Nie sądziłem, że mój kolega z Onetu Andrzej Stankiewicz ma takie poczucie humoru. Naprawdę nie raz szczerze się uśmiechnąłem czytając jego komentarz do naszego okładkowego artykułu w tygodniku „Sieci”, w którym z Marcinem Wikłą opisaliśmy powiązania Szymona Hołowni z wielkim biznesem. Dziwię się tylko, że nie zechciał obśmiać wielu innych poruszonych przez nas kwestii. Jego czytelnicy mogliby poczuć, że coś jest nie tak.
Autor sugeruje, że naszym daniem „najbardziej podejrzany link wiedzie przez fundację Świat Idei do walczącego z tożsamościami narodowymi i Kościołem biznesmena George’a Sorosa”. W tym zdaniu prawdziwe jest tylko to, że Soros walczy z tożsamościami narodowymi i Kościołem.
Rację ma natomiast red. Stankiewicz, gdy pisze, że z naszego artykułu wynika, iż „postacią, która łączy wszystkie nitki wokół Hołowni, jest szef jego sztabu wyborczego Michał Kobosko”. Pełna zgoda. I Andrzej zapewne o tym wie.
Oto fragment naszego artykułu, na którym tak skupił się Andrzej Stankiewicz:
Nasi rozmówcy wskazują, że sporo o tym, jakie środowisko reprezentuje kierujący kampanią Hołowni, mówi to, że w latach 2013–2016 stał na czele polskiej odnogi organizacji Project Syndicate. Jak mogliśmy przeczytać na jej stronie (choć dziś już nie istnieje, zachowały się jej archiwalne fragmenty), był to „największy światowy syndykat komentatorów”. W rzeczywistości chodzi o jeden z wielu międzynarodowych projektów finansowanych m.in. przez fundację George’a Sorosa, najsłynniejszego spekulanta finansowego, walczącego z tożsamościami narodowymi, Kościołem, jednego ze światowych „władców marionetek”. PS założyli w 1994 r. Robert Frydman i Andrzej Rapaczyński (b. członek rady Fundacji Batorego, doradca rządów Polski i Rosji przy projektach konstytucji oraz prywatyzacji, prywatnie mąż Wandy, byłej prezes Agory).
Twórcą polskiej odsłony PS była fundacja Świat Idei, w której zarządzie Kobosko zasiadał wspólnie z m.in. Tomaszem Misiakiem (biznesmen i b. poseł PO), a w radzie fundacji znajdowali się m.in. wpływowy prawnik Lejb Fogelman, Jarosław Sroka – b. szef „Pulsu Biznesu”, „Newsweeka” i „Gazety Prawnej”, a także członek zarządu Kulczyk Holding (jego nazwisko jeszcze powróci), Witold Drożdż (dziś wiceprezes Orange, a w czasie rządów Donalda Tuska m.in. wiceprezes spółki PGE EJ mającej budować elektrownię atomową, ale też wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, jeden z oskarżonych – ostatecznie uniewinniony – w tzw. infoaferze) czy Przemysław Schmidt – bankier inwestycyjny, na przełomie wieków jedna z najważniejszych biznesowych postaci na polskim rynku mediów (prywatnie mąż dziennikarki Agaty Młynarskiej).
Dziennikarz Onetu uczepił się tych dwóch akapitów (to 1/13 naszego artykułu) pogooglował i cały swój felieton oparł na sugestii, że ukryliśmy, iż w radzie owej fundacji zasiadał też dzisiejszy premier.
Aby nieprzesadnie rozwodzić się nad tym wątkiem – bo wcale nie jest on najważniejszy – dopowiem, że widocznie Mateusz Morawiecki nie był zbyt znaczącą postacią w fundacji Świat Idei, skoro nigdy nie znalazł się w dokumentach Krajowego Rejestru Sądowego jako członek jej rady (w przeciwieństwie do osób przez nas wymienionych).
Dziwi mnie tylko, że Andrzej Stankiewicz wyciągnął ledwie jeden z bardzo wielu wątków naszego artykułu, pobawił się w krotochwile, a zupełnie pominął całą resztę opisanych przez nas powiązań. A miałby dużo większe pole do popisu dla swego lekkiego pióra! Mówimy bowiem o rzeczach poważnych, dotyczących jednego z głównych kandydatów w wyborach prezydenckich, wobec którego z każdej strony politycznego sporu padają oskarżenia o nieprzejrzyste finansowanie.
Obserwujemy kolejny polityczny fenomen na naszej scenie politycznej. Oto były dziennikarz i celebryta chce zostać pierwszą osobą w państwie. Dostaje na ten cel olbrzymie pieniądze i świetnych fachowców od marketingu, którzy kreują go niczym nową pastę do zębów. I robią to na tyle skutecznie, że facet zaczyna mieć szanse na wejście do II tury wyborów.
Naturalne i konieczne wydaje się w tej sytuacji stawianie pytań: kto za nim stoi, kto go finansuje, jakim środowiskom zależy na tym, by z politycznego żółtodzioba zrobić najważniejszą osobę w państwie? Kto ma na tym zyskać?
W dużej mierze odpowiadamy na te pytania, wskazując konkretnych biznesmenów, agencje reklamowe i kręgi towarzyskie wspierające Hołownię. W „Sieci” przeczytają państwo o kulisach spotkania p. Szymona z przedstawicielami warszawskiego biznesu w dniu startu jego kampanii, dowiedzą się, żona którego „czerwonego biznesmena” jest przyboczną Hołowni ds. mediów, co łączy celebrytę-polityka z Romanem Giertychem, czy jak „pompuje się” byłą gwiazdę TVN w internecie.
Widocznie dla Onetu nie jest to ciekawe. Ich odbiorcy mają się co najwyżej uśmiechnąć pod nosem w ciągu 4 minut lektury (to, swoją drogą, przedziwny zwyczaj – informowania czytelników, jak krótko będą trwały ich męczarnie z tekstem, pokazuje bowiem, że redakcja chyba nie ma o nich najlepszego zdania) felietonu, skupić się na kleksie wymierzonym w konkurencję i pozostawić wrażenie, że w tym „Sieci” nic poważnego nie znajdą. Mam lepsze zdanie o czytelnikach Onetu niż redakcja tego portalu, wierzę, że sami sprawdzą, co też obśmiewa red. Stankiewicz, a później obśmieją jego.
Andrzeju, dziękujemy za zainteresowanie i reklamę. Przekaż, proszę, pozdrowienia Michałowi. Od nas nie odebrał telefonu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/501031-lekkosc-onetu-oslona-holowni