warto również spojrzeć przez pryzmat wypowiedzi kilku związanych z nią samorządowców. Jacek Jaśkowiak w rozmowie z Polską Agencją Prasową zapowiedział, że nie podejmie się organizowania wyborów, jeżeli te nie będą zgodne z konstytucją. Jeżeli ponownie wrócimy do wywiadu z Grodzkim, to widzimy, że marszałek za „zgodne z konstytucją” poczytuje właśnie to, że kandydaci mają odpowiedni czas na zebranie podpisów i mogą wykorzystać 100 proc. finansowego limitu kampanijnego.
Kluczem jest to, by wokół poprawek Senatu, choćby tych najważniejszych, gwarantujących w pełni demokratyczne wybory, była ponadpolityczna zgoda. Nikt nie chce, by mandat nowo wybranego prezydenta był podważany, musimy głosowaniu nadać wszystkie cechy wyborów demokratycznych oraz zapewnić, by wynik odpowiadał woli narodu. A będzie to szalenie trudne, bo galimatias prawny, który wywołała nieroztropna decyzja PiS o wyborach korespondencyjnych, powoduje, że balansujemy na cienkiej linie
—mówi Grodzki.
A to już Jacek Jaśkowiak:
Jeśli proponowane rozwiązania będą niekonstytucyjne czy niemożliwe do zrealizowania, to my się organizacji wyborów w taki sposób nie podejmiemy.
W podobnym tonie do prezydenta Poznania wypowiedziała się Aleksandra Dulkiewicz na antenie TOK FM.
Dla mnie nie tylko jako dla samorządowca, ale i świadomej obywatelki Rzeczypospolitej Polskiej bardzo ważne jest, by wybory prezydenckie spełniły wymagania, które narzuca konstytucja, czyli żeby były równe. I tu mam duży znak zapytania dotyczący równości, chociażby jeśli chodzi o kampanię wyborczą czy równości związane z zakładaniem komitetów, zbieraniem podpisów. Tymi wątpliwościami dzielą się prawnicy w ekspertyzach, które zamawia Senat do nowej ustawy
—powiedziała prezydent Gdańska.
**Czy samorządowcy zbojkotują wybory, gdyby się okazało, że choć Senat przyjął powyższe poprawki, to Sejm je odrzucił, a prezydent podpisał ustawę? Pokusa, aby właśnie w taki sposób postąpić, może w obozie władzy być ogromna. Czy tak się jednak stanie?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/501047-w-senacie-trwa-przeciaganie-liny